MŚ 2010. Włosi - mistrzowie świata, jakich nie znamy

Z każdym dniem maleją szanse Włochów na mundialowy sukces, a zarazem rośnie pewność, że rodacy im przebaczą. Na nikogo pośród finalistów nie spadło więcej nieszczęść. W niedzielę mecz z Nową Zelandią. Relacja Z czuba i na żywo na Sport.pl

Wszystko co chcesz wiedzieć o włoskiej drużynie ?

Jeśli obrońcy tytułu mówią szczerze, gdy przysięgają, że kłopoty ich jednoczą, tworzą prawdopodobnie najbardziej zwartą grupę na mistrzostwach. Jeśli Marcello Lippi mówi szczerze, gdy przysięga, że kłopoty inspirują i potęgują satysfakcję z pracy, próbuje właśnie sprostać najwspanialszemu wyzwaniu w karierze.

Chce zostać pierwszym selekcjonerem, który obronił złoto mundialu, a drużyna - składana w potwornym znoju - rozpada mu się w rękach.

Nad zestawieniem napadu rozmyślał cały sezon, wysłuchując złorzeczeń połowy Italii, że ignoruje atakujących najbardziej błyskotliwych. Ostatecznie nie powołał ani Mario Balotellego, ani Antonio Cassano, ani Francesco Tottiego. Decyzji publicznie nie uzasadniał, prawdopodobnie zniechęciły go m.in. - zwłaszcza w dwóch pierwszych przypadkach - przywary charakteru wymienionych.

Nad rozgrywającym nie zastanawiał się wcale, ale jego faworyt Andrea Pirlo pochorował mu się w przededniu turnieju. Przyleciał do RPA, kuruje się pod specjalistyczną - dla większości federacji niedostępną - aparaturą przyspieszającą regenerację uszkodzonego mięśnia i planuje wrócić na kończący rywalizację w grupie mecz ze Słowacją. Pytanie, w jakiej będzie formie.

Alessandro Nesty - mimo ukończonych 34 lat wciąż uchodzącego za najlepszego obrońcę we Włoszech - nie zdołał namówić na powrót do kadry, zresztą piłkarza Milanu wiosną znów powaliła kontuzja.

Nietknięta nieszczęściem pozostawała bramka. Do poniedziałkowego meczu z Paragwajem. Gianluigi Buffon poczuł ból, po przerwie nie wyszedł już z szatni. Jego problemy z kręgosłupem stały się już przewlekłe, dziś nie wiadomo, co dalej z jego karierą.

I tak zaraza opanowała wszystkie kąty boiska. Atak, pomoc, obrona, bramka - gdyby rzeczywistość chciała sprzyjać Lippiemu częściej, włoski trener prawdopodobnie każdą formację obsadziłby inaczej.

Zanim piłkarze nie pokażą, na co ich stać, nie dowiemy się, czy Italia rzeczywiście jest słaba jak nigdy. Ale wiemy już, że dawno nie wystawiała tylu graczy w skali świata anonimowych.

Kiedy oglądałem trening bramkarzy w miejscowości Centurion pod Pretorią (tam bazę mają Azzuri), słyszałem rozmowę dwóch fotoreporterów, którzy ustalali, kim są dwaj panowie ćwiczący z Buffonem. Jeden z ćwiczących - Federico Marchetti zarabiający na życie w prowincjonalnym Cagliari - stanie teraz między słupkami na stałe i sprawdzi, czy da radę na wielkiej międzynarodowej imprezie. Dotąd nie miał okazji. Na razie dowodów, że nie brakuje mu charyzmy, rodacy szukają w drobiazgach treningowych - ponoć ośmielił się nakrzyczeć na Fabio Cannavaro, blisko 37-letniego kapitana reprezentacji.

Obaj fotoreporterzy, którzy nie rozpoznali ani Marchettiego, ani Morgana de Sanctisa, byli Włochami.

Clarence Seedorf - Holender, ale zwiedzający stadiony Serie A od przeszło dekady - nie rozpoznał Antonio di Natale, gdy ten wchodził z ławki rezerwowych na końcówkę meczu z Paragwajem. Nie rozpoznał jako komentator brytyjskiej telewizji.

W podstawowej jedenastce Włochów, zazwyczaj złożonej ze sław uśmiechających się z reklamowych billboardów na wszystkich kontynentach, ostało się dwóch ludzi, którzy swego czasu uchodzili za najwybitniejszych na swoich pozycjach na świecie. Tyle że Cannavaro i Gianluca Zambrotta przestali być najwybitniejsi nawet w Serie A.

Ich rodacy zdają sobie sprawę, ile plag spadło na reprezentację, i spoglądają na nią ciepło, z życzliwym współczuciem, wyrozumiałością. W normalnych okolicznościach po remisie z Paragwajem - drużyną na mundialach z reguły statystującą - nastąpiłoby ogólnonarodowe zawodzenie. Nie tym razem. Teraz Włosi raczej są dumni, że ich piłkarze dzielnie walczą ze słabościami. Że starzy są żywi, a młodzi się dla nich na boisku poświęcają. Zamiast rozpaczania nad stratami, słychać westchnienia: tak, tę drużynę mimo wszystko da się kochać.

A przecież Włosi dotarli do dnia, w którym nawet Nowa Zelandia, jutrzejszy rywal, wydaje się niebezpieczna. W zeszłorocznym Pucharze Konfederacji pokonali ją 4:3.

Teraz mają oczywiście obowiązek ją pokonać, ale i tak znaleźli się w sytuacji dla siebie niezwyczajnej. Rodacy wyznaczają im misję wyznaczaną zazwyczaj słabym - nie nanieście wstydu, a jeśli jeszcze uda się osiągnąć coś cennego, czeka was wieczna chwała.

Wygraj Mundial! Załóż drużynę na Sport.pl i zgarnij 11 tys.! ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.