Red Bull X-fighters: Trzypiętrowe skoki w Gizie

Kto nie widział tego na żywo spod rampy, nie może poczuć gęsiej skórki, gdy kruchy motocyklista wybija się w górę na wysokość trzeciego piętra. Żadne zdjęcia, filmy czy opisy tego nie oddadzą.

Sławna z powodu Sfinksa i swoich wielkich piramid Giza była areną drugich w tym sezonie zawodów z cyklu Red Bull X-Fighters. To jedne z tych zawodów, w których publiczność może być naprawdę blisko akcji. Andre Villa, lider klasyfikacji generalnej, oczekiwanie na swój występ skracał sobie pogaduszkami z otaczającymi go kibicami. Ci z kolei zadzierali głowy, aby zobaczyć fruwające nad nimi motory. Gęsia skórka murowana. I okazało się, że zawodnicy nie muszą wcale wykonywać jakichś ekstremalnych ewolucji. Wystarczy sam skok. Już to jest czymś nie z tego świata. A to był dopiero początek.

Skokami nad głowami widzów zawodnicy popisywali się na rozgrzewce, dopiero potem pokazali swoje ekwilibrystyczne umiejętności. Jedna z najbardziej mrożących krew w żyłach ewolucji polegała na tym, że zawodnik, robiąc salto, prostował się jak struna pod kątem prostym do kierownicy, następnie wracał na siodełko i bezpiecznie lądował. Wśród tysięcy widzów pod rampą nie było chyba takiego, który nie zadałby sobie wtedy pytania: "Co by było gdyby...". Gdyby o ułamek sekundy spóźnił się z powrotem na siodełko, gdyby o centymetr zahaczył nogą o element motocykla. Groza.

- Błędy zdarzają się najczęściej wtedy, gdy tuż przed wybiciem w górę z rampy przychodzi do głowy myśl, że może lepiej wykonać inny trik - mówi Robbie Maddison, który w piątek w Gizie zajął czwarte miejsce.

Na szczęście okazało się, ze X-Fightersi w większości nie mają takich rozterek. Na ponad sto oddanych "trzypiętrowych" skoków tylko jeden skończył się upadkiem. Wyglądało to paskudnie. Zawodnik z RPA, Nick de Wit, przekoziołkował po rampie, ale potem otrzepał się, wstał i pomaszerował do swojego boksu.

Zawody są niemal jak nowożytne walki gladiatorów. Zawodnicy muszą się ścigać, aby zaskoczyć rywala jeszcze jednym ekstremalnym wyczynem, jeszcze jedną ewolucją, która niesie ze sobą jeszcze większe ryzyko i sprawi, że z ust widzów wydobędą się kolejne ochy zdziwienia. Reakcje publiczności są tak samo punktowane jak trudność programu i styl. W głównej fazie zawodów motocykliści rywalizują ze sobą w pojedynkach na zasadzie - przegrywający odpada. Ich występ punktuje pięciu sędziów, z których każdy ocenia co innego. Wrażenie, jakie popis zawodnika wywarł na widzach, to bardzo często decydujący głos.

W finale piątkowych zawodów Amerykanin Adam Jones pokonał 4:1 André Ville. - Widziałem, że nie mam szans, jeśli Adam nie popełni żadnego błędu. I nie popełnił - mówił po zawodach Villa. Przegrał, chociaż jego triki sędzia ocenił jako trudniejsze i lepiej wykonane niż rywala. Zawodnik z USA wygrał jednak dzięki większej różnorodności, stylowi i lepszemu wykorzystaniu toru. Wprawił też widzów w większy zachwyt niż rywal.

Jones zaczynał od wyścigów motokrosowych. Nigdy nie był jednak w nich zbyt dobry. Gdy odniósł poważny wypadek podczas rehabilitacji, odkrył jazdę w stylu freestyle i od tej pory jest jej gwiazdą.

W piątkowy wieczór jego twarz lśniła od potu, włosy miał mokre jak po wyjściu spod prysznica. Bo ewolucje w powietrzu wymagają nie tylko brawurowej odwagi, ale też ogromnej wytrzymałości kondycyjnej. Taki turniej to jak walka o mistrzostwo świata w boksie.

Gdy już opadł kurz, a zawodnicy dostali swoje małe sfinksy w nagrodę, spod rampy sanitariusze wyjeżdżali z noszami na kółkach, które wyposażone były w specjalny uchwyt podtrzymujący głowę po urazie kręgosłupa. Tego dnia okazały się niepotrzebne.

Kolejne zawody Red Bull X-Fighters można podziwiać w Moskwie (26 czerwca), a potem jeszcze w Madrycie (22-23 lipca), Londynie (14 sierpnia) i Rzymie (1 października).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.