Prezes Skry: Sezon klubowy powinien być nienaruszalny

- Na pewno nie powinno być tak, że w trakcie rozgrywek ligowych kadra leci na drugi koniec świata, zawodnicy nie zdążą się zaaklimatyzować w innej strefie czasowej, a już wychodzą na boisko - mówi Konrad Piechocki, prezes Skry, członek zarządu PZPS, w dyskusji nad przemęczeniem polskich siatkarzy

Rafał Stec: Reprezentacja przegrała Puchar Wielkich Mistrzów, bo jej czołowi siatkarze są wycieńczeni. Zaapelowałem w "Gazecie", żeby polscy działacze namówili działaczy międzynarodowych na odchudzenie kalendarza rozgrywek siatkarskich i wyraźnego oddzielenia sezonu reprezentacyjnego od klubowego. Co pan na to?

Konrad Piechocki : Na pewno nie powinno być tak, że w trakcie rozgrywek ligowych kadra leci na drugi koniec świata, zawodnicy nie zdążą się zaaklimatyzować w innej strefie czasowej, a już wychodzą na boisko. Widział pan, że Polacy nie mieli sił, by walczyć w Japonii. I nie chodzi mi o Japonię samą w sobie, proszę mnie źle nie zrozumieć, ale pokonywanie tych ogromnych odległości przez siatkarzy z Europy w trakcie rozgrywek europejskich. Wiadomo, jak często gra się w Azji. Sezon klubowy powinien być nienaruszalny, nie wolno go przerywać.

Problem sięga głębiej, cały kalendarz jest przeładowany, rozgrywki klubowe też bywają kuriozalne - jak tzw. klubowe mistrzostwa świata w Katarze z eksperymentalnymi regułami gry, które nie spodobały się nikomu. Nie czuje się pan ofiarą jako prezes Skry, która skupia najlepszych polskich siatkarzy, a ci grali wszędzie i teraz ledwie zipią?

- Owszem, koszty są spore, ale nie możemy lekceważyć turnieju w Katarze. Rozdawali tam takie same medale, jak na mundialu, poza tym proszę spojrzeć, w jakim kierunku zmierza światowa siatkówka, jak rozwijają się drużyny z innych kontynentów. Nam nowe zasady wybitnie nie sprzyjały, bo do atakowania z drugiej linii zostali zmuszeni zawodnicy stworzeni do innej gry, jak Antiga i Bąkiewicz. Tym cenniejsze jest nasze srebro, nawet jeśli przyjmiemy, że pomysły zmian są absurdalne, uwsteczniają siatkówkę. Przecież zmiany dotyczyły wszystkich, każdy uczestnik turnieju musiał sobie z nimi poradzić, nikt nie był uprzywilejowany.

Taką argumentacją możemy uwiarygodnić każdą dziwaczną imprezę, np. rzucić na boisko piłeczkę pingpongową i stwierdzić, że skoro wszyscy musieli ją odbijać, to wygrany nią mecz jest sukcesem. Wyobraża pan sobie, że piłkarzom Barcelony, którzy w grudniu pojadą na KMŚ, nakazuje się strzelać tylko zza pola karnego?

- Ja nawet poszedłem dalej i żartowałem, że to tak, jakby w futbolu w pierwszej połowie pozwolić tylko na strzały z własnej połowy. Pomysły zmian są złe, ale powtarzam: impreza miała inne atuty. Kiedy wylądowaliśmy w Dausze, nie za bardzo tam wiedzieli, gdzie leży nasz kraj. A potem się uczyli. Najpierw mówili "Bolanda", potem "Polska", wreszcie "Pi-Dżi-I" [od PGE, sponsora Skry]. Z marketingowego punktu widzenia to był udany, bardzo cenny wyjazd.

Gdyby mógł pan cofnąć czas, to znów chciałby pan - znając konsekwencje, zmęczenie gwiazd - polecieć z klubem na ten turniej?

- Mimo wszystko tak, zyski oceniam wyżej niż straty.

Czyli oddzielenie sezonu klubowego od reprezentacyjnego tak, a okrojenie kalendarza i wakacje dla najlepszych graczy - nie?

- Czy wspomniani przez pana piłkarze nie grają co trzy dni i wytrzymują fizycznie, mimo że nie mają bardzo długich wakacji?

Tutaj chodzi nie tylko o regularne urlopy, ale i okres bezturniejowy. Najwybitniejsi futboliści - tak dobrzy w swojej dyscyplinie, jak gwiazdy Skry w swojej - latem przez niemal dwa miesiące co najwyżej trenują, nie spalają się w kolejnych grach o stawkę. Nie znajdzie pan gry zespołowej, której gwiazdy a) nie mają dłuższej przerwy; b) mają tak pełny terminarz; c) co rusz latają po świecie, w niektórych sezonach uczestniczą w nawet trzech turniejach interkontynentalnych.

- Owszem, kalendarz jest maksymalnie wypełniony, nie neguję, ale z czego proponuje pan zrezygnować? To niełatwe.

Można przedyskutować wiele spraw. Może zmienić kwalifikacje olimpijskie, żeby drugie miejsce w turnieju pierwszego stopnia dawało awans, a nie skazywało na turniej drugiego stopnia? Może okroić w sezonie olimpijskim Ligę Światową lub raz na cztery lata w ogóle jej nie rozgrywać, by nie wysyłać gwiazd na turniej finałowy tuż przed igrzyskami? Przemyśleć sensowność - i miejsce rozgrywania - Pucharu Wielkich Mistrzów czy KMŚ, zastanowić się nad systemem grania w Lidze Mistrzów i ligach krajowych? Rzucam na gorąco.

- To ja na gorąco odpowiadam, że to brzmi sensownie i jest warte namysłu.

Jako członek zarządu zainspiruje pan PZPS do debaty międzynarodowej na ten temat?

- Nie chcę składać żadnych oficjalnych deklaracji ani komunikować się z szefami związku na łamach prasy. Powiem tyle, że po tegorocznych doświadczeniach powinniśmy usiąść i o tym wszystkim porozmawiać.

Dla Sport.pl: Mariusz Wlazły, atakujący Skry Bełchatów:

Kolejne imprezy wymyślane przez światową federację zwiększają prestiż siatkówki. Dla Polski to jednak duży problem, bo przy tak wąskiej grupie zawodników mało kto jest w stanie wytrzymać. Ja tego kalendarza nie wytrzymałem. Przez dwa lata grałem i cierpiałem. Decydowałem się na doraźne leczenie, ale polegało ono tylko na zażywaniu środków przeciwbólowych.

Wiadomo jednak, że nie da się co roku odpuszczać Ligi Światowej, bo wtedy zaprotestują sponsorzy. Trzeba z nimi usiąść i ustalić, która impreza jest najważniejsza. Moim zdaniem w przyszłym roku nie da się dobrze przygotować do Ligi Światowej i mistrzostw świata.

Copyright © Agora SA