Fruwając pod koszem: Aż polała się krew

Nie ma tego złego Gdyby Kevin Garnett wyleczył kolano, mistrzowie NBA pewnie bez większego trudu awansowaliby do półfinałów konferencji. A tak - przytrafił się nam pojedynek jak z reklamy NBA ?Where amazing happens?. Chyba najbardziej niesamowity w nowożytnej historii ligi.

Dla nas wydarzeniem play-off jest kapitalny występ Marcina Gortata w szóstym meczu serii Orlando z Philadelphią i widowiskowy smecz "Polskiego Młota" wieńczący awans Magic do półfinałów na wschodzie. Ameryka żyje tymczasem innym pojedynkiem - zakończoną w sobotę rywalizacją Chicago Bulls i Boston Celtics, która decydowała o tym, kto zmierzy się z Gortatem i jego kolegami w drugiej rundzie.

Seria Bulls - Celtics zapowiadała się smakowicie. Po jednej stronie: broniący tytułu, ale wymęczeni i starzejący się mistrzowie. W dodatku osłabieni brakiem Garnetta, który przecież leczył się dwa miesiące i miał wrócić na play-off. Po drugiej: młode, ale napakowane byczki, prowadzone przez pierwszoroczniaka z wielkim talentem i nie mniejszymi ambicjami Derricka Rose'a.

Zaczęło się jak u Hitchcocka, czyli od wielkich emocji na samym wstępie. Mecz nr 1 - w ostatnich sekundach, przy jednopunktowym prowadzeniu Bulls, na linii rzutów wolnych staje Paul Pierce. Kapitan Celtów, najlepszy ich strzelec, skała i opoka. Ale Pierce pudłuje jeden z wolnych, zamiast zwycięstwa jest dogrywka, a w niej przeważają goście. Rose w debiucie w play-off zalicza 36 punktów - to rekord NBA.

A potem jest tylko ciekawiej. Mecz nr 2 trzema punktami dla obrońców tytułu - zwycięską trójkę rzuca tuż przed końcową syreną Ray Allen (którego felietonista ESPN Bill Simmons proponuje odtąd tytułować "Wielkim Rayem Allenem"). Mecz nr 3 zdecydowanie dla Celtów, ale w czwartym spotkaniu - po dwóch dogrywkach - górą są znowu Byki. A Pierce notuje kolejne upokorzenie, gdy jego "trójkę" prowadzącą być może do remisu blokuje jeden z graczy Chicago.

Pierce odkuje się dwa dni później, gdy najpierw doprowadzi do dogrywki, a w niej trafi trzykrotnie - w tym zdobywając decydujące punkty na dwie sekundy przed końcem. Po pięciu meczach Celtics - Bulls 3:2.

Nigdy w historii NBA nie było tak zaciętego pojedynku w pierwszej rundzie, z tyloma dogrywkami - sprawdzili statystycy. A było to jeszcze przed spotkaniem nr 6, które - wydawało się - nie skończy się nigdy. Po trzech dogrywkach, po 51 punktach Wielkiego Raya Allena, po rączym sprincie rezerwowego Joakima Noah zakończonym siarczystym slam dunkiem, wreszcie po podręcznikowym bloku Rose'a - w końcu jednym punktem zwyciężają Byki.

Dopiero w meczu nr 7 okazało się, jak bardzo bohaterowie są zmęczeni. Górą jest ogranie starych mistrzów i Celtowie w miarę bezpiecznie, bo 10 punktami, przechodzą do następnej rundy.

Ale pojedynku z Bykami nie zapomną nigdy. "Superseria. Superrobota. Zabieraj tych gości, sprzedaj ich gdzieś, nie chcę ich nigdy więcej widzieć" - krzyczał z uznaniem trener Bostonu Doc Rivers do prowadzącego Byki Vinny'ego Del Negro.

Kibice Bostonu zapamiętają też tę serię jako wielki popis Rajona Rondo. Rozgrywający Celtów, "czwarty muszkieter" dwukrotnie zaliczył triple - double. W meczu nr 6 miał 19 celnych podań i ani jednej straty (rekord NBA). A jego łączne statystyki to imponujące 19,4 punktu na mecz, 11,5 asysty i ponad 9 zbiórek.

Fani Byków też zapamiętają Rondo - ale za inne zagranie. Tuż przed końcem meczu nr 5, przy dwupunktowym prowadzeniu Celtów, piłkę dostał center Bulls Brad Miller. Droga do kosza była, o dziwo, wolna, więc Miller ruszył naprzód. Rondo, nie mając szans na wybicie piłki, zdołał jednak zdzielić centra Byków w szczękę. Odgwizdano faul, ale otumaniony Miller, przełykając krew, spudłował oba wolne. Celtowie dowieźli prowadzenie.

Błąd, skandal i spisek - twierdzą fani Byków. To powinien być faul umyślny, Chicago prócz wolnych powinno dostać piłkę z boku, wtedy końcówka potoczyłaby się inaczej. A Rondo to w ogóle cham i urwipołeć, w meczu nr 6 wyrżnął jednym z Byków w stolik sędziowski i też mu się upiekło. O czym to ma świadczyć?

O tym, że była to naprawdę niezapomniana seria.

Kronika towarzyska

Nie mógł sobie Gortat wymarzyć lepszej promocji przed sezonem transferowym, w którym walczyć będzie o nowy kontrakt. Nic tak nie podnieca menedżerów NBA jak spektakularny "coming out" w play-off. A Gortat nie tylko świetnie zagrał (11 punktów, 15 zbiórek), ale też uczynił to w ostatnim meczu serii, zbierając pochwały od Dwighta Howarda i największych amerykańskich mediów. Ile to może być warte? Ociężały i przeciętny center Jerome James kilka lat temu zamienił kilka dobrych występów w play-off na 5-letni kontrakt wart ponad 30 mln dol.

Houston Rockets są w drugiej rundzie play-off, a razem z nimi Tracy McGrady - po raz pierwszy w karierze, w której siedmiokrotnie odpadał w pierwszej rundzie. Oczywiście, w tym roku McGrady, kontuzjowany i obrażony na drużynę, nie zagrał ani minuty.

Ciekawostki

121:63 - takim wynikiem zakończył się czwarty mecz serii Denver Nuggets - New Orleans Hornets. 58 punktów różnicy to rekord play-off. Po pierwszej kwarcie Nuggets prowadzili 21 punktami, w połowie meczu - 22, po trzech kwartach - 39 punktami. Hornets trafili 31 proc. swoich rzutów, popełnili 27 strat, a w drugiej połowie zdobyli zaledwie 24 punkty (też rekord NBA). Ich lider Chris Paul miał 4 punkty, 6 asyst i 6 strat. A w dodatku Hornets grali u siebie. Masakra.

"Nie spodziewałem się, że wygramy 58 punktami" - powiedział po tym meczu Carmelo Anthony. Ciekawe, prawda?

Złota myśl

"Tak, wkrótce ktoś poinformuje, że widział Kevina na boisku. A razem z nim yeti" - trener Celtów Doc Rivers o plotkach na temat rzekomego powrotu Garnetta. I yeti, i Kevina można zobaczyć w naszym blogu.

Więcej felietonów "Fruwając pod koszem" - czytaj tutaj ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.