http://www.facebook.com/Sportpl >">Profil Sport.pl na Facebooku - 32 tysięce fanów. Plus jeden?
Pojedynek w Perth nie był zwykłą bijatyką za duże pieniądze. Zwłaszcza dla Włodarczyka miał większy wymiar.
Polak pojechał na koniec świata bronić tytułu mistrza świata po niezasłużonym zwycięstwie w poprzedniej walce i po krytyce, która mocno go ubodła. I - co chyba najważniejsze - po osobistym dramacie, próbie samobójczej opisanej przez wszystkie polskie media w najdrobniejszych szczegółach.
Trudno sobie wyobrazić, aby pięściarz mógł czuć się gorzej, wkraczając na ring w tych okolicznościach. Po 10. rundach pojedynku z Greenem wyglądało, że jednak może być gorzej.
Polak przegrywał u wszystkich sędziów kilkoma punktami. Według "Gazety" był zaledwie blisko remisu w pierwszej, na pewno wygrał drugą i 10. rundę. Zadawał niewiele ciosów, a te, które wyprowadzał, często były niecelne. Był wolniejszy, jego uderzenia rywal przewidywał z wyprzedzeniem, więc większości łatwo unikał lub wyłapywał. Polak niby parł do przodu, ale nie ponawiał ataków, a inicjatywę miał kontrujący Green. Komentator australijski, pięściarz wagi ciężkiej Mark de Mori, mówił, że Polak w ringu porusza się jak zombi - mechanicznie, sztywno, w jednym kierunku.
W piątej rundzie było już bardzo źle. Zwykły lewy prosty Greena - pojedynczy cios - wstrząsnął Polakiem bardzo. Wydawało się, że jest po walce. Australijczyk szarżował, czując, że nadchodzi jego odrodzenie po klęsce, jakiej doznał w lipcu, kiedy znokautował go w 9. rundzie Amerykanin Antonio Tarver, świetny pięściarz, ale debiutujący w kategorii juniorciężkiej. Wczorajszy pojedynek toczył się pod promocyjnym hasłem "Powrót do chwały".
Włodarczyk jednak przetrzymał kryzys, obłapiając rywala dotrwał do gongu.
Trener Polaka Fiodor Łapin w przerwie między trzecią a czwartą rundą, kiedy widać już było przewagę Australijczyka, udzielał rad jeszcze niezbyt podenerwowanym głosem. Ale później zaczął strasznie rugać Polaka: "Bij na dół, on to poczuje".
Zawodnik nie słuchał. Po walce powiedział, że od drugiej rundy liczył na zadanie jednego nokautującego ciosu i był pewien, że w końcu dogodny moment nadejdzie. - Poczuł wtedy siłę swojej prawej pięści, postanowił czekać - stwierdził promotor Polaka Andrzej Wasilewski.
Z czasem Green wyglądał na coraz bardziej wymęczonego ciosami i tempem, które sam narzucił w pierwszej połowie walki.
Trzykrotnie wypadł mu z ust ochraniacz, co w boksie oznacza jedno - kłopoty z kondycją. Włodarczyk rozbijał nos rywala, a krwotok świadczył o coraz słabszej obronie. W 10. rundzie Polak prawdopodobnie mu go złamał. Tylko skok adrenaliny powodował, że Australijczyk nie czuł bólu. Wreszcie w chwili, kiedy rozluźniony miejscowy komentator mówił o tym, że Green mimo rozbitego nosa ma lepszą opaleniznę, lepszą fryzurę, a co więcej - "ma kilometry przewagi w punktach", jego idol leciał na deski po dwóch uderzeniach Włodarczyka - prawym i chwilę potem lewym sierpowym. Ostatni cios prawdopodobnie złamał szczękę Greenowi i wybił zęby - połowa twarzy puchła w strasznym tempie.
- Nawet przez myśl mi nie przyszło, że mogę nie pokonać Greena. Siedziałem w szatni i słyszałem, co dzieje się na ringu we wcześniejszych pojedynkach. Ktoś stracił tytuł. Powiedziałem sobie: "Nie, ja mojego nie oddam, wrócę do Polski z pasem mistrza świata" - powiedział Polak.
Green, zwany w Australii "Green Machine", prawdopodobnie zakończy karierę. Na ringu, ledwo otwierając opuchnięte usta, powiedział, że zabrakło mu czterech minut do odzyskania chwały. - Po strasznej klęsce w poprzedniej walce stoczyłem pojedynek z najlepszym pięściarzem w tej wadze. Wiem jedno - jeśli odejdę, to z tarczą.
Walka o tytuł mistrza świata WBC w wadze juniorciężkiej, trzecia obrona Włodarczyka