Adam Małysz: Skoczkowie nie mierzą dosiężnego w klasyczny sposób, czyli z zamachem rękami. Odbijamy się wyłącznie nogami. Odlatuję od ziemi na jakieś 70 cm. Mój rekord to 75 cm i, z tego co wiem, to całkiem dobry wynik. Z Finów najlepszy jest Ahonen. Ma 72 cm. Wiele zależy od wagi skoczka. Wiem, że nie skaczemy najwyżej, siatkarze potrafią wyjść w górę na wysokość ponad metra. No, ale oni skaczą z zamachem rękami.
- Rzadko, ale chyba tak. Na igrzyskach na pewno mi się coś śniło, ale nie wiem co. Kiedy się budzę, to już nie pamiętam. Pamiętam, że jeszcze sporo przed swoimi największymi sukcesami w Pucharze Świata miałem sen, że w Wiśle Centrum poleciałem na nartach tak daleko, że wylądowałem na Placu Hofa i wyhamowałem przed samym kinem. Proroczy sen.
- Spałem dobrze. W wiosce olimpijskiej wypiliśmy szampana, a sztab pewnie bawił się dłużej. Mnie spało się znakomicie, bo byłem wykończony emocjami i przeżyciami dnia, w którym zdobyłem medal. Rano wstałem o szóstej i poszedłem na śniadanie, potem obejrzałem film. Nikogo nie widziałem. O 11 pojechałem do miasta, ale zakupy się nie udały. Nie znalazłem niczego interesującego. Trochę pamiątek kupiłem dopiero w sklepie koło wioski.
- Na półce. Nie dali nam jeszcze żadnego opakowania. Jak zawiesili na szyi, tak z nim wróciłem. Ale w Salt Lake City też tak było, dopiero na koniec dali ładne, ozdobne opakowanie.
- Już stoi. I to taki najważniejszy dla mnie, bo skocznia imienia Adama Małysza. Bardzo długo się wahałem, czy się zgodzić. Bo mnie pomniki kojarzą się z tym, co przeminęło. Stawia się je przede wszystkim zmarłym. Skocznia przyniesie korzyści, mam nadzieję, wielu pokoleniom. Ale głosy były różne, zgodziłem się dopiero na trzy, czy cztery miesiące przed jej otwarciem. W Einsiedeln, jak się dowiedzieli, to małe skocznie nazwali imieniem Simona Ammanna i Andreasa Kuettela.
- Chyba nie ma, choć parę lat temu miałem dziesiątki zapytań i propozycji o zgodę. Był szał, kiedy wygrywałem PŚ. Każdy chciał mieć trochę Małysza obok siebie. Skoki to był sport narodowy, każdy się z nimi utożsamiał. Ale ja wtedy nie miałem do tego głowy i chęci. Bo wiązałoby się to z tym, że musiałbym tam pojechać, wziąć udział w uroczystości, coś mówić. A ja myślałem o tym, co dla mnie najważniejsze czyli o sporcie. Poza tym ulica czy szkoła w żaden sposób z Małyszem się nie kojarzy. Skocznia już tak.
- Każdy ma rytuały, które przynoszą szczęście i przywiązuje do tego wagę. Justyna rozmawia z nartami, ja - nie. Dla mnie ważna jest wiara, mam swoje metody, które stosuję przed startem. Robię to zawsze i jakoś mi to pomaga. Ten rytuał przynosi ulgę duchową.
- Jestem osobą wierzącą, nie ukrywam tego. Jeśli potrzebuję, rozmawiam z Bogiem. Ciężko mi być osobą praktykującą, bo w soboty i niedziele najczęściej mam konkurs i jestem skoncentrowany na skakaniu i startach. Ale, jeśli potrzebuję, rozmawiam z Bogiem. Proszę Go o coś albo dziękuję. I mnie wysłuchuje. Kościół jest na drugim planie. Moje małżeństwo jest, można powiedzieć, ekumeniczne. Żona i córka Karolina to katoliczki, a ja jestem ewangelikiem. Ale to żaden problem.
- Nie słyszałem tej wypowiedzi, jego sprawa. Osobiście się nie znamy, ale podziwiam jego siłę. Obejrzałem jego walkę, chyba z Najmanem. To było dla mnie coś szokującego. Zaskoczył rywala. Można się było spodziewać, że większy i potężniejszy Pudzian go złapie, ściśnie i dobije. Nikt nie przypuszczał, że go po prostu skopie.
- Od jakiegoś czasu lubię i oglądam. Najbardziej kibicuję Tomkowi Adamkowi, z którym znamy się osobiście. Jesteśmy sąsiadami i krajanami, a jak kiedyś przygotowywał się do walki w Wiśle, poszliśmy razem do dyskoteki. Mam miłe wspomnienia. Poza tym żona lubi boks i często ogląda do północy. Dla mnie jednak sportem numer jeden pozostanie piłka nożna.
- W Turynie byłem na meczu hokeja i bardzo mi się podobało. Ale tu mamy za daleko do Vancouver. Skoki czy biegi lepiej ogląda się w telewizji niż na żywo. Wszystko lepiej widać.
- Sezon skoczka jest ciężki. Żeby zdobyć Puchar Świata, trzeba skakać bardzo równo cały czas. Nie wystarczy być dobrym w dwóch czy trzech zawodach, tylko zawsze być w czołówce. I potem mieć jeszcze siły i energii na imprezę główną, która najczęściej jest w lutym. Tam trzeba odnosić sukcesy, umieć się zmotywować. Oby młodzież, która chce skakać, zrozumiała, że to nie jeden konkurs.
- Ręce mi nie drżą, kiedy wiążę buty. Jeśli już, to raczej nogi. Zależy od człowieka jak znosi stres, jak się do tego przystosowuje i jak daje radę. Mnie, jak zaczynałem się denerwować przed zawodami w hotelu, wierciło w brzuchu. Dwa-trzy razy leciałem do toalety, a to był tylko stres. Na skoczni jest inaczej. Ale stres jest. On musi być. Nie wyobrażam sobie, że przyjeżdżam na konkurs wyluzowany, mówię "ale ty świetny jesteś" i idę skoczyć. Koncentracja musi być.
- Miałbym stracha. Paralotnią, może i bym się przeleciał. Kiedyś zaproponowano mi, żebym skoczył z samolotu Red Bulla na wysokości 4 tys. metrów, bo kręcili jakiś film. Obiecywali, że otworzą mi spadochron. Mieliśmy skoczyć w wiele osób, złapać się za ręce, utworzyć okrąg. I, gdzieś kilometr nad ziemią, mieli otworzyć czaszę. Powiedziałem: "Panowie, dobrze wiem, że jesteście w stanie to zrobić, ale ja nie jestem wariatem. A jeśli nawet, to nie do końca".
- Kiedyś, latem, jeździłem ze Zbyszkiem Cieślarem, naszym kierowcą rajdowym z Wisły. Teraz, z wiekiem, już bym się zastanowił czy wsiąść. Opanowanie i umiejętności trzeba mieć niezwykłe. Uważam się za dobrego kierowcę, ale to co robią rajdowcy przechodzi moje pojęcie. Ale to działa w obie strony. Jakby rajdowiec wszedł na skocznię, to by pewnie powiedział "O Jezu, jak oni mogą tu skakać!". A my zaczynamy skakać od małego. Jak wszedłem pierwszy raz szedłem na "mamuta", okropnie się bałem. Lęk jest zawsze przed pierwszymi skokami, ale pewność przychodzi szybko i chce się skoczyć jeszcze raz.
- Wydał biografię i pewnie nie przypuszczał, że wróci na skocznię. My jesteśmy tylko ludźmi, należy nam się coś od życia. Ale ja nigdy nie poszedłem skakać po alkoholu.
- Skoki już komentowałem w telewizji i podobało mi się, choć byłem bardzo zestresowany. Wolałem być na górze skoczni, bo jestem sportowcem. Ale fajnie było porozmawiać o czymś, na czym się znam. To było fajne przeżycie. Nie wiem, co będzie jak skończę. Mam nadzieję, że skoki w Polsce nie przestaną nagle być popularne. Chciałbym jakoś w tej dyscyplinie zostać, w końcu robię to od szóstego roku, przez całe życie. Trudno będzie mi rzucić narty w kąt i zająć się czymś zupełnie innym. Żeby być działaczem FIS trzeba znać angielski, a ja nauczyłem się niemieckiego. Może zostanę menedżerem? Myślę, że w tej roli bym się sprawdził.
Vancouver 2010 na Sport.pl
Na portalu Sport.pl codziennie od godz. 17 relacje Z Czuba i na żywo, całą dobę relacje prosto z Kanady od naszych specjalnych korespondentów, wideo komentarze, rozmowy z naszymi gwiazdami i komplet wyników, także tych z nocy polskiego czasu. A o godz. 9 rano w Radiu TOK FM magazyn olimpijski Michała Pola - oraz stream wideo live w naszym portalu. Zespół Sport.pl przygotowuje też "Gazetę olimpijską" - codziennie do kupienia z "Gazetą Wyborczą".
Rewolucja seksualna - w hokeju ?