Australian Open. Jak Staś został Stanislasem

Po latach pięknych porażek Stanislas Wawrinka odnalazł drogę do wielkich zwycięstw. W ćwierćfinale Australian Open wyrzucił z turnieju Novaka Djokovicia.

Rozstawiony z ósemką Szwajcar wygrał z Serbem 2:6, 6:4, 6:2, 3:6, 9:7 w pojedynku, który przez ponad cztery godziny elektryzował 15 tys. widzów na Rod Laver Arena.

Djoković, druga rakieta świata, wydawał się murowanym faworytem, bo z Wawrinką wygrał 14 ostatnich spotkań, porażki nie posmakował od 2007 r. W Australii nie było na Serba mocnych. W imprezie triumfował cztery razy - po raz pierwszy w 2008 r., a od 2011 r. wygrał 25 meczów z rzędu, zgarniając trzy trofea. Gdyby pokonał we wtorek Wawrinkę, wyrównałby rekord Andre Agassiego, który w Melbourne w latach 2000-04 zwyciężył w 26 kolejnych spotkaniach.

Ale rekord Agassiego przetrwał, bo Wawrinka w końcu wytrzymał ważny mecz mentalnie, do końca był pewny siebie i skoncentrowany. Nie rozsypał się też fizycznie, co zdarzało mu się w poprzednich pięciosetówkach z Djokoviciem - w IV rundzie w Melbourne i półfinale US Open w 2013 r.

Od pierwszego do ostatniego gema Wawrinka naciskał, wywijał mocno fantastycznym jednoręcznym bekhendem, był aktywniejszy w ataku. Djoković próbował pokonać Szwajcara w tradycyjny sposób, czyli przeczekać, aż się wystrzela, kontratakując od czasu do czasu, ale tym razem się przeliczył. Wawrinka natarł w piątym secie i nie odpuścił.

Boris Becker, od niedawna trener Serba, miał zdruzgotaną minę, bo pracę zaczął od klęski. Trudno inaczej nazwać najsłabszy wynik Djokovicia w Szlemie od czerwca 2010 r. - Stan zasłużył na zwycięstwo, największe problemy sprawił mi jego serwis, zawsze ratował go z opresji - powiedział Djoković.

- Novak to wielki mistrz, nigdy się nie poddaje, dlatego jestem bardzo, bardzo szczęśliwy - promieniał po największym zwycięstwie w karierze 28-letni Szwajcar. Przyznał, że w końcówce zaczynały go łapać skurcze, ale zamiast się martwić, po prostu zwiększył obroty, by szybciej dopaść Serba.

Wawrinka awansował dopiero do drugiego półfinału Wielkiego Szlema w karierze po zeszłorocznym US Open. W ojczyźnie od zawsze był tym drugim, w cieniu Rogera Federera, choć w szerokiej czołówce męskiego tenisa utrzymywał się od lat. Wciąż brakowało mu kilku drobiazgów, by wskoczyć na najwyższy poziom. W Szlemach, gdy dochodziło do ważnych meczów z Djokoviciem, Federerem, Rafaelem Nadalem czy Andym Murrayem w IV rundach i ćwierćfinałach, zawodziła go albo głowa, albo nogi. Do awansu czasem brakowało milimetrów, czasami metrów, a kilka razy po prostu trochę szczęścia.

Dlaczego w końcu się udało? Po pierwsze, Wawrinka nie przestał próbować. Na przedramieniu ma wytatuowany cytat z powieści Samuela Becketta "Worstward Ho": "Ever tried. Ever failed. No matter. Try again. Fail again. Fail better", czyli "Próbujesz. Przegrywasz. Trudno. Próbujesz jeszcze raz. Przegrywasz jeszcze raz. Przegrywasz lepiej". - To moja filozofia. Nie jestem Federerem czy Nadalem, tylko tenisistą, który przegrywa częściej. Z porażkami trzeba umieć żyć, uczyć się dzięki nim - mówił Wawrinka.

Po drugie, w poprzednim sezonie wstrząsnął karierą. Zaczął ostrzej trenować, zrzucił kilka kilogramów i zatrudnił w roli trenera Magnusa Normana, finalistę Rolanda Garrosa z 2000 r. To właśnie Szwedowi zawdzięcza większą pewność siebie i lepsze wykorzystanie ofensywnej taktyki.

W życiorysie Wawrinki jest polski ślad - jeden z jego pradziadków pochodził z polsko-czechosłowackiego pogranicza. Szwajcar mieszka pod Lozanną, uwielbia hokej i Twittera, po meczu z Djokoviciem od razu wrzucił na niego zdjęcie, jak leży w wannie pełnej lodu. Jego żoną jest prezenterka telewizyjna, mają trzyletnią córeczkę Alexię.

O finał Wawrinka zagra z Tomaszem Berdychem (7), który pokonał rozstawionego z trójką Davida Ferrera 6:1, 6:4, 2:6, 6:4. Czech już raz grał w wielkoszlemowym finale (Wimbledon 2010), ale faworytem będzie Szwajcar, który wygrał trzy ostatnie mecze między nimi.

Teoretycznie wciąż możliwy jest szwajcarski finał, bo po drugiej stronie drabinki trwa Federer (napisał we wtorek na Twitterze: "Stan the Man. Zasłużyłeś na to!"). Trenowany od niedawna przez Stefana Edberga 17-krotny mistrz wielkoszlemowy po słabym poprzednim sezonie odżył, służy mu ofensywna taktyka nakreślona przez Szweda, ale zadanie ma piekielnie trudne. W środę o 9 rano zmierzy się z Andym Murrayem, a jeśli wygra, będzie musiał jeszcze przeskoczyć Rafaela Nadala, zakładając, że nie będzie sensacji i Hiszpan ogra Grigora Dimitrowa. Z Nadalem Federer w Szlemie nie zwyciężył od 2007 r.

U kobiet objawieniem jest 19-letnia Eugenie Bouchard, która w debiucie w głównej drabince AO awansowała do półfinału, bijąc 5:7, 7:5, 6:2 Anę Ivanović, czyli pogromczynię Sereny Williams. "Przyszła gwiazda tenisa" - napisała na Twitterze Martina Navrátilová o Kanadyjce, która w 2012 r. wygrała juniorski Wimbledon i dopiero po raz piąty gra w dorosłym Szlemie. Bouchard jednym tylko podpadła kibicom, gdy po meczu powiedziała, że z chęcią poszłaby na randkę z Justinem Biberem. Kibice na Rod Laver Arena mieli inny gust muzyczny i nastolatkę wybuczeli. Kanadyjka o finał zagra z Na Li (4), która pokonała w ćwierćfinale 6:2, 6:2 Flavię Pennettę.

Ćwierćfinały Agnieszki Radwańskiej z Wiktorią Azarenką i Simony Halep z Dominiką Cibulkovą w nocy. Relacja z meczu Radwańskiej zaraz po ostatniej piłce na Sport.pl, gdzie można śledzić aktualny wynik spotkania. Początek ok. 2:30.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.