Michniewicz: Staże sam załatwiłem, PZPN nie pomógł

Czesława Michniewicza - jako jedynego - wymienił we wtorkowym programie TVP 3 "Sportowy wieczór" dyrektor sportowy PZPN Jerzy Engel, podając go jako przykład trenera, który był na stażu w wielkim klubie. Engel mówił: "Każdemu trenerowi, który ubiega się o licencję UEFA Pro, dajemy pismo, które otwiera drogę do wielkiego klubu...".

Engel mówił również, że polscy trenerzy jeżdżą na staże do Realu Madryt, Chelsea, Barcelony czy Manchesteru United. Potem z każdego stażu, który trwa minimum dwa tygodnie, muszą napisać pracę, dzięki której uzyskują licencję UEFA Pro.

Robert Błoński: Rzeczywiście dostał pan pismo ze Związku, które "otworzyło drzwi do wielkiego klubu"?

Czesław Michniewicz: W 2001 roku wygrałem z rezerwami Amiki Wronki III ligę. Prezes Wojciech Kaszyński powiedział krótko: "Przez rok masz jeździć na staże do zagranicznych klubów, uczyć się i podglądać, a potem zostaniesz następcą Mirosława Jabłońskiego w pierwszym zespole". Miałem 31 lat i dopiero przyuczałem się do zawodu.

Skontaktowałem się więc z Tomkiem Wałdochem, kapitanem Schalke. Poprosiłem, żeby porozmawiał z trenerem Schalke Huubem Stevensem o umożliwieniu mi podglądania jego drużyny. Wówczas wcale nie myślałem o licencji UEFA Pro. Nie była wymagana do prowadzenia klubu ekstraklasy. Miałem skończone studia, byłem magistrem z dyplomem trenera II klasy i to wystarczyło do pracy w lidze. Nie przypuszczałem, że staż mi się do czegokolwiek przyda - oprócz zebrania doświadczenia.

Pojechał pan więc dzięki pismu z PZPN czy Tomaszowi Wałdochowi?

- Przede wszystkim to pojechałem dzięki prezesowi Kaszyńskiemu, który na wszystko dał pieniądze. Od Tomka Wałdocha miałem zapewnienie, że Stevens pozwoli mi oglądać treningi i wpuści do szatni. Pod to wszystko chciałem mieć podkładkę. Że nie przyjeżdża przypadkowy facet z łapanki, który będzie się kręcił po klubie.

Trener Polaków, którego byłem studentem, podpowiedział mi, że jeden z trenerów Wydziału Szkolenia PZPN Piotr Maranda doskonale zna niemiecki. Zadzwoniłem i grzecznie poprosiłem, żeby napisał mi pismo na firmowym, PZPN-owskim papierze. Że jestem trenerem, pracuję w polskim klubie, chcę się uczyć i proszę o umożliwienie mi oglądania treningów. Prosiłem, żeby potem nie było, że wpadłem do Gelsenkirchen między zakupami świątecznymi albo byłem przejazdem u rodziny i wpadłem na jeden trening. Maranda miał dużo pracy, ale pismo napisał. Ono było pro forma. Chciałem mieć ślad, że PZPN wie o tym stażu. Od tego czasu nigdy nie prosiłem o takie wsparcie, a na staże jeździłem.

Po słowach Jerzego Engela wyobrażałem sobie to inaczej: PZPN, dzięki swoim rozlicznym i znakomitym kontaktom w całej Europie, raz na jakiś czas wysyła młodego, zdolnego trenera na staż do wielkiego klubu.

- Nie, nie. W Gelsenkirchen, dzięki Tomkowi, miałem wstęp na każde zajęcia. Rozmawiałem z dwoma najważniejszymi osobami odpowiadającymi za organizację szkółki dzieciaków. Po powrocie napisałem o tym pracę i zostawiłem ją w Amice. Byłem jeszcze na kilkunastu stażach w Europie, wszystkie załatwiałem sobie sam. PZPN nie zagwarantuje mi wejścia na stadion ani biletów - to się załatwia po koleżeńsku. Ten zna tego, tamten innego. I dobrzy ludzie pomagają. W lipcu wsiadłem w auto i pojechałem do Szwajcarii, do Bad Ragaz, gdzie trenował Liverpool. Kontakt umożliwił mi Maciek Skorża, który był u nich wcześniej. Gdybym sam sobie tego nie zorganizował i nie zapłacił, nikt by mi nie pomógł. Wpuścili mnie i Rafała Janasa do siłowni, pozwolili nakręcić filmy, ale zastrzegli, że nie wolno mi ich upublicznić. Z Rafałem Ulatowskim byliśmy w Tottenhamie, z ówczesnym menedżerem Holendrem Martinem Jolem rozmawialiśmy raz na kilka dni. Mieliśmy dostęp do wszystkiego, byliśmy cały czas z zespołem.

Coś zostało w Związku z pana wizyty w Gelsenkirchen?

- Tak, napisałem pracę o Schalke. Była wymagana w staraniach o licencję UEFA Pro.

PZPN pomaga młodym trenerom, wysyła materiały szkoleniowe, książki?

- Co pół roku organizowane są kursokonferencje. Tam dostajemy płyty z wykładami i materiały. To wszystko.

Antoni Piechniczek: Nie jesteśmy narodem partyzantów

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.