Trzy wypadki Roberta Kubicy

Wypadek w Ronde di Andora nie był pierwszą poważną kraksą samochodową Roberta Kubicy. Jednak dwa wcześniejsze miały zupełnie inny charakter. Każdy z nich mógł zakończyć nie tylko karierę, ale i życie Polaka.

Podczas rozmów z Robertem Kubicą można zrozumieć łatwo, że jest on - jak zapewne wielu innych kierowców - mieszkańcem innego świata, świata prędkości ponad 100 km na godzinę. Tylko w nim czuje się dobrze, tylko takie środowisko jest dla niego naturalne. Najchętniej mówi o silniku, o zakrętach, o bolidzie, o zużyciu opon wypowiada się chętniej niż hipochondryk o swoim zdrowiu, modelka o diecie.

Dlatego wypadki są dla niego czymś naturalnym i, zdaje się, nieuniknionym. O ich skutkach mówi w kategorii przeszkody w kontynuowaniu jazdy, startów, kariery, a nie niebezpiecznych zdarzeń mających zasadniczy wpływ na jego życie czy zdrowie.

Pierwszy wypadek był najgroźniejszy w skutkach i jak dotąd miał największy wpływ na karierę Polaka w wyścigach. Doszło do niego w ważnym momencie kariery, a mianowicie przed startem w pierwszym sezonie Formuły 3 w 2003 r.

Samochód osobowy prowadzony przez kolegę rozbił się po prostu na polskiej drodze. 19-letni wówczas Kubica doznał skomplikowanego złamania prawej ręki, czyli tej samej, która została złamana również w niedzielę.

Wówczas wydawało się, że sezon jest stracony - lekarze twierdzili, że Polak może być wyłączony z wyścigów na pół roku.

Nie wystartował w pierwszych wyścigach sezonu. Pojawił się na torze Norisring z usztywnioną ręką, skręconą 18-toma tytanowymi śrubami. Wygrał ten wyścig, prowadząc właściwie tylko lewą ręką.

Jeśli dziś o 3 w nocy zapytać Kubicę o jego najlepszy wyścig w karierze, nie powie: Monza 2006, Bahrajn, Malezja 2008. Powie: uliczny Norisring 2003, gdzie jego obecny rywal z zespołu Mercedesa Nico Rosberg przyjechał ponad 25 s za nim.

Możliwe że podobnie powiedziałby o Grand Prix Kanady. W 2007 r. miał tam koszmarny wypadek, kiedy jego BMW Sauber wyrżnęło w mur ochronny przy pełnej szybkości. Jeszcze 15 lat temu nie miałby szans na przeżycie takiej kraksy - prędkość 250 km na godz., uderzenie w mur, wielokrotne koziołkowanie w powietrzu.

Ale Kubica następnego dnia po wypadku wyszedł ze szpitala i był wściekły, że lekarze nie powalają mu na start w następnym wyścigu. Ominął tylko jedno Grand Prix.

Do Montrealu wrócił po roku i wygrał wyścig - pierwszy i jak dotąd jedyny w karierze.

Godzina po godzinie - wypadek Kubicy ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.