Andrzej Piątek: Umiesz liczyć, licz na siebie

Co trzeci Polak jeździ na rowerze częściej niż trzy razy w tygodniu. Gdyby ktoś chciał poprowadzić akcję Polska Jeździ, setki tysięcy rowerzystów wyległoby na ulice

Przemysław Iwańczyk: Jak zdobywa się medal za prywatne pieniądze, nie licząc tylko na dotacje z ministerstwa?

Andrzej Piątek*: Gdy w 1999 roku po pracy z kadrą szosowców objąłem reprezentację kolarzy górskich, od razu postawiłem sobie cel - medal igrzysk. Żeby go zdobyć w naszej dyscyplinie, nie można liczyć tylko na kadrę. Nie mając wystarczających pieniędzy, nie ma komfortu pracy. Umiesz liczyć, licz na siebie. Wymyśliłem więc grupę zawodową, która będzie walczyć i na co dzień, i w przyszłości na igrzyskach. Zebrałem pięcioro najlepszych kolarzy, później grupa się rozrastała. Maja Włoszczowska, Ania Szafraniec, Magda Sadłecka, następnie Ola Dawidowicz - to były moje czołowe zawodniczki. Osiągaliśmy sukcesy w różnych kategoriach wiekowych i wtedy zacząłem się zastanawiać, czemu mamy nie sięgnąć po mistrzostwo świata seniorów albo medal igrzysk.

Maja Włoszczowska bliska podium była już na igrzyskach w Atenach. Zajęła szóste miejsce, ale teraz wiem, że gdybyśmy mieli ze sobą lekarza w okresie przedstartowym, byłby medal. Nie pierwszego lepszego lekarza, ale fachowca z prawdziwego zdarzenia. W kolarstwie, zwłaszcza kobiecym, fizjologia odgrywa bardzo ważną rolę. Miałem dwóch kandydatów. Jeden powiedział mi wprost: Stary, mam prywatną praktykę, przyjmuję 20 pacjentów, bez zabiegów zarabiam 2 tys. dziennie. Ponieważ się znamy, daj mi połowę tego i jadę z wami na pięć tygodni przygotowań. Nie było nas wtedy na to stać, bo grupa miała skromniejszy budżet. Chodziłem, prosiłem. Nic nie wskórałem, bo zgodnie z ustawą lekarz kadry może zarabiać do 3 tys. zł brutto. Mówię o tym, by pokazać, jak przepisy ograniczają dojście do mistrzostwa i po co potrzebna była mi grupa zawodowa.

Czyli nie chodzi pan do związku czy do ministerstwa i nie wyciąga pan ręki po kolejne miliony?

- Chodzę. Czasami przynosi to efekt, bo np. w ministerstwie są tacy ludzie jak Zbigniew Pacelt, czasami nie. Jeśli nie, mam swoje pieniądze i konsekwentnie realizuję program. Gdyby nie niezależność, raczej nie miałbym szans na medal olimpijski.

Nie udało mi się to jako kolarzowi, więc skończyłem studia i zostałem trenerem, by w tej roli triumfować na igrzyskach. Dążyłem do tego wszystkimi siłami. Mogę umówić pana z moją żoną, która powie, że spędzam na zgrupowaniach i zawodach około 300 dni rocznie i tak jest przez dziesięć ostatnich lat, odkąd zaczęliśmy pracować na olimpijski medal. Córka ma dziewięć lat. Policzyłem ostatnio, że spędziłem z nią w domu najwyżej trzy lata. I to tylko w teorii, bo wychodzę rano i wracam w nocy. Nie tylko trenuję, ale ciągle dbam o to, by zapewnić grupie pieniądze. Kiedy to się zaczęło, szukałem sponsorów przez dwa lata. Od firmy do firmy, od drzwi do drzwi. W końcu się udało, ale tylko my wiemy, ile kosztowało nas to wysiłku i jaką cenę płacimy za sukcesy.

Polski Związek Kolarski ma dotacje z ministerstwa, ale wasza reprezentacja dostaje najmniej. Najwięcej biorą z tego szosowcy i torowcy, bo tak dzieli prezes Wojciech Walkiewicz.

- Dotacja ze związku to może jedna trzecia naszego budżetu. Wychodzę z założenia, że jest, ile jest, a resztę muszę znaleźć sam. W polskich realiach trener musi być też menedżerem. Przed każdym sezonem przygotowuję program. I szukam pieniędzy pod program prowadzący do sukcesu, a nie robię programu pod pieniądze, które mam do dyspozycji. A tak jest, niestety, w większości dyscyplin, stąd kiepskie wyniki na igrzyskach. Wyjątkiem jest może siatkówka, bo przecież ani Raulowi Lozano, ani Marco Bonitcie nikt nie mówił: macie do dyspozycji tyle i tyle, wymyślcie coś. To obaj selekcjonerzy przyszli z planem i dostali na niego kasę.

Maja Włoszczowska dla Sport.pl: Medal to wielka ulga

Ponoć w wiosce olimpijskiej wszyscy polscy sportowcy byli zdumieni, jaką opieką otoczone są obie polskie reprezentacje siatkarskie. Nikt nie mógł uwierzyć, że największa gwiazda reprezentacji zarabia w klubie milion złotych rocznie.

- Nie ma co porównywać. Pamiętam, jak samochodem marki Lublin z przyczepą jechaliśmy do Madrytu, nie mając po drodze noclegu. Może dlatego potrafimy docenić to, co mamy. Milion złotych rocznie? Gdzie Majce Włoszczowskiej do tego (śmiech)? Zapomnijmy. Nawet jeśli zdobywamy medal na igrzyskach. Żeby zapewnić sobie stypendium na kolejny rok, Majka musi w przyszłorocznych mistrzostwach świata lub Europy zmieścić się w pierwszej ósemce i w dalszym ciągu potwierdzać, że jest dobra. A dlaczego medalistom olimpijskim nie można przyznać stypendium do kolejnych igrzysk?

Po sukcesie w Pekinie po Majkę zgłoszą się pewnie grupy zawodowe, a ja znów będę musiał stanąć na wysokości zadania, by stworzyć jej konkurencyjne warunki. Maksimum, na jakie może liczyć, to około 150 tys. euro brutto. Ale za to zawodnik musi zatrudnić sobie trenera, cały sztab z nim współpracujący. Zostaje mu najwyżej połowa. Gdyby chciał liczyć tylko na państwowe dotacje, jego trener z klasą mistrzowską mógłby zarabiać najwyżej 7,3 zł brutto, bo tak przewiduje ustawa. Co ciekawe, w przypadku zagranicznych szkoleniowców nie ma limitów. Czy polski trener jest gorszy? Straciliśmy w ten sposób wielu doskonałych fachowców. Gdybym nie miał grupy i pieniędzy od sponsorów, nie utrzymałbym swojego sztabu.

Minister sportu oraz szef PKOl dopiero na igrzyskach zobaczyli, co dzieje się w związkach sportowych. Pijany wiceszef lekkoatletów, w szermierce alkohol leje się strumieniami. A w kolarstwie?

- Jestem przewodniczącym rady trenerów, więc z automatu działam w zarządzie związku. W kolarstwie pijaństwa nie ma, przynajmniej na tym najwyższym poziomie, bo w klubach bywa różnie. Incydentów z polskimi działaczami w Pekinie nie widziałem, ale wydarzenia te biją w cały polski sport. Kibic, czytając o takich występkach, myśli sobie: darmozjady bawią się za nasze pieniądze.

Jak zmieniło się życie pana i Mai Włoszczowskiej po olimpijskim medalu?

- Interesują się nami wszyscy, a my chcemy to wykorzystać. Programowe i systemowe szkolenie kolarzy górskich jest naszym celem, bo to, co dzieje się teraz, to przypadek. Oczywiście oprócz sukcesów naszej grupy, które są starannie zaplanowane.

Minister sportu Mirosław Drzewiecki chce zmienić system dotacji. Pieniądze mają dostawać sporty masowe, nie niszowe, a takim bez wątpienia jest kolarstwo górskie.

- Kolarstwo górskie w wyczynie może jest niszowe, ale badania mówią, że to najpopularniejsza forma aktywności ruchowej nad Wisłą, nawet przed bieganiem. Co trzeci Polak jeździ na rowerze częściej niż trzy razy w tygodniu. Spójrzmy na maratony rowerowe. W miniony weekend były trzy, w każdym startowało około tysiąca osób. Wystarczy przejechać się Wałem Miedzeszyńskim w Warszawie, by zobaczyć, ile osób jeździ na rowerze. To rekreacja, która często przeradza się w wyczyn, a do tego profilaktyka zdrowotna. Lepiej zapobiegać niż leczyć.

"Gazeta" i Robert Korzeniowski zrobili akcję Polska Biega. Gdyby ktoś chciał poprowadzić akcję Polska Jeździ, setki tysięcy rowerzystów wyległoby na ulice. Do promocji tej akcji daję wszystkich swoich kolarzy z Mają na czele. Sam też zaangażuję się w ten projekt. Wtedy władze sportu zobaczą, jeśli jeszcze tego nie widzą, jak masowym sportem jest kolarstwo. To co? Zaczynamy?

Andrzej Piątek

Ma 41 lat, jest absolwentem wrocławskiej AWF. W 1981 roku zajął się kolarstwem, jeżdżąc w barwach Korony Kielce. Jako trener pracował m.in. w grupach Mróz Borek Wielkopolski i Rotan Spiessens Bornem w Belgii. W latach 1996-98 był trenerem kadry kolarzy szosowych, a od roku 1999 do dziś prowadzi reprezentację kolarzy górskich. Twórca pierwszej polskiej zawodowej grupy kolarskiej MTB. W latach 1999-2008 jego zawodnicy zdobyli 24 medale mistrzostwach świata i Europy oraz srebrny medal olimpijski w Pekinie. Ma żonę Katarzynę i córkę Klaudię, jest młodszym bratem Zbigniewa Piątka, olimpijczyka z Barcelony i Sydney

Copyright © Agora SA