Wybory prezesa PZPN. Poglądy mam, ale nie pokażę

Zadaliśmy dziesięć pytań kandydatom na prezesa PZPN, by kibic miał choćby pobieżną orientację w ich poglądach, zwłaszcza że z medialnych wypowiedzi wynika, iż głównym celem związku będzie poprawa wizerunku. Wywołaliśmy popłoch - na pytania odpowiedzieli tylko Kosecki i Potok.

Zbigniew Boniek, pozujący na światowca wyrastającego ponad prowincjonalizm naszych działaczy, odmówił polsatowskiemu Cafe Futbol udziału w debacie kandydatów na szefa polskiej piłki, wymawiając się bąknięciami o niechęci do publicznych kłótni.

Postanowiliśmy wówczas w redakcji zaprosić wszystkich pretendentów do najwyższego pezetpeenowskiego stołka do wypełnienia kwestionariusza na wzór używanych w trakcie igrzysk parlamentarnych oraz prezydenckich, zwanego popularnie latarnikiem wyborczym. Mieli odpowiadać na pytania prostym "tak" lub "nie", a obok ewentualnie lapidarnie doprecyzować, co mają na myśli.

Czy PZPN powinien nakładać zakaz gry w lidze na piłkarzy oskarżonych o korupcję? Czy zatrudni pan człowieka nienależącego dziś do władz PZPN, który dostanie zadanie zorganizowania centralnego systemu szkolenia młodzieży? Czy zarząd PZPN powinien liczyć mniej niż 10 członków? Czy podoba się panu, że PZPN oddał firmie Sportfive prawa marketingowe i telewizyjne do 2020 roku? Czy spróbuje pan renegocjować tę umowę? Czy zrobi pan wszystko, by siedzibę Związku przenieść na Stadion Narodowy? Czy zmusi pan przepisami licencyjnymi kluby ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi do prowadzenia określonej, większej niż obecnie liczby drużyn juniorskich? Czy selekcjoner reprezentacji musi być Polakiem? Czy zmniejszy pan liczbę biletów na mecze kadry rozdawanych regionalnym działaczom PZPN? Czy zamierza pan pełnić funkcję prezesa społecznie, rezygnując z wynagrodzenia?

Zadaliśmy dziesięć pytań, by kibic miał choćby pobieżną orientację w poglądach kandydatów, zwłaszcza że z ich medialnych wypowiedzi wynika, iż głównym celem PZPN będzie poprawa wizerunku.

Wywołaliśmy popłoch. "Latarnika" opublikować nie możemy. Bez wahania i precyzyjnie odpowiedział Roman Kosecki. Rozcieńczającymi konkret uzasadnieniami podparł się Edward Potok. Pozostali kluczyli, wykręcali się, aż solidarnie zaniemówili. - Uważam pana za przeporządnego człowieka, ale muszę postąpić zgodnie ze swoim sumieniem - tłumaczył Robertowi Błońskiemu Zdzisław Kręcina, który lamentuje, że "Gazeta" niewłaściwie relacjonuje jego zmagania z wymiarem sprawiedliwości. Stefan Antkowiak najpierw odmawiał zeznań kategorycznie, a potem też utyskiwał, że źle traktujemy go na łamach. Boniek po wstępnym wiciu się rzucił, iż rozważy zmierzenie się z pytaniami tylko wtedy, gdy odpowiedzi udzielą wszyscy konkurenci. Ostatnią turę negocjacji uciął triumfalnym: "A ja rozmawiałem z Antkowiakiem i wiem, że nie wypełni!".

Politycy gromadnie pchają się pod mikrofony, by ich głos dopłynął do maksymalnej liczby odbiorców, piłkarscy działacze tarzają się tylko w swojej kałuży, więc spowiadać nie muszą się przed nikim. Są bezgranicznie niezależni i nietykalni, wspólne dobro, którym zarządzają, dawno zawłaszczyli, opinię publiczną trzymają w głębokiej pogardzie. Nawet Boniek, celebryta o wizerunku szokująco rozbieżnym z rzeczywistością - w kibicowskich sondach prowadzi zdecydowanie, jakby Puchar Europy zdobył wczoraj, nie ćwierć wieku temu.

Przygnębiający dowód na nienaruszalność układu dostajemy w pertraktacjach Koseckiego z Potokiem. Oto poseł Platformy Obywatelskiej, partii wściekle zwalczającej osławiony działaczowski beton i próbującej skruszyć go wciśnięciem do Związku kuratora, współpracuje z reprezentantem tego betonu modelowym. I jeśli zwycięży, to wokół niego ujrzymy zapewne tłum pezetpeenowskich niezatapialnych, chętnie wiosłujących i z Michałem Listkiewiczem (prezes poprzedni), i z Grzegorzem Latą (prezes ustępujący), i w ogóle z każdym, kto odwdzięczy się synekurami. A jeśli Kosecki w pierwszej turze zbierze mniej głosów niż Potok i poprze sojusznika w następnych turach, dojdzie do paradoksu jeszcze efektowniejszego, ukazującego bezsilność PO - po przegranej wojnie totalnej (kurator) i niepowodzeniu aksamitnej rewolucji (przejęcie prezesury przez jedną z byłych gwiazd reprezentacji) nastąpi ostateczna kapitulacja, jej przedstawiciel pomoże betonowemu działaczowi wygrać wybory.

To wariant najbardziej prawdopodobny, jednak wskutek bublowatej ordynacji wyborczej prezesa może wyłonić przypadek. Co znaczenie ma o tyle niewielkie, że każdy triumfator staje się zakładnikiem tych, którzy go poparli. W kwestiach fundamentalnych bezpieczniej milczeć także dlatego, że w sensie realnych powyborczych skutków konkurentów dzieli znacznie mniej, niż nam się zdaje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.