Liga Europejska. Awans Lecha realny jak nigdy

- Wygrać z takim zespołem jak Manchester, z zawodnikami, którzy tyle razy pokazali, że są warci naprawdę wiele, to wielka sprawa. Szacunek dla wszystkich zawodników Lecha - mówił Dimitrije Injac, jeden z bohaterów zwycięstwa mistrzów Polski nad Manchesterem City

To był najbardziej emocjonujący wieczór w Poznaniu od września 2008 r., gdy lechici w ostatniej minucie dogrywki wyeliminowali Austrię Wiedeń z Pucharu UEFA. Teraz eksplozja radości po bramkach była nieporównywalnie większa, bo nowy, czterdziestotysięczny stadion był w czwartek pełny. Także pod względem sportowym pokonanie jednego z najbogatszych klubów świata jest cenniejsze. - Wygraliśmy, bo bardziej tego chcieliśmy. Nie mieliśmy innego wyjścia, z takim rywalem trzeba walczyć o każdą piłkę - mówił Siergiej Kriwiec. Jego postawa przeciwko Anglikom najlepiej pokazuje pojedynek Lecha z Manchesterem. Białorusin na ogół przegrywał starcia z silniejszymi fizycznie rywalami, ale walczył w każdej kolejnej akcji. Tą nieustępliwością lechici złamali graczy City.

Menedżer "The Citizens" Roberto Mancini wyglądał pod koniec meczu na zadowolonego z remisu. Nie chciał za wszelką cenę bić się o trzy punkty i dlatego np. wprowadził na boisko Vincenta Kompany'ego, piłkarza defensywnego. Po meczu piłkarze z Anglii byli zwyczajnie źli. - Tak znakomity zespół jak nasz, z takimi aspiracjami i tyloma świetnymi piłkarzami, musi wygrywać takie spotkania - mówił kapitan City Pablo Zalayeta.

- W piłce trzeba mieć czasem szczęście, ono nam pomogło przy drugim golu - uznał José Mari Bakero, który w czwartek miał wymarzony debiut nie tylko w roli trenera Lecha, ale w pucharach w ogóle. Trudno powiedzieć, by coś wielkiego zmienił w grze zespołu przejętego od Jacka Zielińskiego. - Trener dał nam trochę wskazówek taktycznych, kazał długo utrzymywać się przy piłce - mówił Jacek Kiełb. Hiszpan miał w debiucie dobrą rękę do zmian. Jacek Kiełb kilkoma efektownymi rajdami i dryblingami wprawiał Anglików w zdumienie, a nastolatek Mateusz Możdżeń strzelił piękną bramkę, którą przypieczętował wygraną Lecha. - Najpierw bramka z Wisłą, teraz z Manchesterem City. Nie celowałem. Mogę tylko dziękować Bogu, że piłka poleciała tak, jak poleciała.To jakaś bajka, niech się nie kończy - mówił Możdżeń.

Dzięki jego bramce Lech został liderem grupy A. - Awans jest realny jak nigdy - twierdzi Możdżeń.

Bez względu na to, czy mistrz Polski utrzyma się w pierwszej dwójce tej grupy, już osiągnął bardzo wiele. Jego punkty pozwoliły Polsce awansować w rankingu UEFA na 24. miejsce. Wyprzedza federację serbską, szwedzką, słowacką i norweską. Sam Lech zyskał jeszcze bardziej. Dzięki zdobyczom wywalczonym w tej edycji pucharów mistrz Polski ma już bardzo przyzwoity współczynnik UEFA - 16,433. O takim dorobku w rankingu inne polskie kluby mogą dziś tylko marzyć. A to właśnie na podstawie tych współczynników UEFA rozstawia zespoły w losowaniu par eliminacyjnych. Gdyby Lech miał taki współczynnik w tym roku, byłby rozstawiony w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów i uniknąłby gry ze Spartą Praga. To do Lecha byłby też dolosowany rywal w czwartym, decydującym etapie walki o Ligę Europejską.

Żeby jednak skorzystać z tego dorobku w przyszłym sezonie, lechici muszą zakwalifikować się do pucharów w ogóle. I to jest teraz cel numer jeden dla José Mari Bakero. - Zanim zagramy z Juventusem o wyjście z grupy, wracamy do ligi. Mamy teraz mecz z Ruchem Chorzów. Oczywiście cieszymy się z pokonania Manchesteru, ale trzeba już myśleć o lidze, bo nie możemy w niej już tracić punktów - twierdzi Semir Stilić.

Lecha oglądało 2,2 mln widzów. Rekord TV4  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.