zCzuba.tv: Zobacz jak Majewski zdobył srebro ?
- Po prostu się załamałam. Nie wiedziałam, co będzie - mówi o chwili, w której złapała kontuzję Rogowska, brązowa medalistka igrzysk olimpijskich w Atenach. Stało się to w środę na ostatnim treningu w Leverkusen przed wyjazdem do Berlina przy najprostszym lekkoatletycznym ćwiczeniu, czyli skipie (bieg w miejscu lub powoli przemieszczając się do przodu z wysoko unoszonymi kolanami). - Dopiero po dwóch dniach, jak zaczęłam chodzić, nabrałam nadziei, że wszystko wróci do normy. Wiem, jak się skacze z bolącym ścięgnem Achillesa, więc boląca kostka to drobiazg.
Gdyby rekordzistka Polski przez kontuzję wypadła z gry, byłoby to dokończeniem wielkiej serii pecha ciągnącej się od lat. Można powiedzieć, że ciągnącej się od momentu, w którym polskie tyczkarki miały zacząć masowo zdobywać medale wielkich imprez - czyli od 2005 roku.
W 2006 roku Rogowska miała skakać po pięć metrów, ale zawiódł Achilles. W 2007 miało być lepiej, Polka pojechała odrabiać starty do Wołgogradu, wróciła po trzech miesiącach z odciskami, które nie pozwalały na oddanie jednego skoku. Kiedy wreszcie z wielkim trudem wcisnęła się do kadry na mistrzostwa świata do Osaki, ledwo, ledwo osiągając 4,48 m, w Japonii była ósma. Rok później, przed igrzyskami w Pekinie, Rogowska z trudem przekroczyła 4,60, gdy rywalki skakały regularnie o 20 cm wyżej.
Teraz przed mistrzostwami świata wyglądało na to, że pech się skończył. Do własnego rekordu Polski brakowało tylko 3 cm. Aż w środę przyplątała się kontuzja stopy.
Rogowska wie, jak się przegrywa, ale ostatnio dowiedziała się, jak się wygrywa z Isinbajewą. Po eliminacjach zagraniczni dziennikarze pytali ją właściwie tylko o to, czy potrafi zrobić to jeszcze raz, mimo że Isinbajewa aż 27 razy skakała w karierze wyżej, niż wynosi rekord Polski Rogowskiej - 4,83. Polka się wymigiwała od odpowiedzi, z kolei Rosjanka w sobotę znów wyglądała na kogoś nie do pokonania, tak jak zresztą wygląda przez ostatnie pięć lat.
Mimo to porażka z Rogowską w Londynie była dla niej pewnego rodzaju szokiem poznawczym. - Nie wiem, jak to jest być drugą, to dla mnie niezwykłe - powiedziała Jelena Isinbajewa po pierwszej porażce od 19 mityngów. Przegrała wtedy z Moniką Pyrek.
Obie - Isinbajewa i Rogowska - łatwo pokonały w sobotę w eliminacjach 4,55 w swoich pierwszych próbach, co pozwoliło na awans do finału.
Podobne, równe skoki wykonują również Rosjanka Julia Gołubczikowa, Brazylijka Fabiana Murer i Silke Spiegelburg, trenowana w Leverkusen przez Leszka Klimę. Monika Pyrek dwukrotnie zrzuciła tyczkę po drodze i narzeka na nieregularność skoków.
Żeby osiągnąć ostatnią wysokość eliminacji, Isinbajewa potrzebowała tylko jednego skoku, Rogowska i Gołubczikowa dwóch, Murer i Spiegelburg trzech, Pyrek aż pięciu.
W tym samym czasie, gdy tyczkarki będą walczyć o medale, po drugiej stronie stadionu rzucać młotem będzie były mistrz olimpijski i były mistrz świata Szymon Ziółkowski. W eliminacjach wyprzedził go tylko wygrywający niemal wszystko w tym roku posiadacz ośmiu z najlepszych dziesięciu wyników tego sezonu Węgier Krisztian Pars.
Wygrana Węgra wydaje się nieunikniona - w tym sezonie osiem razy przekroczył barierę 80 metrów, z którą Ziółkowski walczy bez powodzenia od dwóch lat. Trudny do pokonania będzie również Słoweniec Primoz Kozmus.
Finał skoku o tyczce kobiet od 18.45
Finał rzutu młotem mężczyzn od 18.05
"No k...a nie udało się - mówił po konkursie Tomasz Majewski ?