MŚ piłkarzy ręcznych. Sławomir Szmal, czyli człowiek pod nieustannym ostrzałem

Trzy lata temu zapytałem sam siebie, co muszę zrobić, by być najlepszym bramkarzem świata - mówi Sławomir Szmal. Odpowiedział sobie tak, że w 2009 roku został uznany za najlepszego piłkarza ręcznego na świecie

Radosław Leniarski, Piotr Rozpara: W meczu ze Słowacją wyszedł pan do rzutu z koła, zrobił wspaniałego pajacyka i odbił piłkę nie do obrony. Skąd bramkarz w ułamku sekundy wie, co zrobić?

Sławomir Szmal: Kołowy złapał piłkę, odwrócił się i rzucił. Przy rzutach z odległości sześciu metrów bramkarz stoi na przegranej pozycji. Tylko wymuszenie błędu na rzucającym może zdecydować o udanej obronie. W takich sytuacjach ważna jest intuicja.

Zdaje się, że nie tylko. Podobno ma pan gruby zeszyt z zapiskami, kto rzuca, w jaki sposób, którą ręką, w który sektor bramki, czy lubi piłkę wkręcać, czy wali z całą siłą itd...

- Dzisiaj nie trzeba prowadzić zapisków w zeszycie. Wystarcza wideo. Mam dużo takich materiałów. Na mistrzostwach świata co prawda nie ma dużo czasu na oglądanie, bo to są w końcu nagrane całe spotkania. Ale niekiedy mamy operatora, który wycina odpowiednie skrawki. Wtedy mogę się dobrze przygotować. W przypadku, o którym mówicie, wiadomo było, że facet rzuci w ten sposób pięć z dziesięciu oddanych rzutów. Wszystko polega na tym, by jak najbardziej zmniejszyć mu bramkę.

Procentowo można określić szanse na obronę takiego rzutu z bliska?

- Jakieś 10 proc. Staram się różnie reagować, aby nie zostać rozpracowanym. Czasem więc postanawiam zostać w bramce, mimo że wtedy mam jeszcze mniej szans - próbuję zmusić przeciwnika do rzutu w róg bramki. Jak to się kończy, zależy od tego, jak bardzo jestem wkręcony w mecz, jak oceniam przeciwnika.

W piątek grał Andrej Petro, 110-kilowy, dwumetrowy kołowy z potężnym brzuchem, człowiek góra. Nie strach wychodzić półtora metra przed niego i robić pajacyka?

- Ze strachem nie ma to nic wspólnego. To się robi automatycznie.

To co jest największym niebezpieczeństwem dla bramkarza?

- Najważniejsza jest właściwa obrona rzutu z drugiej linii, bo stamtąd nadciąga największe zagrożenie.

Potem niedopuszczenie do podania do kołowego, a jak już dotrze do niego piłka, to maksymalne utrudnienie mu rzutu. Czyli albo jak najszybsze skrócenie, tzn. doskok do kołowego, albo zajęcie pozycji, która pozwoli zareagować, ruszyć w dowolną stronę. Najgorzej jest wtedy, gdy rzucający łapie bramkarza w ruchu. Wtedy nie wykona żadnej parady, żadnej interwencji.

Czy bramkarz ma swoje zwody mylące rzucającego?

- Każdy ma swoje plusy i próbuje je wykorzystać. Ja w zeszłym roku poprawiłem obronę rzutów ze skrzydła, więc próbujemy z obroną nie dopuścić do rzutów na wprost, ze środka boiska, i zmuszamy rywali do oddania piłki do skrzydłowego. A tam ja już go mam.

Jak się poprawia bronienie strzałów ze skrzydła?

- Muszę na wideo obserwować, jak się zachowuję podczas meczu, jak się ustawiam, czy można lepiej. Bo ustawienie jest najważniejsze. Potem robimy trening rzutowy. Piłki rzucają mi skrzydłowi - nie chciałbym, żeby to robił Karol Bielecki. To byłoby morderstwo. Skrzydłowi rzucają w ten sektor bramki, gdzie czuję się słabszy. Wykonują wkrętki, rzuty między nogami, koło głowy, przy biodrach. I automatyzujemy moje ruchy.

Gdzie są wrażliwe miejsca u bramkarza?

- Różnie bywa. Ktoś może uważać, że moim słabym punktem są nogi - że łatwiej trafić do bramki między moimi nogami z drugiej linii.

W piątek u słowackiego bramkarza Richarda Stochla z Montpellier było mnóstwo miejsca między jego nogami i koło głowy. Jest dużym chłopem i myślał, że zasłoni całą bramkę. Ale tego się nie zasłoni. Szybko zszedł. U każdego można znaleźć piętę achillesową.

Wbrew pozorom trudne są dla bramkarza takie drużyny jak Argentyna lub Chile. Bywa wtedy często tak, że obok naszej obrony pojawia się nagle ręka rywala i oddaje rzut - jak ja to mówię - znikąd.

Sześć goli rzucił Słowacji Karol Bielecki. Dałby mu pan radę?

- Rzucił piękną bramkę z przeskoku z dziesięciu metrów. Z przeskoku, czyli niby nie był to rzut przygotowany, ale rękę już miał wzniesioną, czas uciekał, musiał rzucać. Siła była straszna. Powiedziałem mu po meczu, że gdybym tam włożył nogę, urwałby mi ją razem z kolanem. Na treningach rywalizujemy ze sobą, czasem on pokonuje mnie kilka razy z rzędu, a czasami kilka razy z rzędu nie trafia. Przy rzutach takich jak jego muszę polegać na swoim refleksie lub ustawieniu w obronie. Piłka po jego rzutach leci 120 km na godzinę i ktoś mądry kiedyś wyliczył, że przy jednocześnie niedużej odległości od bramki, czasu na reakcję jest bardzo mało. Wtedy więcej w udanej obronie jest spekulacji bramkarza niż refleksu.

Karol to oczywiście reprezentacja Polski i twój klub Rhein-Neckar Loewen, więc pytanie było mocno spekulatywne. Ale w czwartek spotkamy się ze Szwecją, a tam gra odpowiednik Karola - Kim Andersson. Ma go pan rozpracowanego?

- Przy takich zawodnikach życzę sobie bardzo, aby połowa bramki była zasłonięta przez obrońców. Dogaduję się z nimi, aby zmuszali rzucającego, by ręką - jak to mówimy - przeciągał dalej, żeby później wypuszczał piłkę z dłoni.

Jak im się nie uda, praworęczny zawodnik może rzucić w mój lewy róg bramki, lub odwrotnie, i wtedy jest niedobrze. Ale jak im się uda... Mało zawodników potrafi rzucić dobrze, gdy przeciągnie za daleko ręką, bo siłę w takim przypadku daje głównie ruch nadgarstka. Karol oddał taki rzut ze Słowacją. Ale najczęściej rzut przeciągnięty jest lekki i łatwiejszy do obrony.

W Szwecji gra nie tylko Kim Andersson, ale też jest Oscar Carlen i młody Szwed Kim Ekhdal du Ritz. Oddał dwa dobre rzuty w długi róg, niemal łamiąc sobie przy tym nadgarstek. Widziałem to i będę już wiedział, czego się spodziewać.

Podczas meczu reaguje pan bardzo emocjonalnie w rozmowach z obrońcami? Właśnie Słowacy kilka bramek zdobyli zbyt łatwo.

- Tak, podchodzę emocjonalnie do tego, co się dzieje podczas meczu, poziom adrenaliny podskakuje. Zdarza się ochrzan, zdarzają się krzyki, ale z wiekiem coraz tego mniej. Raczej skupiam się na tym, by sugerować obronie jakieś rozwiązania.

Czy to, że pan chciał zejść z boiska w pierwszej i drugiej połowie meczu ze Słowacją, wynika z poczucia bezradności właśnie?

- Zacznę od tego, że w piłce ręcznej nie ma pozycji drugiego bramkarza. Słowacy rzucili mi trzy, cztery bramki z rzędu i czułem, że brakuje mi koncentracji. Wtedy chciałem zrobić z Piotrkiem Wyszomirskim zmianę, nie taką, że zbiegam do ławki, ale żeby zdążył się rozgrzać, przygotować się. Trochę niefortunnie się stało, że zmieniliśmy się w końcówce meczu i dostał trzy rzuty z sześciu metrów.

Wcześniej miałem pokusę, żeby zmienić się z Piotrkiem. Bo czasem człowiek siedzi w tym rogu, gdzie leci piłka, i nic nie może zrobić. Wtedy przychodzi do głowy myśl, że ktoś inny zrobi to dziesięć razy lepiej.

Jak pan unika takich stanów dekoncentracji?

- Staram się skupić na tym, co zobaczyłem na wideo. Myślę o tym, aby iść w stronę, którą najczęściej wybiera dany zawodnik, bo w stresie wykonuje się zwykle to, co robi się najlepiej. Najczęściej to się sprawdza. Tylko że musi być porozumienie z obroną, żeby nie miał wyjścia, nie miał czasu do zastanowienia się, żeby musiał wyskoczyć i rzucić. Bo kiedy nie ma żadnego oporu obrony, zawodnik wyskakuje i trzyma, trzyma, trzyma piłkę w locie, ma wtedy przed sobą całą bramkę. A bramkarz czeka na jego ruch sekundę, ale w końcu robi ruch, bach, i jest bramka.

Kierowcy F1 mają bat attack, czyli kwadratową ramę o wysokości około 2 m z dziewięcioma światłami, które zapalają się bez żadnego porządku. Testowany musi je gasić. Po zgaszeniu zapala się następna lampa, itd. Najlepsi gaszą około 100 lamp w minutę. Ćwiczył pan na czymś takim?

- Nie, ale mamy swoje ćwiczenia na refleks. W klubie jest fizjoterapeuta tenisista, który uderza rakietą piłkę tenisową w różne sektory bramki. A ja bronię. Nie są to uderzenia 240 km na godzinę, ale mocne. Jest świetnym tenisistą i potrafi odnaleźć właściwą siłę.

Z jakiej odległości?

- Z dziewięciu metrów. Seriami.

Udaje się panu coś obronić?

- Różnie. Zależy od dyspozycji. To bardzo dużo uderzeń, dużo interwencji. Czasem liczymy punkty - żeby on miał punkt, musi trzy razy trafić. Ja muszę trzy razy obronić, ale wtedy, wydaje mi się, mocniej uderza.

Ma pan wzór bramkarza, kogoś, kogo chciałby pan naśladować?

- Przed dwoma, trzema laty pojechałem na obóz bramkarski do Szwecji. Chciałem zobaczyć, jak bronią Skandynawowie. Bardzo dużo pracują, świetnie grają nogami, szpagatami. Ja w moim wieku już szpagatu nie zrobię.

Ale zapytałem tam siebie, co muszę zrobić, aby być najlepszym bramkarzem na świecie. I mam w pamięci dwóch zawodników, których cechy chciałbym połączyć w jedno: Szweda Tomasa Svenssona [trzykrotny srebrny medalista olimpijski 1992, 1996, 2000, dwukrotny mistrz świata 1990, 1999 r.], i Dejana Pericia z Jugosławii. Skandynawowie świetnie bronią z drugiej linii, są znakomici fizycznie i motorycznie. Perić był genialny na skrzydłach, czyli głowa i taktyka, bo jego atutem było znalezienie idealnej pozycji. Staram się to połączyć, aby zaczęło wszystko ze sobą funkcjonować [Szmal zdobył tytuł najlepszego piłkarza ręcznego roku 2009 w plebiscycie IHF, jako czwarty bramkarz w historii - rl].

Liczba Szmala

61

procent skuteczności miał Sławomir Szmal w dwóch pierwszych meczach szwedzkiego mundialu - ze Słowacją i Argentyną. Obronną ręką (lub nogą) wyszedł z 74 ze 121 rzutów

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.