W czwartym pojedynku dwóch wielkich gwiazd wagi półśredniej górą był wreszcie Marquez. Pacquiao, który wcześniej wygrał dwa razy (jedna walka Filipińczyka i Meksykanina zakończyła się remisem), po sobotnim starciu był hospitalizowany. - Wszystko jest OK - tłumaczył później. A tym, którzy sugerowali, że po drugiej porażce z rzędu (w czerwcu uległ na punkty Timothy'emu Bradleyowi) powinien zakończyć karierę, nie zamierzał odpowiadać.
- Miałem przewagę w dwóch ostatnich rundach i poczułem się zbyt pewnie. Przez to nadziałem się na bardzo silne uderzenie. Dla Marqueza to był szczęśliwy cios - oceniał "Pacman".
Marquez o walce mówił inaczej. Według Meksykanina, to właśnie on kontrolował wszystko, co działo się w ringu. - Wiedzieliśmy, że on będzie boksował agresywnie i mieliśmy na to plan. Miał swoje momenty, ale to był mój dzień. Już kiedy rzuciłem go na deski po raz pierwszy [w trzeciej rundzie], wiedziałem, że go skończę. Gdyby walka trwała dłużej, w późniejszych rundach jeszcze bym go przycisnął - opowiadał dziennikarzom Marquez.
"Dinamita" nie zgodził się też, by jego decydujący cios nazywać szczęśliwym. - Był idealny, wiedziałem, że on będzie szukał nokautu, szykowałem się na kontrę. To zwycięstwo jest nie tylko moje. Dedykuję je wszystkim rodakom - zakończył szczęśliwy Meksykanin.