Igrzyska w Vancouver. Polski kolos na pajęczych nóżkach

Tak, wiem, Małysz od tych wszystkich przysiadów i podrygów kończyny ma stalowe, a i Kowalczyk sunie na nartach dzięki płatom mięśni, które onieśmieliłyby najtwardszych siłownianych sterydojadów. Ale zważcie, że dźwigają na sobie nasi bohaterowie zimy sporo - zdrowe pół setki Reprezentantów - to brzmi dumnie - Polski - pisze Rafał Stec

Odkąd "Wall Street Journal" sporządził rewers klasyfikacji medalowej, czyli uszeregował reprezentacje według liczby wypoconych miejsc ostatnich i przedostatnich, wiedzę o sportach zimowych pogłębił aż po samo dno. O Polsce dowiedzieliśmy się tyle, że na igrzyskach prężyłaby się w czołówce rankingu - gdyby taki ranking istniał - najaktywniejszych, bowiem obok nielicznych sportowców najlepszych wystawiamy licznych sportowców najgorszych. Kto się na sporcie wyznaje pobieżnie, odróżni obie grupy po wystąpieniach prezesa PKOl Piotra Nurowskiego - najlepsi to ci, którym Nurowski wydatnie pomógł, a najgorsi to ci, za których niepowodzenia Nurowski nie ponosi odpowiedzialności i je potępia.

"Małysz Kowalczyk, Kubica czy Korzeniowski są wybrykami natury"

Gdyby natomiast jakiś zaintrygowany aborygen usiłował wywnioskować z olimpijskich zmagań, które mroźne sporty uwielbiają i uprawiają plemiona nadwiślańskie, poniósłby poznawczą klęskę totalną. Zazwyczaj dzieje się tak - skoro Holendrzy od stuleci ślizgają się po lodzie, to wysyłają na igrzyska niemal wyłącznie ślizgających się po lodzie, a ci zdobywają dla nich wszystkie, wyjąwszy jeden, 86 zimowych medali. Skoro norwescy żołnierze zasuwają na nartach z karabinami od XVIII wieku, to Norwegowie w biatlonie potęgą są i basta. Skoro Kanadyjczycy i Amerykanie założyli sobie NHL, to w Vancouver nawywijali hokejowymi kijami na złoto i srebro. W dyscyplinach letnich jest podobnie, medale wynikają zazwyczaj z popularności dyscypliny, trenerskiego know-how, umiejętnego finansowania i selekcji etc.

Nasza osobność polega na tym, że nie potrzebujemy bogatych tradycji, by doczekać się mistrzów, ba, osiągamy sukcesy wręcz wbrew masowym upodobaniom. Przecież jeśli Polacy wyprawiają coś na śniegu pasjami, to zjeżdżają ze stoków. Nikt na nartach nie skacze, mało kto biega, a już na pewno nie biega z flintą na plecach.

Tymczasem nasi alpejscy wyczynowcy albo migiem wypadają z trasy, albo wloką się wieczność za czołówką, nie ma nawet pewności, czy dojeżdżają do mety, bo się tego aż tak skrupulatnie nie sprawdza. Bożyszcza tłumów i multimedaliści przychodzą znikąd, oklaskujemy atletów zajmujących się sportami, których Polacy na co dzień nie uprawiają. Małysz, Kowalczyk, Kubica czy Korzeniowski są wybrykami natury niczym jamajscy bobsleiści, różni ich od jamajskich bobsleistów tyle, że zwyciężają.

"A jednak żyjemy w erze bezprecedensowej - nigdy nie stawali nasi na podium częściej"

Im bardziej nielogicznie wyglądają sukcesy, na tym większy zasługują podziw. Uzdolnionego brzdąca nie wciągają bowiem tryby edukacyjnej machiny sterowanej przez strategów Nurowskiego czy ministra Giersza. Okoliczności przyrody brzdącowi nie sprzyjają, talent rozwija nie dzięki, lecz pomimo okoliczności, przeciwstawiając im ambicję, wytrwałość, determinację, pracowitość, szczęście i trenerów z importu. W polskim chaosie wybitne jednostki niekiedy się marnują, natomiast jednostek niewybitnych w medalistów nie przeobrażamy, bo systemowi nie staje mocy.

A jednak żyjemy w erze dla naszych sportów zimowych bezprecedensowej - nigdy nie stawali nasi na podium częściej. I o ile złoto Wojciecha Fortuny było tak realne jak miliony zarobione na szarpaniu za jednorękiego bandytę, o tyle uporczywe wygrywanie Małysza pozwalało wierzyć, że Polacy oderwą się od ziemi w sensie ścisłym. Szał na jego punkcie dawał szansę, byśmy zajęli się jakąś dyscypliną na poważnie, byśmy otworzyli szkołę, wypuszczali z niej dorodnych absolwentów, zbudowali zalążki trwałej potęgi lub choćby ćwierćpotęgi. Kiedy zawróciła nam w głowach małyszomania, każdy podtatrzański niemowlak miał wysysać z upojonej adamowymi wzlotami matki obsesyjną miłość do tego sportu, na nartach miał stawiać swoje debiutanckie kroki w pionie, a potem wlatywać pod skrzydła fachowców namaszczonych przez Apoloniusza Tajnera. Namaszczonych, by doglądali kolejnych pokoleń.

Nic z tego. Minęła dekada, a my wciąż czekamy, pod szkłem pocieszającym widać w najlepszym razie mikroskopijną poprawę, o skoku jakościowym nie ma mowy. Gdyby indywidualne konkursy w Vancouver - wyjąwszy próby Małysza - przyłożyć do indywidualnych konkursów igrzysk w Turynie, być może zdołalibyśmy wyśledzić postęp, ale miałby on rozmiary błędu statystycznego, za to rozstrzygnięcia drużynowe sugerują wręcz regres. W Pucharze Świata też nasi nie podfrunęli na pułapy choćby drugiej dziesiątki.

"Kibica nie zajmuje, skąd się biorą medale"

Kiedy mieliśmy skakanie w głębokim poważaniu, byle jakie wyniki wyglądały zrozumiale. Kiedy zabraliśmy się do skakania serio, pod dynamicznym przywództwem Tajnera, przyjąć je trudniej. Oczywiście jeśli nie damy sobie wmówić, że Polak nie umie z definicji, że choćby całym narodem skakał, to wyrżnie o bulę i nigdy nie będzie go stać, by lądować tylko nieznacznie bliżej od Austriaków.

Kibica nie zajmuje, skąd się biorą medale, kibic może wręcz odnaleźć romantyczny urok w medalach zbieranych pomimo Absolutnego Braku Planu w czasach, gdy sukces się programuje. Ambitny działacz Nurowski oraz jemu podobni usiłują sukces zaprojektować. Dlatego najrozsądniej byłoby skupić wszystkie intelektualne moce pod jednym adresem. Rozpędzić Związek Biathlonu, Związek Hokeja na Lodzie, Związek Łyżwiarstwa Figurowego, Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, Związek Narciarski, Związek Snowboardu oraz Związek Sportów Saneczkowych, a następnie zwołać jeden skromny Polski Związek Sportów Zimowych i zmieścić go w lśniącym warszawskim pałacu, zwanym Centrum Olimpijskim. Czy nasze figurowe łyżwy upadną bez kilkunastu osób w zarządzie, skoro olimpijczycy Joanna Sulej i Mateusz Chruściński byli murowanymi faworytami ostatnich mistrzostw Polski w parach sportowych z jednego powodu - nikt inny w tej konkurencji nie startował?

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Copyright © Agora SA