Lewandowski XXI wieku

Kiedy Zbigniew Boniek przeżył 24 lata i 7 miesięcy, nie mógł mieć jeszcze w dorobku żadnej zdobyczy międzynarodowej lub zagranicznej, bo nawet nie wiedział, że za półtora roku z okładem pójdzie do Juventusu, a tuż przed eskapadą do Turynu przywiezie medal z mundialu. Co więcej, nasz futbolowy gwiazdor wszech czasów nie wygrał do tamtej pory, jesieni roku 1980, niczego również w kraju - wraz z łódzkim Widzewem miał się dopiero rozbujać, na kontynencie dał się poznać w kilku obiecujących wieczorach wczesnych rund Pucharu UEFA.

Robert Lewandowski w wieku 24 lat i 7 miesięcy jest już mistrzem Polski i zdobywcą Pucharu Polski, podwójnym mistrzem Bundesligi i zdobywcą Pucharu Niemiec, królem strzelców polskiej ligi oraz bardzo mocnym kandydatem do tytułu króla strzelców Bundesligi. Zaraz może też awansować do półfinału Champions League, w której snajpersko ustępuje jedynie Burakowi Yilmazowi, Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo.

Potężnieje nasz napastnik niemal z meczu na mecz. Jeszcze przed chwilą spoglądałem nań z trybuny dortmundzkiej i uparcie wypatrując jego słabości, wycisnąłem z siebie westchnienie, że niedomaga w pojedynkach jeden na jeden - kiedy stoi przed rywalem i zamierza go przedryblować, czy to dzięki kombinacji przyspieszenia i balansu tułowia, czy to dzięki zwodniczemu powywijaniu stopą. Minął tydzień i już zapomniałem, gdzie szukałem dziury w całym, w osłupieniu patrząc, jak grasujący na lewym skrzydle Lewandowski w okamgnieniu pożera dwóch rywali z Freiburga i podsuwa koledze podanie asystę, którego ten nie zmarnowałby, nawet gdyby zamiast korków założył szczudła.

Wcześniej w sobotnie popołudnie Polak sam załadował swoje gole nr 48 i 49 w Bundeslidze, zwłaszcza przy drugim imponując przytomnością umysłu rasowego podbramkowego drapieżcy. Trafił w ósmym kolejnym ligowym występie, ustanawiając klubowy rekord, w rankingu snajperów zwiększył przewagę nad wiceliderem Kießlingiem do trzech bramek. Skuteczność systematycznie podnosi, a jeśli spudłuje, przejmuje się jak buldog wpadający w kałużę - wystarczy się otrzepać i można kontynuować zagryzanie.

Nie wiem, czy prześcignie Bońka, wiem, że przybywa powodów, by bawić się w porównania historyczne. Współczesnej konkurencji krajowej zniknął już z oczu.

Najtrudniej będzie dorównać poprzednikowi reprezentacyjnie. Zibiego otaczali wszak wyczynowcy wysokiej klasy europejskiej, on kopał w belle époque polskiego futbolu. Zresztą również w Juventusie dołączył do grona dystyngowanego, pełnego aktualnych mistrzów świata.

Lewandowski wchodził do kadry w okresie dla niej najmroczniejszym, w trakcie mundialowych eliminacji przerżniętych w dołującym stylu, podsumowanych przedostatnim miejscem w tabeli (niżej leżało tylko San Marino). W Dortmundzie też powoli współtworzył zaprojektowaną przez Jürgena Kloppa potęgę, której dopiero kilka miesięcy temu zaczęła się lękać cała Europa. Kiedy nadleciał z Poznania, nie zastał w Borussii żadnej międzynarodowej sławy.

Różnic znaleźlibyśmy więcej, choćby osobowościowych - Boniek płonąłby pasją nawet bez rudowłosej grzywy, Lewandowski działa z lodowatą bezwzględnością automatu. W coraz większym stopniu łączy ich jednak rozmiar sportowej klasy. Tyle że ten młodszy, jako się rzekło, dopiero wyruszył na łowy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA