Wywiad z Tomaszem Frankowskim: Marzę o 150 golach w lidze

W Białymstoku nie ma łatwych bramek. W Wiśle działała magia, rywale się nas bali. A Szymkowiak czy Czerwiec podawali tak, że tylko dostawiałem nogę. W Jagiellonii mam innych partnerów, brakuje takich podań, więc strzelam z trudniejszych pozycji - mówi ?Gazecie Wyborczej? i Sport.pl najlepszy strzelec polskiej ligi.

W pierwszym meczu sezonu Frankowski strzelił gola Odrze. W sobotnim spotkaniu z GKS Bełchatów, mimo kilku szans, nie udało mu się pokonać bramkarza, ale z liczbą 123 bramek jest dziesiąty w klasyfikacji najskuteczniejszych graczy w historii ekstraklasy.

Robert Błoński: Polscy piłkarze nie chcą mówić o swojej grze "kariera". Wolą "przygoda". A pan?

Tomasz Frankowski: Skromny jestem, więc zostańmy przy przygodzie.

Ile jeszcze goli pan jeszcze zdobędzie?

- Chciałbym mieć około 150, ale przez półtora roku 27 nie zdobędę. W grudniu 2010 roku kończy mi się umowa z Jagiellonią, potem zastanowimy się, co dalej. Piłka sprawia mi mnóstwo radości, nie zmuszam się do treningów. Kiedy gramy w dziada, rzadko albo wcale nie wchodzę do środka, a biegają inni. Tylko żonę trochę to drażni. Kiedyś obiecałem jej, że skończę grać, mając 32 lata. A tu za chwilę [Frankowski ma urodziny 16 sierpnia] będzie 35 i końca nie widać. Marzę o koronie króla strzelców w barwach Jagiellonii ale nie mogę marnować takich okazji, jak w sobotę w Bełchatowie.

Gole cieszą pana tak jak kiedyś?

- Ogromnie. Strzelam je w trudnych okolicznościach przy wyniku na granicy porażki albo remisu. W Wiśle trafiałem na 4:0 albo 5:1. Bywało łatwiej i luźniej. W Jagiellonii moje bramki są na 1:0, 1:1 albo 2:1. Jestem starszy, nieco mniej ruchliwy, ale instynkt mi pozostał. Oby tylko nie wdarła się blokada, która wyzwoli we mnie presję. Jak w Anglii, kiedy nie strzeliłem bramki w 13 występach z kolei.

Łatwiej pewnie było strzelać dla Wisły niż dla Jagiellonii?

- W Białymstoku nie ma łatwych bramek. W Wiśle działała magia, rywale się nas bali. A Szymkowiak czy Czerwiec podawali tak, że ja tylko dostawiałem nogę. W Jagiellonii mam innych partnerów, brakuje takich podań, więc strzelam z trudniejszych pozycji.

W 22 występach w kadrze strzelił pan 10 goli...

- Byłem u Janusza Wójcika i Jerzego Engela, ale stawiali na innych. Z własnej winy nie pojechałem na mundial z drużyną Pawła Janasa. Dokonałem złego wyboru, zmieniając Elche na Wolverhampton. Nie zdawałem sobie sprawy, że takie będą konsekwencje. Żal mam najwyżej do siebie. Żałuję czasem, że trzy lata temu nie zostałem w Wiśle. Teraz byłbym pewnie w okolicach trzeciego miejsca w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców ligi. Hiszpanii, Anglii i USA nie zawojowałem, ale gdybym nie spróbował, pewnie też miałbym teraz do siebie pretensje.

Czuje się pan spełniony?

- Jako ligowiec - tak. Żeby przebić się na Zachodzie, zabrakło mi wydolności i siły. Piłkarsko ukształtowała mnie Jagiellonia, ale słabej motoryki nie przeskoczyłem.

Jak było z pana powrotem do Polski? Miał pan grać w Wiśle, później Lechu.

- Po operacji przepukliny trenowałem z Kmitą, bo niedaleko Zabierzowa mam dom. Dwa-trzy razy pojechałem na trening Wisły jako kibic. Maciej Skorża zaprosił mnie na zajęcia. Byłem sceptyczny. Uważałem, że więcej z Wisłą nie osiągnę. Trener tak mnie przekonywał i namawiał, aż uznałem, że warto porozmawiać z dyrektorem sportowym o warunkach finansowych kontraktu. Dwa razy umawiałem się z panem Bednarzem i dwa razy pocałowałem klamkę. Zlekceważył mnie, a do mediów wypłynęło, że napraszałem się Wiśle i coś od niej chciałem.

W Lechu chciał mnie trener Smuda, ale nie bardzo chcieli mnie w Poznaniu. Uznałem, że skoro już mam iść do Lecha, to warto byłoby dobrze zarabiać, choć w granicach rozsądku. No i się nie dogadaliśmy. Kiedy wracałem w ubiegłym roku, liczyła się tylko Jagiellonia.

Co pan zastał lidze?

- Korupcja jest niezgłębiona, końca tej afery nie widać, ale dobrze że ją plenią. O licencjach już nie czytam, nie ogarniam tego bałaganu. Skupiłem się na Jagiellonii, bo odrabiamy karne punkty. Pokutujemy za winy innych popełnione pięć lat temu.

Co pan czuł, kiedy Wisła odpadała z pucharów z Levadią?

- Po remisie 1:1 w pierwszym meczu czułem, że tak może być. Przypomniały mi się mecze Wisły z Dynamem Tbilisi z 2004 r. Wtedy też zawaliliśmy jedną połowę w Krakowie, przegrywaliśmy 0:2, by wygrać 4:3. Na rewanż lecieliśmy niepewni swego i przegraliśmy 1:2. Podejrzewam, że podobnie było z Wisłą. Serce mnie zabolało. Poza tym mistrz kraju to wizytówka, a tu taka wpadka. Szkoda mi właściciela Wisły, który od lat liczy na sukces w Europie. Piłka to biznes, grając z najlepszymi można wypromować, sprzedać i zarobić. Naszą ligę obecnie ogląda mało kto.

Tak łatwej drogi do Ligi Mistrzów nie było nigdy.

- Budżety polskich klubów są małe w porównaniu z europejskimi średniakami. Broendby miało trzy razy więcej do wydania od Legii. Na boisku nie było widać różnicy. Legia była lepsza, ale za łatwo traciła gole. Brakuje nam ofiarności pod własną bramką. Kiedy rywal strzela, czekamy, co będzie. Nikt nie robi wślizgów, nie rzuca się pod nogi, by spróbować zapobiec utracie bramki w beznadziejnej wydawać by się mogło sytuacji.

Europa budzi się do wielkiej piłki, a Polsce w pucharach tylko Lech.

- Jesteśmy za słabi i za biedni. Trzeba przestać myśleć, mówić i pisać, że w rywalizacji z mistrzem Estonii jesteśmy faworytem i wygramy 5:0, a z wicemistrzem Danii mamy równe szanse. Wisła eliminowała kiedyś Nijmegen, teraz Polonia nie miała szans z holenderskim średniakiem z Bredy. Trzeba przyzwyczajać kibiców, że polska drużyna rzadko będzie faworytem w Europie.

Jaki jest poziom ligi?

- Nie bardzo ją oglądam, więc nie jestem ekspertem. W domu poświęcam czas rodzinie, trener Michał Probierz mieszka w Białymstoku sam, więc ogląda wszystkie mecze w każdej kolejce i wie lepiej ode mnie.

Latem z polskiej ligi sprzedano tylko Rafała Murawskiego do Rubina Kazań. Nikt nie chce ani Pawła Brożka, ani Rogera.

- To pokazuje słabość ligi. Jest kryzys, europejskie kluby średniej klasy nie szukają piłkarzy za dwa-trzy miliony euro, bo na rynku jest mnóstwo graczy za darmo, lepszych od nas. Nasza młodzież nie szturmuje Europy, za starszych nikt nie chce płacić.

Brożek, dwukrotny król strzelców ligi, reprezentant kraju, jest wyceniany na 2,5 mln euro.

- Może ktoś w Europie przeanalizował, co na Zachodzie osiągali w ostatnich latach najlepsi strzelcy polskiej ligi? Ja i Maciek Żurawski zrobiliśmy Pawłowi kiepską reklamę, polska korona nie jest wysoko ceniona w Europie. Dlatego zawsze uważałem, że gdy ktoś chce kupić piłkarza z polskiej za więcej niż milion euro, należy się mocno zastanowić. Paweł gwarantuje Wiśle 15 goli w sezonie. Czy nie bardziej opłacałoby się sprzedać go za dwa miliony, kupić dwóch innych zawodników, a z tego, co by zostało, żyć jakiś czas?

Niecałe dwa miliony euro za najlepszego piłkarza ligi?

- Dwa razy był najskuteczniejszy, ale ten sezon zaczął niemrawo, choć pewnie wkrótce się przebudzi. Nie poprowadził drużyny do wyeliminowania Levadii. Kto w Europie się o niego upomni?

Kto więc jest najlepszym piłkarzem ligi?

- Po mnie, tak (śmiech)? Trudno wskazać. Rok temu, jesienią, fantastycznie grał Stilić. Wiosną gasł z każdym meczem.

Na miejscu Lecha sprzedałby pan Roberta Lewandowskiego? Dortmund oferował za niego około trzech milionów euro.

- Robert to materiał na transfer zdecydowanie powyżej trzech milionów euro. Dobrze, że został. W Poznaniu jest fajna paczka i dobra atmosfera. Robert zapowiada się na napastnika wielkiej klasy. Młody, silny, strzela z prawej i lewej nogi, umie grać głową, tyłem do bramki, mocno trzyma się na nogach. Nikt go nie kupił, bo Lech nie chciał go sprzedać. Dajmy mu się rozwinąć, nie kreujmy na gwiazdę, niech jeszcze coś wygra dla Lecha. Ma potencjał do gry na Zachodzie. Do gry, a nie do wyjazdu.

Brożek nie ma?

- Jeśli teraz nie odejdzie, może zostać w Wiśle na lata. Choć pewnie jak każdy polski piłkarz - może oprócz Tomka Łapińskiego - marzy o wyjeździe. Od czasu, kiedy ja grałem w Wiśle, poprawiły się tam warunki finansowe. Za moich czasów nikt nie zarabiał więcej niż 200 tysięcy euro, teraz zdarzają się ponoć zarabiający ponad 300 i 400

Po meczach z Tottenhamem Brożek mówił, że czuł się zmęczony jak po trzech spotkaniach w polskiej lidze.

- U nas nie ma walki wręcz. W Polsce wychodzę na pozycje, odgrywam z pierwszej piłki i nie angażuję w pojedynki fizyczne z obrońcami, w Wolverhampton moje atuty szybko zostały przyćmione. Nie mogłem odgrywać bez przyjęcia, musiałem blokować piłkę. Zamiast mieć ją przy nodze przez sekundę-dwie, trzymałem przez pięć. Byłem coraz bardziej zmęczony i wolniejszy. Potem w polu karnym brakło mocy i precyzji.

Słaba liga nie dostarcza kadrowiczów. Za chwilę zadebiutuje w niej kolejny naturalizowany piłkarz, Ludovic Obraniak. To dobry pomysł?

- Nie byłem zwolennikiem naturalizowania Olisadebe i Rogera. Ale w obu przypadkach kadra na tym zyskała. Nie wiem jednak, czy oni utożsamiają się z Polską. Teraz panuje taki trend, że każda reprezentacja naturalizuje, więc siłą rzeczy i my podążamy tym tropem.

Co pan sądzi o obecnej kadrze?

- Nie bardzo mogę śledzić jej występów. Jestem zbyt daleko, by ją oceniać. Szanuję Beenhakkera za to, że w 2006 roku przyjechał do Anglii porozmawiać ze mną. Powołał mnie, choć nie byłem w optymalnej formie. Brakowało mi pół metra albo kroku do piłki. Za to biegałem i walczyłem na całej szerokości boiska, co w moim przypadku było nienaturalne. Brakowało goli, później dopadły mnie kontuzje i skończył się sen o kadrze. Pamiętam, że podczas zgrupowań reprezentacji zawodnicy z klubów zagranicznych żartowali z naszych ligowców, że przyjechał "dżem ligowy". Chodziło o to, że ci zagraniczni zarabiali trzy-cztery razy więcej niż w kraju.

Oprócz strzelania jak najwięcej goli, ma pan jeszcze jakiś sportowy cel?

- Chciałbym zagrać w lidze na którymś z ośmiu powstających teraz stadionów. Wciąż chce mi się trenować na dobrym boisku, a przecież nigdy nie byłem piłkarzem treningowym. Najlepsze zawsze zostawiałem na sobotni mecz.

A czy masz już Frankowskiego w Wygraj Ligę? 

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.