Kultowy pięściarz w Galerii Sław Boksu. Gatti - na śmierć i życie

Być może są bardziej utytułowani pięściarze na świecie, być może w Galerii Sław są pięściarze, którzy rzadziej przegrywali, ale chyba nie ma takiego, który lepiej niż Arturo Gatti uosabiałby ducha boksu, czyli: Podnieś się i walcz.

Gdyby Artur Gatti żył, w sobotę 15 kwietnia skończyłby 45 lat. Przypominamy tekst Radosława Leniarskiego, opublikowany w "Wyborczej" po raz pierwszy 17 grudnia 2012 roku.

Pierwszy bokserski Hall of Fame został stworzony przez biblię boksu - magazyn The Ring. Obecnie legendarne muzeum znajduje się w miasteczku Canastota. Nominacja do prestiżowego grona może odbyć się dopiero po upływie pięciu lat od zakończenia kariery sportowej. Do Galerii Sław właśnie trafił Arturo Gatti.

Jak pisali amerykańscy dziennikarze po jego śmierci, Gatti był najlepszy, gdy jego twarz przypominała przecier pomidorowy, gdy zapominał o technice i wdawał się w ringowe wojny, gdy wydawało się, że kona, i gdy przy każdym otrzymanym ciosie jęczał z bólu. Bo wtedy wiadomo było, że walka nie potrwa długo, a Gatti zwycięży przez nokaut. Były to tak bardzo melodramatyczne chwile, że nie do zapomnienia. Gatti wypełniał sobą bokserski kult krwi i cierpienia - zawsze powtarzał, że on jako bokser woli bić się o zwycięstwo, niż zapewnić je taktycznymi trikami.

Wieczór w Atlantic City, październik 1997 roku. Andrzej Gołota za godzinę wyjdzie na ring, aby walczyć z Lennoxem Lewisem. W hali obok hotelu Ceasars wielkie napięcie, mnóstwo ochroniarzy, bo wiadomo - jak Gołota walczy, nic nie idzie tak, jak powinno. Przy ringu ponad setka dziennikarzy czekających na pojedynek o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej WBC.

I wszyscy nagle zapominają, po co przyjechali z odległych zakątków Stanów Zjednoczonych. Zauroczeni patrzą na wydarzenia w ringu. Gabriel Ruelas bije Arturo Gattiego w pierwszych starciach, ale Gatti łapie oddech i zaczyna odrabiać straty. Nagle Ruelas potężnie trafia Gattiego, Kanadyjczyk się chwieje, trener chce rzucić ręcznik, ale się waha. Wie, że Gatti to kozak, nigdy się nie poddaje. Jest dopiero czwarta runda, ale Arturo ma już podbite oczy, niewiele widzi, zawsze było to jego felerem, realizatorzy telewizyjni często pokazywali, jak wyglądał we wcześniejszych pojedynkach, a jak wygląda teraz. W następnym starciu ledwo trzymający się na nogach Gatti nokautuje Ruelasa jednym ciosem. To właśnie dla takich finałów telewizja HBO podpisała z nim kontrakt na kilka pojedynków. Dokładnie tak samo wyglądała jego walka z Wilsonem Rodriguezem zaledwie rok wcześniej - Gatti leżał na deskach w drugiej rundzie, już wtedy jego oko było całkowicie zamknięte, przewrócił rywala w piątej, znokautował w szóstej.

Pojedynek z Ruelasem został uznany za walkę roku, zaskakujące zakończenie - nokautem roku. A Gołota rzeczywiście późno przyszedł do hali i szybko został znokautowany przez Lewisa - walka trwała w sumie półtorej minuty.

Ja widziałem Gattiego na żywo właśnie wtedy, wcześniej słyszałem o nim sporo - od Gołoty, od jego przyjaciela i sąsiada z Jersey City Ziggy'ego Rozalskiego, od kierowcy Gołoty Frankiego Capone, od współpracownika ich wszystkich z promotorskiej stajni Main Events Carla Morettiego. Były to opowieści o wyczynach Gattiego w nocnych klubach Nowego Jorku i New Jersey, głównie o strumieniach markowego szampana, jakie lały się przy jego stoliku za jego pieniądze, bo zawsze bawiło się z nim mnóstwo przyjaciół.

Legenda Gattiego zawdzięcza swój pełny wymiar wydarzeniom o cztery lat późniejszym - trylogii z Mickym Wardem uznanej za najmocniejsze walki w boksie. Faktycznie, był to jakby powrót do źródeł boksu za oceanem, gdy Włoch (Gatti urodził się w Kalabrii, wychował w Montrealu, ale większość bokserskiej kariery spędził w New Jersey) i Irlandczyk biją się cios za cios, jakby chodziło o śmierć i życie. Pojedynki były niezwykłe - każdy czymś wpisał się do historii. Pierwszy z nich został walką roku według "The Ring Magazine", a dziewiąte starcie - w tej rundzie dwukrotnie Gatti był bliski nokautu i dwukrotnie odpowiadał ogniem - rundą roku według nieżyjącego już słynnego trenera Emanuela Stewarda. W drugiej walce Kanadyjczyk wygrał mimo złamania ręki już w czwartej rundzie, wcześniej ta sama ręka dwukrotnie była operowana. W każdym pojedynku z Wardem Gatti kilkakrotnie był bliski utraty świadomości, był na skraju, a jednak podrywał się - i dwukrotnie wygrał.

Gdyby reżyser David Russell wiedział, jak skończy się życie Gattiego, być może właśnie on byłby bohaterem filmu "The Fighter", a nie patologiczna rodzina Wardów. Wszedł na ekrany w 2010 roku, kiedy 37-letni Gatti, mistrz świata w dwóch kategoriach wagowych, nie żył od kilku miesięcy. Być może powstanie sequel, tym razem o Gattim.

W każdym razie Gatti po trylogii z Irlandczykiem nie był w stanie odejść z ringu. Jego trener rzucił ręcznik, gdy Gattiego bił niemiłosiernie Floyd Mayweather Jr., a pięściarz szukał desperacko dla siebie miejsca w boksie na nowo. Zatrudnił wielkiego rywala Micky Warda jako trenera i z nim u boku zakończył karierę w 2007 roku - znokautowany, w szatni po walce z Alfonso Gomezem ze łzami w oczach.

Ale to jednak nie był koniec. Aby legenda miała pełny wymiar, musi dojść do dramatycznego zwrotu. W przypadku Gattiego był to zwrot tragiczny.

W 2009 roku Gatti pojechał do Brazylii na ślub swojej siostry. Towarzyszyła mu piękna żona, 23-letnia była brazylijska striptizerka Amanda Rodrigues, oraz ich 10-miesięczny syn.

Było to małżeństwo prawdziwe bokserskie, jak Jake'a LaMotty z Vickie z pamiętnego filmy "Wściekły Byk". Kłótnie, groźby, rozstania, podejrzenia o zdrady. Imprezy, alkohol, być może narkotyki, powroty nad ranem.

11 lipca były pięściarz został znaleziony martwy w ich pokoju w Porto de Galinhas - raju na ziemi leżącym nad turkusowymi wodami Atlantyku.

Na pasku torebki Amandy znaleziono krew zmarłego. Brazylijska policja zatrzymała żonę, ale wkrótce wykluczyła zabójstwo i stwierdziła, że Gatti popełnił samobójstwo, zaciągając na szyi pętlę.

Rodzina Gattiego w Kanadzie nie uwierzyła w samobójstwo. Jak mógłby je popełnić pięściarz, który nigdy, ale to nigdy się nie poddawał? Zatrudniono prywatnych detektywów, po raz kolejny dokonano sekcji. Rodzina wciąż nie wierzy, ale wygląda na to, że Gatti rzeczywiście popełnił samobójstwo, że był do tego zdolny jako człowiek o autodestrukcyjnych skłonnościach, zafascynowany własnym bólem i cierpieniem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA