Jerzy Kulej nie żyje. Żegnamy boksera wszech czasów

- Zawsze prycza w pryczę. 12 lat razem. Wspólna harówka na zgrupowaniach, wyjazdy na igrzyska, po medale. Tego nie zapomnę nigdy. Życie już takie jest, że odchodzą i dobrzy, i źli - mówi Józef Grudzień. Wielki polski bokser żegna naszego pięściarza wszech czasów. W piątek w warszawskim Szpitalu Bródnowskim zmarł Jerzy Kulej. Żył 71 lat.

"Bardziej przypomina ministranta niż boksera" - pisał o nim "Przegląd Sportowy", kiedy zadziwiał talentem jako kilkunastoletni, drobny chłopak. Ten talent oszlifować postanowił legendarny Feliks Stamm. Pod okiem jednego z najlepszych polskich trenerów w historii Kulej wyrósł na wzór dla pięściarzy z całego świata.

Za takiego dwukrotnego mistrza olimpijskiego (Tokio 1964 i Meksyk 1968) uważa Jerzy Rybicki. - Jurek był wielki w ringu i poza nim. Wiele razy mi pomógł, zawsze wspierał mnie w trudnych, spornych kwestiach, zawsze służył swoim autorytetem - mówi mistrz olimpijski z Montrealu (1976 rok), a obecnie prezes naszej bokserskiej centrali.

Autorytet - tym słowem Kuleja opisuje inny z jego sportowych kolegów i naśladowców, Janusz Gortat. - W 1970 roku miałem przyjemność zaboksować z nim w jednej drużynie, w meczu z RFN. To był dla mnie wielki zaszczyt. Tak samo jak podpatrywanie Jurka na obozach przed igrzyskami w Meksyku - mówi dwukrotny brązowy medalista olimpijski (Monachium 1972 i Montreal 1976).

Gortata o śmierci Kuleja poinformował inny z naszych świetnych pięściarzy - Wiesław Rudkowski. - Kiedy do mnie zadzwonił, od razu przypomniałem sobie, co pomyślałem, widząc się z Jurkiem po raz ostatni. Niby rozmawialiśmy, ale on był bardzo słaby. Liczyłem na cud, ale czułem, że długo nie pożyje - mówi Gortat.

- Jeszcze niedawno żartowaliśmy z Jurkiem, że teraz to pora na mnie, bo jako trzeci zdobyłem dla Polski olimpijskie złoto w boksie, a Zygmunt Chychła i Kazimierz Paździor, którzy dokonali tego przede mną, już nie żyją. Jak go odwiedziłem przed tygodniem w szpitalu, to przypomniałem: "Jurek, przecież obiecałeś, że do mnie przyjedziesz". Powiedział, że dotrzyma słowa, jak tylko lepiej się poczuje. Nie zdążył - mówi Grudzień.

Kulej częstym gościem szpitali był od 10 grudnia ubiegłego roku. Tego dnia, podczas benefisu znanego aktora i miłośnika boksu Daniela Olbrychskiego w Warszawie, doznał rozległego zawału serca. Przez ponad tydzień był utrzymywany w stanie śpiączki. Na początku stycznia rozpoczął żmudną rehabilitację. Po miesiącu opuścił szpital i zaczął pokazywać się publicznie. Podjął kolejną walkę, nie poddał się.

Do historii przeszedł jako pięściarz, który nigdy nie został znokautowany. - Nie ma pięściarzy odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni - powtarzał skromnie. Ale w ringu zaprzeczał tej teorii. Całkowicie zadał jej kłam w swym drugim finale olimpijskim. Wtedy, w Rzymie, Kubańczyk Enrique Regueiferos przez dwie rundy bił Polaka tak mocno, że ten zadziwiał świat wciąż utrzymując się na nogach. W trzeciej, ostatniej, części walki, Kulej od zaskoczenia powiódł widzów do podziwu, bo odrodził się w sposób cudowny i sięgnął po swe drugie olimpijskie złoto w karierze.

Takim wyczynem nie może pochwalić się żaden inny polski bokser. Wszyscy oni z zazdrością mogą też popatrzeć na bilans walk mistrza. Z 348 przegrał tylko 25. - Powiem tak: w niebie na pewno lubią boks i najwyraźniej montują drużynę idealną. Widocznie teraz potrzebowali zawodnika do wagi lekkopółśredniej. Dlatego ściągnęli do siebie Jurka - kończy Grudzień.

Galeria zdjęć Jerzego Kuleja ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.