Robert Kubica: Mój bolid jest jak czołg. Trwały i może dlatego taki ciężki

- Wyprzedzaliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, że nic nie widzieliśmy i była improwizacja. To był bardzo ciężki wyścig, a warunki były jednymi z najcięższych w mojej karierze, jeśli chodzi o widoczność. Kolizja z Trullim pokazała jednak, że mój bolid jest mocny jak czołg. Gdyby nie źle założony nos, to nawet pomimo wypadku z Trullim zdobyłbym w Chinach punkty - powiedział w Robert Kubica w rozmowie ze specjalnym korespondentem Sport.pl Radosławem Leniarskim.

Zczuba.tv: Zobacz kraksę Kubicy z Trullim ?

Jak pan oceni wyścig?

- Ogólne był ciężki, bo jeśli chodzi o widoczność, warunki były jedne z najtrudniejszych w mojej karierze. Trzeba było mieć tutaj dużo szczęścia.

Jazda była niebezpieczna, było bardzo dużo aquaplaningu (zjawisko tworzenia się warstwy wody między oponą a asfaltem, które praktycznie znosi przyczepność). Mieliśmy z tym wiele kłopotów z Nickiem, co może być związane ze słabością bolidu, bo aż tak źle nigdy nie było.

W wielu sytuacjach po prostu nic nie widziałem. Może kierowcy pierwszych samochodów coś widzieli, ale na końcu stawki było tragicznie. I bardzo niebezpiecznie. Ogólnie jechaliśmy tam z tyłu równym tempem, wyprzedzaliśmy się nawzajem głównie dlatego, że nic nie widzieliśmy i improwizowaliśmy. Później sytuacja się trochę polepszyła, gdy zwiększyły się odległości między bolidami. Wtedy też zacząłem jechać całkiem niezłym tempem. Udało mi się wyprzedzić dwa, trzy samochody. Przez trzy okrążenia robiłem czasy zbliżone do czołówki, a nawet takie same, jak pierwsi. Później było jednak dużo gorzej.

Jak doszło do wypadku z Jarno Trullim. Wyglądał bardzo groźnie?

- Brak widoczności to również przyczyna tego mocnego wypadku. Wyszliśmy z ostatniego nawrotu razem z Trullim, zresztą wtedy myślałem, że jest to jego kolega z zespołu Timo Glock. Na dojeździe do ostatniego zakrętu toru przed prosta do mety Trulli jechał bardzo wolno - nie wiem dlaczego. Bardzo wcześnie zahamował, ja też zahamowałem, ale na takiej rzeczce, która płynęła w poprzek toru. Powstał aquaplanning i samochód zamiast hamować, jeszcze nabrał prędkości. I wskoczyłem na Trulliego, bo uderzenie było spore. Po trafieniu w jego tylną oponę wyleciałem wysoko w górę, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Tylko, że musieliśmy zmienić przednie skrzydło.

Trzeba przyznać, że refleksu panu nie zabrakło. Natychmiast skręcił pan do alejki serwisowej, do której wjazd był niemal w miejscu wypadku...

- Ja bym to nazwał szczęściem, a nie refleksem.

Potem mógłbym dojechać już do mety, bo zatankowałem całkiem sporo paliwa.

Co spowodowało, że musiał pan znów zjechać do garażu?

- Po sześciu, siedmiu okrążeniach poczułem wibracje samochodu. Bolid zaczął się dziwnie prowadzić. Myślałem, że to konsekwencja wypadku z Trullim. Po 10 okrążeniach zespół zobaczył na ujęciach z telewizji, że cały przedni spojler, cały nos bolidu jest krzywy, coś widocznie się stało na pit stopie, lub - najprawdopodobniej - został źle zamocowany. Gdyby nie kłopoty z tym spojlerem, pewnie skończyłbym wyścig na miejscu punktowanym.

Jedno można powiedzieć pozytywnego o tym pana bolidzie - że wytrzymał uderzenie i jechał dalej. To było zaskakujące.

- Zgadzam się. Jest wytrwały. Mocny jak czołg. I może dlatego taki ciężki.

Czy ma pan jakieś uwagi poza trwałością samochodu po Grand Prix Chin?

- Trudno coś powiedzieć po wyścigu, w którym nie było ani warunków do jazdy, ani szybkości bolidu, ani czasów do analizy. Miejmy nadzieję, że przynajmniej po Bahrajnie będą jakieś pozytywy.

Ja rozumiem, że Pan ma nadzieję, że w Bahrajnie będzie lepiej, ale czy jest coś, na czym pan tą nadzieję opiera?

- No, tak... podobno nadzieja jest matką głupich.

Może pan coś wie, może zespół coś wprowadzi nowego do samochodu w Bahrajnie, co pozwoli zmniejszyć dystans do innych?

- Nie. O niczym takim nie wiem. I nie spodziewam się cudów również w Bahrajnie. Oczekuję kolejnego bardzo trudnego wyścigu. Sądzę, że będzie trochę lepiej ze względu na charakterystykę toru, którą lubię. Ale to nie znaczy, że uda się kogoś przeskoczyć.

Czy zapadła decyzja co do użycia KERS w Bahrajnie?

- Nie.

Ale tutaj chyba dobrze, że w końcu nie uzył Pan tego systemu. Przy takiej pogodzie, KERS chyba psu na budę?

- Z tym bym polemizował.

Czekaliśmy na Pana dwie godziny. Czyli aż tak dużo miał pan do powiedzenia mechanikom i inżynierom. Jest więc o czym rozmawiać...

- Eeee. Wcale nie. Nie byłem ostatni. Mój kolega z zespołu jeszcze rozmawia z inżynierami. W Australii, kiedy po trzech godzinach poszedłem do garażu Brawn GP, żeby pogratulować im zwycięstwa, jeszcze mieli briefing z inżynierami. Widać to się nie zmienia bez względu na to, czy się wygrywa, czy się przegrywa.

Copyright © Agora SA