PlusLiga. Imperium z Bełchatowa

Po znokautowaniu wicemistrza Resovii 3:0, antybełchatowski fan powinien otrzeźwieć - z mistrzów trzeba wycisnąć ostatnie soki, położyć ich choróbskami, wysłać niektórych na urlopy i zagęszczonym terminarzem uniemożliwić normalne trenowanie, by w ogóle przytrafiły im się wpadki - o dominacji Skry w polskiej siatkówce pisze Rafał Stec.

Palącą niechęć do Skry Bełchatów czuje spora, być może wciąż rosnąca część entuzjastów siatkówki i jest to zjawisko naturalne. Hegemonów w sporcie - zwłaszcza drużynowym - tyleż się hołubi, co nie lubi, wraz z kolejnymi zwycięstwami rośnie potrzeba obejrzenia mistrzów pobitych, naprzeciw elektoratu pozytywnego przybywa elektoratu negatywnego. Czasem karmi złe uczucia zawiść, czasem zwyczajnie znużenie oglądaniem wciąż tych samych zwycięzców.

Skra spełnia warunki z okładem. Nie tylko nagminnie wygrywa, żyje z datków najhojniejszego sponsora polskiego sportu, stać ją na podebranie konkurencji dowolnej gwiazdy - każdej, której zapragnie. Jej wyjątkową pozycję widać również wtedy, gdy PZPS nagina przepisy, by wesprzeć ją w kryzysowej sytuacji kadrowej (kazus Miłosza Hebdy); gdy największe w lidze pieniądze płyną z państwowej spółki; gdy prezes Konrad Piechocki nieostrożnie obwołuje swój klub "dobrem narodowym"; gdy tenże prezes piastuje zarazem arcywysokie stanowisko we władzach polskiej siatkówki i nie dostrzega konfliktu interesów w byciu szefem komisji mianującej selekcjonerem reprezentacji klubowego trenera; gdy tenże prezes, choć medycyny nie studiował, przewodniczy komisji lekarskiej PZPS; gdy wreszcie słychać o chmarze najzdolniejszych młodych graczy, których Skra przywiązuje do siebie kontraktami i rozpożycza po całym kraju, by mieć pewność, że jeśli się ładnie rozwiną, to trafią właśnie do Bełchatowa. Znaczenie ma zapewne również to, że potentat po raz drugi otrzyma awans do turnieju finałowego Ligi Mistrzów za darmo, dzięki zabiegom (czytaj: finansowym możliwościom) działaczy.

Zbieram drobiazgi i sprawy poważniejsze na jedną kupkę, bo dopiero zgromadzenie wszystkich niuansów tłumaczy, dlaczego wzmacnia się wizerunek Skry jako mrocznego imperium, może nawet - jeśli wolno mi trochę publicystycznie przesadzić - imperium zła. Samych siatkarzy publika przecież wielbi - rodaków sławi za medalowe figury reprezentacyjne, Stephane Antiga należy do najsympatyczniejszych i najpopularniejszych obcokrajowców w naszych halach.

Hurtowe zwycięstwa Skry wielu ludzi uwierają, co tłumaczy podniecenie wywołane jej odpadnięciem z Pucharu Polski oraz przeczuciem, że kilka porażek u schyłku roku 2009 zwiastuje przewlekłe kłopoty. Dziś, po znokautowaniu wicemistrza Resovii 3:0, antybełchatowski fan powinien otrzeźwieć - z mistrzów trzeba wycisnąć ostatnie soki, położyć ich choróbskami, wysłać niektórych na urlopy i zagęszczonym terminarzem uniemożliwić normalne trenowanie, by w ogóle przytrafiły im się wpadki. Spójrzmy na sobotni mecz: rzeszowian miał ratować z ławki rezerwowych zaawansowany wiekowo ekskadrowicz Krzysztof Gierczyński, tymczasem faworyta wspierał megagwiazdor przyszłości Bartosz Kurek. To już różnica otchłanna, a przecież wciąż nie oderwał się od ziemi zdrowiejący Michał Winiarski, nie wspominając o również zdrowiejącym MVP minionego sezonu Jakubie Novotnym...

Słowem, imperium nie słabnie. Przeciwnie, już tylko za granicą znajduje poważnych konkurentów i jego szczytowy moment prawdopodobnie dopiero nadciąga. Rychłe przedłużenie kontraktu sponsorskiego da bełchatowianom błogie poczucie luksusowej stabilizacji, po szósty z rzędu tytuł w kraju powinni sięgnąć ze swobodą blokującego Marcina Możdżonka - przy lekkim wspięciu się na palce. Cała Polska sprzymierzy się ze Skrą, dopiero gdy Skra wyskoczy po triumf w Lidze Mistrzów, choć nawet wówczas w razie sukcesu niektórzy prawdopodobnie wytkną działaczom, że nie pozwolili siatkarzom wygrać jej - od pierwszego do ostatniego meczu - na boisku.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.