Liga Mistrzów. Noc Marsjan na Camp Nou?

To może być jej najbardziej traumatyczna klęska w Lidze Mistrzów. Albo najbardziej pamiętny triumf. Obwoływana drużyną wszech czasów Barcelona zasadzi się w 1/8 finału na Milan, któremu we Włoszech sensacyjnie uległa 0:2. Relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live na Androida.

Meczu nie obejrzą ponoć tylko dwaj culé, czyli fani katalońskiego klubu - kardynałowie uczestniczący w konklawe. Resztę rozrywają emocje. Z historii wynika, że w zaledwie 18,6 proc. przypadków do następnej rundy zdołała awansować drużyna usiłująca odrobić stratę poniesioną przez Barcelonę na San Siro.

Gdyby gospodarzom się powiodło, przeżyliby wieczór w Champions League chyba najbardziej niezwykły. Oba zwycięskie finały - mowa o erze Guardioli i Messiego, Rijkaard i Ronaldinho pisali inny rozdział - były radosne, ale o tyle do zapomnienia, że podniesienie trofeum poprzedziła totalna dominacja nad Manchesterem United. Barcelończycy raczej uroczyście podsumowywali wówczas całe kampanie, niż toczyli walkę na śmierć i życie.

Heroicznego podniesienia się po nokaucie w dorobku nie mają. Można powiedzieć, że to ostatni gatunek futbolowego spektaklu, w którym nie spłodzili arcydzieła.

W ataku nie tyle najlepsi, ile najmniej słabi

Jak poważnie traktują rewanż z Milanem, słyszymy i widzimy od tygodnia. Kiedy zaczynali sobotni mecz z ostatnim w tabeli Deportivo de La Coruna (2:0), przy boisku zasiadła najsilniej obsadzona rezerwa współczesnego futbolu - z Messim (pragnącym przecież grać zawsze!), Iniestą, Busquetsem, Piqué, Puyolem i Jordim Albą. Wcześniej rozgrywający Xavi, który wróci na boisko po spowodowanej urazem mięśniowym przerwie trwającej od 26 lutego, zwoływał narady taktyczne w sprawie decydującego starcia w LM. Mobilizująco przemawiał też do grupy Messi, wszyscy uczestniczyli w specjalnym obiedzie przysiędze, Piqué publicznie obiecywał trzybramkowe zwycięstwo z góry dedykowane trenerowi Tito Vilanovie, poddawanemu w Nowym Jorku chemioterapii.

Czy piłkarze Barcelony są w stanie wziąć odwet na Milanie? Zafundować fanom wydarzenie przez południowców opisywane terminem pozbawionym polskiego odpowiednika, a dla tamtejszych futbolowych słowników kluczowym - "remuntada" (po katalońsku), "remontada" (po hiszpańsku), "rimonta" (po włosku)?

W szczytowej dyspozycji dokonywali czynów okazalszych. W lidze hiszpańskiej potrafili przyłożyć pięcioma golami nawet Realowi Madryt, tymczasem we wtorek ruszą na drużynę starającą się godnie przetrwać czasy kryzysu, pozbawioną kogokolwiek aspirującego do miana najlepszego na swojej pozycji w świecie. Ostatnio i oni jednak zszarzeli. Ustanawiają rekordy w seryjnym traceniu goli, z żadnym przeciwnikiem nie rozprawiają się wielobramkowo, dwukrotnie przegrywają El Clásico. W Champions League od dawna nie osiągnęli na Camp Nou wyniku, który dałby im awans - z Benficą było 0:0, z Celtikiem 2:1, ze Spartakiem 3:2 (miniona jesień), z Chelsea 2:2, z Milanem 3:1 (miniona wiosna).

W tym sezonie przynajmniej w kraju długo tłukli wszystkich okrutnie. Kiedy jednak nieobecność Vilanovy się przedłużała, zaczęły rozbrzmiewać sygnały alarmowe. Aż nastąpił wstrząs mediolański. Kierujący szatnią w trybie alarmowym Jordi Roura patrzył bezradnie, jak przekazani w jego ręce wirtuozi wolno i bez rozmachu kręcą się wokół pola karnego Włochów, i nie reagował. Rozlazłą grupę wypuścił też na przegrane w beznadziejnym stylu El Clásico w Pucharze Hiszpanii, a kilka dni później obejrzeliśmy erupcję katalońskiej frustracji w również przegranym El Clásico ligowym (z perspektywy tabeli nieistotnym) - rozjuszony bramkarz Victor Valdés już po ostatnim gwizdku napadł na sędziego, za co zapłacił czteromeczową dyskwalifikacją.

Messi nadal przeskakuje bariery, w sobotę poprawił przedwojenny rekord należący do naszego Teodora Peterka z Ruchu Chorzów - wbił ligowego gola w 17 następujących po sobie kolejkach. I on jednak zblakł, a bez niego krajobraz barcelońskiego ataku zaczyna przypominać lichotę madrycką, grają nie tyle najlepsi, ile najmniej słabi. W sobotę kolory odzyskał Alexis Sánchez, ale on dotąd miewał w Barcelonie wyłącznie przebłyski.

Zmartwychwstać jak Real

W Mediolanie od meczu sprzed trzech tygodni zmieniło się więcej. Wtedy nikt nie łudził się, że gospodarze wytrzymają konkurencję z Katalończykami, we włoskiej prasie konsekwentnie nazywanymi "Marsjanami". Teraz piłkarze poczuli szansę na osiągnięcie czegoś wielkiego. Wyeliminowanie rywala nieskończenie podziwianego może stać się aktem założycielskim zupełnie nowej, powoli budowanej drużyny, a entuzjazm wokół klubu stale rośnie. Milan wreszcie mocno usadowił się na podium Serie A, pozostaje niepokonany już od 10 kolejek - pod tym względem w czołowych ligach na kontynencie ustępuje tylko Manchesterowi Utd i Bayernowi Monachium. By na rewanż w Barcelonie przygotować perfekcyjną formę atletyczną, mediolańczycy ostatni mecz z Genoą rozegrali w piątek. Jedyne kłopoty nazywają się Giampaolo Pazzini (mikrozłamanie kości strzałkowej, występ wykluczony, a "marzył o Camp Nou od dnia losowania") i Philippe Mexes (drobniejszy uraz, decyzja zapadnie w ostatniej chwili).

Katalończycy zdają się mieć kłopotów znacznie więcej, ale oni rewanż traktują jak finał, a finałów przegrywać nie zwykli, także przebrani w reprezentację Hiszpanii. Ale to wciąż tylko oni w tej parze dysponują graczami wybitnymi, którzy wygrali już wszystko. Ale na Camp Nou - murawie rozleglejszej, gładkiej jak sukno na stole bilardowym - będą czuli się swobodniej niż na piaszczystym gdzieniegdzie San Siro. Jednak Milanowi niełatwo będzie ponownie wytrwać w perfekcji taktycznego rygoru wprost podręcznikowej, którą zachowali przez 90 minut pierwszego meczu.

Kto wielką Barcelonę położył już do grobu, niech przypomni sobie, jak niewiele czasu potrzebował niedawno również pogrzebany już Real, by zmartwychwstać jako bukmacherski faworyt Ligi Mistrzów. Messiemu i jego ferajnie wystarczy 90 (albo 120 minut), by do niego dołączyć. W ekstazie, której katalońscy fani nie umieją sobie na razie wyobrazić, bo spektakularnej "remontady" jeszcze nie przeżyli.

Więcej o:
Copyright © Agora SA