Boks. Janik walczy z Afeobim o tytuł IBO. Syn pastora też potrafi zdzielić

Łukasz Janik walczy w sobotę o tytuł mistrza świata wersji IBO w wadze junior ciężkiej z Olą Afolabim w nowojorskiej Madison Square Garden. Przynajmniej teoretycznie.

Terminy użyte powyżej są bowiem nieco mylące. IBO to poboczna pięściarska organizacja, mistrza w kategorii junior ciężkiej aktualnie nie ma, a o ile Brytyjczyk jest numerem 1 na jej liście, o tyle Polak jest dopiero pod koniec trzeciej dziesiątki. Trudno więc, by taki pojedynek wyłonił prawdziwego mistrza świata.

Walka odbędzie się rzeczywiście w Madison Square Garden, ale na pobocznej scenie, nie w głównej hali, gdzie - owszem - można zobaczyć korridę, cyrk zapaśniczy lub Duran Duran, ale boks gości rzadko - mianowicie zaledwie dwukrotnie w ostatnich trzech latach.

12-rundowiec z Janikiem poprzedzi główne wydarzenie - o tytuły wersji WBA i IBO w wadze średniej pobiją się znakomity Giennadij Gołowkin z Kazachstanu (ojciec Rosjanin, matka Koreanka) oraz Curtis Stevens, kolejny po Mike'u Tysonie i Riddicku Bowe wychowanek ulic ciemnego, brutalnego nowojorskiego rewiru - Brownsville (transmisja gali od 1 w nocy z soboty na niedzielę w Polsacie Sport).

Dla 28-letniego Janika (26 zwycięstw, 14 nokautów, 1 porażka) pojedynek z 33-letnim Afolabim (19 zwycięstw, 9 nokautów, 3 porażki, 4 remisy) jest szansą na zaistnienie w świecie po długiej serii walk między bydgoską Łuczniczką a rzeszowskim Podpromiem. Przygotowywał się w Zakopanem i Jeleniej Górze z bratem Rafałem, który prowadzi klub bokserski. Zawsze był wytrzymałościowcem i dzięki podbiegom na Śnieżkę - jakieś 25 km za każdym razem - wyhodował żelazne płuca. Jest w stanie rywala wykończyć wysokim tempem boksowania. Będzie mu ta wydolność potrzebna - zaledwie trzykrotnie jego walki zakontraktowane były na dziesięć rund, 12 rund nie próbował nigdy. Ale nigdy też nie boksował w USA, a dziś ćwiczy w Mendez Boxing Gym, trzy kroki od Broadwayu.

Rywal jest elegancko ruszającym się technikiem, zgrabnie posługującym się prawym prostym, bez nokautującego ciosu. W środowisku znanym jako sparingpartner Władimira Kliczki przed ważnymi pojedynkami z dużo mniejszymi rywalami; z przegranej, zaciętej trylogii z Marco Huckiem; z tego, że był dublerem gwiazdy w hollywoodzkiej produkcji "Annapolis", gdy akcja filmu toczyła się w ringu.

Skąd ta fucha na planie? Afolabi - Nigeryjczyk, który urodził się w Londynie, ale chodził do szkoły i w Wlk. Brytanii, i w kraju rodziców - od lat mieszka w Hollywood. Ćwiczy tam w sali bokserskiej Freddiego Roacha - tego od Manny'ego Pacquiao - który był nawet trenerem Oli przed zakończoną zaskakującym zwycięstwem walką z Enzo Maccarinellim w 2009 roku.

Boks jest sportem, w którym wielki odsetek stanowią głęboko, a nawet dewocyjnie religijni ludzie. Wie to każdy, kto słuchał sierpniowego wywiadu Tomasza Adamka w Radiu Maryja, zna historię Muhammada Alego lub George'a Foremana, ewentualnie widział, jak Andrzej Gołota w drodze z hotelu do szatni w Madison Square Garden przed pojedynkiem z Bowe'em skręcił na pół godzinki do kościoła św. Jana na 31. Ulicy.

Do trenera Roacha lgną właśnie tacy jak Ola i Manny. Pacquiao jest chyba bardziej pobożny niż św. Franciszek, Afolabi - syn pastora, który wciąż prowadzi swój kościół w Nigerii - jest też bardzo religijny, ale inaczej niż Adamek i Pacquiao. Należy do Wspólnoty Chrześcijańskiej "Golgota", Kościoła ewangelickiego, który ma cztery zbory również w Polsce. Według Chucka Smitha, założyciela wspólnoty - dziś jednej z największych w USA - świat miał się rozpaść w 1981 roku, czyli rok po urodzeniu się Afolabiego. Jednak wciąż się kręci, zaś założyciel zmarł miesiąc temu. Ola - od niedawna pięściarz stajni braci Kliczków K2 - być może zacznie nowe życie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA