Łyso wokół siatkarzy

Podczas piątkowego meczu polskich siatkarzy ze Słowenią co czwarte miejsce w gdyńskiej hali było puste. Słowację obejrzało już więcej ludzi, ale znów na kilkaset siedzeń nie wystarczyło chętnych.

Rywale niby byli słabi, ale rozległe łyse placki na trybunach wokół reprezentacji siatkarzy grającej o stawkę to historia niesłychana, prawie szokująca - nie widzieliśmy ich chyba od maja 2001. Wówczas kibice niezbyt garnęli się na spotkania Ligi Światowej z Grecją na warszawskim Torwarze.

Przez następne osiem lat Polaków wspierały już - w kraju zawsze i wszędzie, niezależnie od klasy przeciwnika - pełne trybuny, zazwyczaj płonące od emocji, rozanielone po każdej udanej akcji, sławne ponad granicami. Naszym wystarczyło po prostu być, ich magia działała nawet bez oszałamiających triumfów. Zgrzytnęło dopiero teraz. Co zaskakuje tym bardziej, że gdyńska hala gabarytami nie przytłacza, mieści zaledwie 4,5 tys. ludzi.

Odosobniony incydent czy zapowiedź tendencji? Kibic staje się wybredniejszy? Są w stanie zagrozić siatkarzom - pod względem popularności - koszykarze, których napędza sława Marcina Gortata i perspektywa mistrzostw Europy w Polsce? Po jednym niepokojącym weekendzie nie ma sensu oczywiście stawiać ostrych tez, ale można odnieść wrażenie, że nasi siatkarze, by utrzymać dynamikę rozwoju dyscypliny, bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich latach potrzebują sukcesu. Nie sukcesu budowanego opartą na niuansach retoryką ("wypada docenić piąte miejsce, skoro drużynę przetrzebiły kontuzje"), lecz namacalnego, ewidentnego, najlepiej w kolorze medalu.

Awans błyskawiczny - polskich siatkarzy ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.