Michael Muller, szef Górnika Zabrze: Chcieli mi odebrać mandat, bo jestem Niemcem

Siedziałem na zjeździe PZPN obok prezesa innego klubu ekstraklasy i tak sobie gadaliśmy, że nie wierzymy w to, co widzimy. Jestem zażenowany, kiedy pomyślę, ile złego dla polskiej piłki zrobili ci niereformowalni panowie z terenu - mówi jedyny obcokrajowiec - delegat na zjazd PZPN

Zobacz szczegóły meczów weekendowej kolejki

Michael Muller jest wiceprezesem zarządu TU Allianz Polska SA, właściciela Górnika Zabrze. Szef rady nadzorczej Górnika i posiadacz jednego z jego dwóch mandatów na niedawny zjazd PZPN. Zaprzysięgły kibic VfB Stuttgart, członek tego klubu od 30 lat.

Jacek Sarzało: Jakie wrażenia ze zjazdu PZPN ma jedyny delegat obcokrajowiec?

Michael Muller: Zacznijmy od tego, że o mały włos nie byłbym delegatem.

Jak to?

- Chcieli mi odebrać mandat.

Kto?

- Nie wiem. Kilka dni przed zjazdem zadzwonił jakiś prawnik z PZPN i mówi, że ponieważ jestem Niemcem, nie mogę głosować. To ja na to, że przecież jestem tu zameldowany, mam PESEL. W końcu coś tam posprawdzali i się zgodzili. Ale nie mogłem na przykład zostać wybrany do zarządu i nie miałem prawa zgłaszać tzw. kandydata z sali.

Wie pan, zjazd PZPN to poważna sprawa...

- Właśnie widziałem. Zjazd był zorganizowany kompletnie nieprofesjonalnie. Ja rozumiem, że mogą wystąpić obiektywne przeszkody w rodzaju mgły na lotnisku, ale na to trzeba sobie zawsze wziąć margines. To niedopuszczalne, by zjazd poważnej instytucji rozpoczynał się z godzinnym opóźnieniem. Potem wpadki z tłumaczeniem wystąpienia Hryhorija Surkisa, nie mówiąc już o jego próbach ingerencji w postanowienia zjazdu. Mikrofony powinno się wcześniej dokładnie przetestować. Po to, by nie obrażać ani gościa, który kilkakrotnie musi rozpoczynać swoją mowę, ani tych, którzy go słuchają. Wstyd. Następny dowód braku profesjonalizmu to nieszczęsna sprawa Sylwestra Cacka. To musi być jasne przed zjazdem, czy może być delegatem Cracovii, czy nie. Jestem zdegustowany przebiegiem obrad i rozczarowany ich wynikami.

Zauważyłem, że był pan bardzo pilnym delegatem. Pierwszy wracał z każdej przerwy, brał udział we wszystkich głosowaniach, przysłuchiwał się obradom, nie łaził po sali jak wielu...

- Taki jestem. A to było pierwsze takie wydarzenie w moim życiu. Byłem po prostu ciekawy, wszystko obserwowałem z zainteresowaniem. Ale niestety, nie wytrzymałem do końca. Tego dnia bardzo bolał mnie ząb i wieczorem, po wyborze wiceprezesów, pojechałem do domu.

Wcześniej jako przedstawiciel regionu śląskiego zdążył pan zagłosować na Grzegorza Latę. Nowy prezes miał podobno poparcie całego Śląska.

- O, przepraszam. Byłem delegatem Górnika Zabrze i nie głosowałem na Latę.

A na kogo?

- To moja tajemnica. Wybory były tajne. Wcześniej drugi delegat Górnika brał udział w tych wszystkich zakulisowych spotkaniach i powiedział mi, jaka jest taktyka. A ja na to, że mam innego kandydata. Nie patrzę, który region kogo popiera, ale na interes Górnika i w ogóle całej polskiej piłki.

Przecież wiem, że głosował pan na Zbigniewa Bońka.

- Powiem tak. Przed zjazdem byłem na kilku spotkaniach z panem Bońkiem i uważam, że jego program był całkiem rozsądny.

I nie ma pan nic wspólnego z Rudolfem Bugdołem, szefem Śląskiego ZPN? To nowy wiceprezes, szara eminencja we władzach związku, człowiek, od którego dużo może teraz zależeć.

- Nie. Powtarzam, reprezentowałem Górnika Zabrze, a nie Śląsk.

Podobno ma pan również zastrzeżenia do sposobu wyłaniania prezesa.

- Chodzi mi o to, że sam proces głosowania był fatalny. Skomplikowany, długotrwały, kompletnie nieefektywny. W dzisiejszych czasach chyba można już bez kłopotów wprowadzić jakiś elektroniczny system. To wyczytywanie nazwisk, odhaczanie na listach, trwające godzinę liczenie głosów. Koszmar. Naprawdę nie musi być tak, że jeżeli 90 lat temu pierwszego prezesa wybierało się w ten sposób, to i dziś trzeba tak samo.

To już chyba nie powinienem pana w ogóle pytać, czy cały PZPN jest systemowo zły, skoro pan twierdzi, że nawet własnego zjazdu nie potrafi zorganizować.

- Proszę pana, już twarze niektórych działaczy zdradzają, że związek wciąż tkwi w starych czasach. Siedziałem obok prezesa innego klubu ekstraklasy i tak sobie gadaliśmy, że nie wierzymy w to, co widzimy. Ci starsi panowie, którzy czują jeszcze w sobie moc. Boże...

Rozumiem, że pan się nie identyfikuje z kombatancko-działaczowsko-kolesiowskim modelem PZPN?

- Zgadza się. Jestem zażenowany, kiedy pomyślę, ile złego dla polskiej piłki zrobili ci niereformowalni panowie z terenu.

Tylko że oni znów wygrali. Chce się panu jeszcze naprawiać polski futbol, brać udział w kolejnych zjazdach?

- Jeszcze bardziej mi się chce! Nie zwykłem od razu rezygnować. Walczę dalej.

Ale jak? Przy obecnym zarządzie takie głosy jak pański mogą się w ogóle nie przebić.

- Trzeba uprawiać politykę małych, ale skutecznych kroków. Na razie trzeba się skoncentrować na Ekstraklasie SA, w której moim zdaniem powstaje zalążek przyszłego nowoczesnego systemu zarządzania polską piłką. Proszę zwrócić uwagę, że w coraz większej liczbie klubów jest wielki biznes, są młodzi menedżerowie, nowe metody działania, nowoczesne poglądy. To jasne, że właściciel ITI, Comarchu, Amiki czy Allianzu wie, jak zarządzać firmą. I teraz trzeba tylko połączyć siły i przenieść nasze doświadczenia na futbol. Myślę, że prędzej czy później to się przełoży także na cały PZPN.

Może znów pomoże wam rząd. Żadna tajemnica, że wynik wyborów w PZPN nie został przychylnie przyjęty. Może za chwilę do związku znów wejdzie kurator.

- E, nie tędy droga. Nie podobają mi się takie metody. Grzegorz Lato został wybrany demokratycznie i teraz on rządzi. A ja czekam, czy zrealizuje zapowiedziane przez siebie zmiany. I mam zamiar rozliczyć go z wykonania programu. Jeżeli będzie trzeba, sam do niego zadzwonię i poproszę o spotkanie.

Komu zaśpiewa Maryla Rodowicz?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.