Vancouver 2010. Mija dokładnie osiem lat od srebra Małysza

Dokładnie osiem lat temu - 13 lutego 2002 roku - Adam Małysz zdobył srebrny medal olimpijski na dużej skoczni w Salt Lake City. Czy w sobotę w Whistler powtórzy tamten wynik?

Małysz walczy o medal relacja Z CZUBA I NA ŻYWO ?

Srebro w Salt Lake City było drugim medalem Małysza na tamtej imprezie - trzy dni wcześniej Polak zajął trzecie miejsce i wywalczył brąz w konkursie na średniej skoczni. Była i radość, i niedosyt, bo na początku XXI wieku to Małysz był zdecydowanie najlepszym skoczkiem na świecie. Zwycięski Simon Ammann i drugi Sven Hannawald dopiero do czołówki wchodzili.

- Teraz nie owijamy w bawełnę, nie mówimy asekuracyjnie jak przed pierwszym konkursem. W środę Adam będzie walczył o złoto. Z tego, co widzę, jedynym, który może mu zagrozić, jest Sven Hannawald - mówił "Gazecie" ówczesny trener Apoloniusz Tajner przed konkursem na dużej skoczni.

Jak Małysz zdobywał srebro? Oto fragmenty relacji z "Gazety Wyborczej":

Wśród setek polskich kibiców na trybunach siedzieli prezydent Lech Wałęsa, Wojciech Fortuna i Andrzej Gołota. Wokół zeskoku powiewały dziesiątki polskich flag. I to na długich, plastikowych drążkach od szczotek (drewniane przed konkursem na K-90 ochrona kazała skracać do długości 1 m).

- Plastikowe też nam chcieli zabrać, albo skrócić. Ale my powiedzieliśmy: Sorry, no English. I nas puścili - mówi Marek, góral z Chicago w pięknym podhalańskim stroju.

Takich jak on było kilkudziesięciu: - My z Montany, Colorado, New Jersey, z Jackowa, z Milłoków. Wszystkich bierzemy pod skrzydła. Część została w autobusie, w bagażniku. Zmęczyliśmy się, jechaliśmy 24 godziny - śmieje się, mówiąc góralską gwarą.

Józek Skorupka i Mietek Moskal z Czerwonego pod Zakopanem, teraz z New Jersey, dali we wtorek Małyszowi bryłki złota zatopione w krysztale. - Żeby się z tym przespał, na szczęście. Bardzo się cieszył i powiedział, że tak zrobi - mówił pan Józek.

Rodzina z Kolorado pędziła w nocy 12 godzin, zapłaciła dwa mandaty po drodze. - Trudno, musieliśmy zdążyć - powiedzieli.

Nieco bliżej, nieco niżej

Już pierwsza seria zapowiadała zatrzymanie akcji serca u polskich kibiców. Wszyscy od początku skakali daleko, tak że sędziowie nie mogli zdecydować się, z której belki puścić skoczków. Nie wiedzieliśmy, czy robią dobrze: przesuwali belkę startową z niższej na wyższą. A przecież ci najlepsi - w tym oczywiście Małysz - będą z pewnością skakać poza linię jury (na skoczni w Utah Olympic Park wynosi ona 128 metrów). To niebezpieczne. - To niedobrze dla Adama - dodawał prezes Polskiego Związku Narciarskiego Paweł Włodarczyk. - Będzie większa przewaga przeciwników w prędkości na progu.

Obrady sędziów trwały po każdym dłuższym skoku, ale konkurs nie został przerwany. I rzeczywiście - Ammann miał 132,5 metra. Wspaniały skok, aż zazdrościliśmy.

Szwajacar leciał niewzruszony, wylądował poza wszystkimi sędziowskimi liniami czystym telemarkiem. Potem znów chwila oddechu i Hannawald. I znów piękny skok, bez zachwiania w locie, bez niepotrzebnych ruchów, a lądowanie jeszcze ładniejsze niż Ammanna, choć z tym dwukrotnie miał na skoczni K-120 kłopoty. Obaj dostali najwyższe noty ze wszystkich - trzy razy 19,5 i dwukrotnie 19. Stadion długo uspokajał się, przeżywając i te długie skoki, i to że dwaj skoczkowie mają tyle samo punktów na pierwszym miejscu - po 140,5.

Wreszcie Małysz. Zagotowało się na stadionie. W nowym, srebrnym kombinezonie wybił się wysoko, "Dobrze! Dobrze! Leć, Adam, leć!" - krzyczeliśmy. I Adam wylądował, telemark wzorcowy, ale o półtora metra bliżej niż wielcy rywale. I noty też były nieco niższe: trzykrotnie po 19 i dwukrotnie 19,5.

Ammann nie wierzył

Ammann, Hannawald i Małysz byli poza zasięgiem rywali. Po pierwszej serii mieli tak wielką przewagę nad rywalami, że wszyscy na skoczni byli przekonani, że medale są już rozdane. W drugiej serii nawet skok Fina Matti Hautamaeki, który mimo obniżenia rozbiegu poszybował na 125,5 m, nie zrobił na kibicach większego wrażenia. Wszyscy czekali na wielką trójkę.

Najpierw Małysz. Piękny skok, lądowanie o 2,5 m dalej od Hautamaekiego. Potem mistrz ze średniej skoczni, 20-letni Ammann. Tak jak w niedzielę w drugiej serii wytrzymał presję - 133 m! Ostatni skakał Hannawald. Też poleciał daleko, bardzo daleko (131 m), ale nie ustał skoku i przewrócił się. Stracił za styl średnio po sześć punktów i spadł na czwarte miejsce.

Vancouver 2010 - czterech faworytów do złota

Copyright © Agora SA