Adam Małysz: Teraz trzeba iść do przodu

Nie było konkursu skoków w sobotę, nie było w niedzielę. Zrozpaczeni Czesi musieli odwołać zawody Harrachovie, bo nad Czarcią Górą wiało i sypało jak diabli. Adam Małysz może mówić o zmarnowanym weekendzie. - Skoczyłem dwa razy, ale to nie były skoki tylko walka o przetrwanie. Najwięcej siedziałem i czekałem - mówi najlepszy polski skoczek.

"Zapraszamy za 26 dni" - jęknął na do widzenia spiker do garstki kibiców. Na ósmego i dziewiątego stycznia w Harrachovie zaplanowane są konkursy na skoczni mamuciej. W sobotę i niedzielę zawodnicy mieli skakać na skoczni dużej. Udało się tylko w sobotę rano - odbyła się jedna seria treningowa i kwalifikacje. Przebrnęli je wszyscy nasi skoczkowie i po raz pierwszy w historii poza Zakopanem w konkursie Pucharu Świata miało wystartować aż sześciu Polaków. Plany zasypał śnieg i wiatr. Oba weekendowe dni wyglądały podobnie. Decyzje o nieplanowanych wcześniej, przedpołudniowych seriach zapadały bladym świtem. Karawana skoczków przemieszczała się z hotelu na skocznię i oczekiwała na decyzję jury, które co kilkanaście minut przekładało początek zawodów. Najpierw z częstotliwością co pół godziny, w niedzielę co kwadrans, by w końcu ogłosić " koniec". Skoczkowie umilali sobie czas grą w piłkę nożną, ręczną i siatkową. Polacy stoczyli też kilkuminutową wojnę na śnieżki z dziennikarzami. I udali się w drogę powrotną do kraju.

Robert Błoński: Dobra decyzja jury?

Adam Małysz: Zdecydowanie tak. Gdybyśmy mieli skakać w takich warunkach, to lepiej że tych konkursów nie było. Wyniki nie byłyby sprawiedliwe. Raz sypało, raz nie sypało. Raz wiało, raz nie. Decyzję podjęto za późno, dużo wcześniej było wiadomo, że skakać się nie da. Jest szansa, że za tydzień w Engelbergu odbędą się trzy konkursy. Trzy starty dzień po dniu są męczące.

Miedzy 22 grudnia a dziewiątym stycznia polskich skoczków czeka końska dawka konkursów. 22 i 23 grudnia oraz w Drugi Dzień Świąt odbędą się mistrzostwa Polski na Średniej i Wielkiej Krokwi, potem jest Turniej Czterech Skoczni, a ósmego i dziewiątego stycznia loty w Harrachovie.

- Związek kiepsko zaplanował te mistrzostwa. Ci, co biorą udział w Pucharze Świata i Pucharze Kontynentalnym, startów mają dość. Potrzebują treningów, poza tym czasem chcą też odpocząć. A tak będziemy przeskakiwać z zawodów na zawody. Ja, na szczęście, usłyszałem w PZN, że nie muszę startować w mistrzostwach. Jeśli więc konieczne będą treningi przed Turniejem, to na pewno odpuszczę starty w Zakopanem. To będzie ważniejsze niż mistrzostwa.

Czy to, że odwołano konkursy w Harrachovie i w ogóle nie trenowaliście na skoczni, może pana wytrącić z równowagi?

- Nie sądzę, ale gdybym wiedział, że w Harrachovie nie będzie skakania, to bym tu nie przyjeżdżał, tylko spokojnie gdzieś trenował. Zyskali ci, którzy nie przyjechali czyli Schlierenzauer, Uhrmann i Romoeren. Często musimy walczyć nie tylko na skoczni, ale i z żywiołem.

Harrachow jest pechowy. Rok temu konkursy się nie odbyły, bo nie było śniegu. Dziś jest go za dużo.

- Organizatorzy się starali, byli przygotowani, ale na pogodę nie mieli wpływu. Słyszałem, że Czesi w większości są niewierzącym narodem, więc może powinni się więcej modlić? Zawody są rozgrywane na Czarciej Górze.

Co pan może powiedzieć o swojej formie?

- Niewiele. W ubiegłym tygodniu trenowałem tylko raz, w Szczyrku na Skalitem. Warunki były fatalne, więc i trening był kiepski. Początek sezonu nie był obiecujący, liczyłem na lepsze wyniki. Miałem problemy z kolanem i nie było wiadomo, czy w ogóle wystartuję w Kuusamo. Zdecydowałem się pojechać, bo wcześniej dobrze skakałem na śniegu i wiedziałem, że stać mnie na miejsce w dziesiątce. A dla mnie jest ważne, by nie musieć startować w kwalifikacjach. Ten cel spełniłem, jestem ósmy w klasyfikacji generalnej. Teraz trzeba iść do przodu.

Ale zmarnował pan weekend w Harrachovie?

- Tak. Skoczyłem dwa razy, ale to nie były skoki tylko walka o przetrwanie. Najwięcej siedziałem i czekałem.

W tym sezonie liczą się dla pana tylko mistrzostwa świata w Oslo?

- Liczy się wszystko. Mistrzostwa są celem głównym, ale po drodze mamy konkursy w których trzeba dobrze skakać. Im tam będą lepsze wyniki, tym na imprezie głównej człowiek jest spokojniejszy. Krok po kroku idę do przodu. Moją siłą zawsze była mocna końcówka sezonu, na to właśnie liczę.

Jest pan zaskoczony układem sił?

- Tym, że Schlierenzauera nie ma w dziesiątce PŚ. Od fińskiego fizjologa, u którego byłem na badaniach, wiedziałem, że Larinto i Hautamaeki mocni będą. Morgenstern był najlepszy z Austriaków latem i teraz skacze daleko. Kofler był niewiadomą, a jest trzeci w PŚ. Ammann zaskakuje tym, że słabo skacze na treningach, a w konkursach ląduje na podium. Spokojnie, to dopiero początek sezonu. Pierwsze konkursy odbywały się w ekstremalnych warunkach, było piekielnie zimno.

Kilka tygodni temu pojawiły się pogłoski, że wystartuje pan w Rajdzie Dakar.

- Jestem wielkim fanem motoryzacji, mam jeepa, którym cały czas jeżdżę po górach. Propozycji startu w Dakarze nie dostałem, słyszałem o niej od dziennikarzy. Gdybym dostał, zastanowiłbym się. Na razie śmieję się z tego i koncentruję na skokach. Dziś to one są najważniejsze.

Co dalej?

- Jadę do Wisły spokojnie potrenować, a potem do Engelbergu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA