Londyn 2012. Jak powołać Jessicę Ennis do piłkarskiej reprezentacji Anglii

Mogliśmy się umówić w moim pokoju - żartował Stuart Pearce, trener piłkarskiej reprezentacji Wielkiej Brytanii, gdy na jego pierwszą olimpijską konferencję przyszło siedmiu dziennikarzy.

KONKURS! Pokaż swoją radość zwycięstwa i wygraj 7 tys. złotych!

Uwierzyć nie mogli organizatorzy, którzy usadowili selekcjonera w sali na 130 osób. Pearce opowiadał, że brak zainteresowania pomoże jego drużynie. Powtarzał słowa trenerów reprezentacji Anglii i jej gwiazd, tłumaczących, że na wielkich turniejach ręce, nogi i głowy pętają im oczekiwania prasy, ekspertów i kibiców.

Na Wyspach pierwsi kopnęli świński pęcherz, pierwsi spisali zasady gry i uznali się za pierwsze futbolowe mocarstwo. Podobno najsilniejszą reprezentację stworzyli przed II wojną, ale nie da się tego sprawdzić, bo obrazili się i nie pojechali na trzy pierwsze mistrzostwa świata. Po wojnie przyjechali i na mundialu w 1950 r. dostali lanie od Amerykanów. Do dziś zdobyli na MŚ tylko jeden medal - mniej od Polaków, Węgrów i Szwedów, ale wciąż mają się za zespół światowej czołówki, niemal przed każdym wielkim turniejem uważają się za kandydatów do podium. A potem odpadają w ćwierćfinale, po porażce w rzutach karnych, w fatalnym stylu. I zawsze tłumaczą się presją.

Gdy w sobotę szansę na półfinał traciła drużyna Pearce'a, na stadionie olimpijskim po złoto sięgała Jessica Ennis. Gdybym tworzył ranking sportowców, od których w Londynie wymagano najwięcej, brytyjska siedmioboistka przegrałaby tylko z Usainem Boltem (po Michaelu Phelpsie więcej oczekiwano w Pekinie). Kilka lat temu ogłoszono ją największą brytyjską gwiazdą igrzysk, regularnie trafiała na czołówki gazet. Wyspiarze najwięcej medali zaplanowali w kolarstwie i wioślarstwie, czyli dyscyplinach, w których mają tradycje, ale zależało im też na zwycięstwie spektakularnym, które zauważy cały świat. Szans na triumf w prestiżowych sprintach nie mieli, pierwszą damą brytyjskiego sportu obwołano więc Ennis. I 26-letnia wieloboistka, choć skakała, rzucała i biegała ze świadomością, że nawet srebro będzie klęską, wygrała w Londynie.

Zgodnie z planem triumfowali też wpychani na najwyższy stopień podium na długo przed igrzyskami sir Chris Hoy i Jason Kenny, kolejne złota kolekcjonują inni kolarze oraz wioślarze. Brytyjczycy już zebrali w Londynie więcej niż 48 medali, które zakładali. To nie jest więc tak, że Wyspiarze są genetycznie niezdolni do wygrywania.

Kibice i prasa wciąż jednak wierzą w wymówki piłkarzy. Nie zauważają, że angielska reprezentacja problemów ma tuzin, a psychika zawodników jest jedną z wielu - nie najważniejszą - przyczyną klęsk. Choć na półfinał MŚ albo ME czekają od 16 lat, choć w tym czasie jedne mistrzostwa kontynentu opuścili, choć w Europie nie ceni się angielskich trenerów, wierzą, że są w stanie wychować graczy, którzy przywiozą z wielkiego turnieju medal. Angielski futbol wciąż jest wyspą.

Brytyjski sport przestał nią być, gdy z igrzysk w Atlancie reprezentanci Zjednoczonego Królestwa przywieźli jedno złoto, a w klasyfikacji medalowej wylądowali za Etiopią, Nigerią i Belgią. Rok później UK Sport zaczęło dostawać pieniądze od National Lottery. Morze pieniędzy, w ostatnich czterech latach, razem z funduszami z ministerstwa - 488 mln funtów. Równocześnie Brytyjczycy uznali, że nie na wszystkim znają się najlepiej. Wciąż zarządzali związkami, ale władzę nad przygotowaniami sportowców oddali obcokrajowcom. Dyrektorem sportowym lekkoatletów mianowano Holendra Charlesa van Commeneego, za wioślarstwo odpowiada Niemiec Jürgen Gröbler, nauczycielem taekwondo został Koreańczyk Won Jae Moon, Kanadyjka Biz Price szkoli pływaczki synchroniczne. W sumie w 21 z 26 dyscyplin olimpijskich, najważniejsze decyzje podejmowali w ostatnich latach obcokrajowcy.

W futbolu wpuszczenie kogoś bez angielskiego paszportu do siedziby federacji wciąż uchodzi za świętokradztwo. Tamtejszy futbol jest zbyt dumny, by zniżyć się do podpatrywania Francuzów, Hiszpanów, Holendrów i Niemców.

Nie chodzi o zatrudnienie selekcjonera zza granicy, bo on wpływ ma tylko na pierwszą reprezentację. Rzecz w fachowcu, który zorganizowałby szkołę wychowującą trenerów, który pokazałby Anglikom jak ćwiczyć z dzieciakami, który sprawiłby, że po boiskach Premier League będzie biegało więcej angielskich piłkarzy. Federacja wciąż zdaje się liczyć, że robotę odwalą za nią pełne zagranicznych fachowców kluby. Te są zainteresowane inwestowaniem w juniorów, ale nie zaglądają im w paszporty. Z szesnastoletniej pracy Arsene'a Wengera w Arsenalu reprezentacja Anglii pożytek ma niewielki. Z dziewięciu lat spędzonych w Chelsea przez Romana Abramowicza - żaden.

Żeby stać się futbolowym mocarstwem, Anglicy musieliby najpierw zrozumieć, że teraz nim nie są. Dopiero wtedy mieliby szanse, by rzuty karne w ćwierćfinale mistrzostw świata wykonywali atleci o psychice i klasie Jessiki Ennis, a nie rozdygotanego Ashleya Younga.

Więcej o:
Copyright © Agora SA