Rafał Stec: Polska grupa śmierci, którą trzeba przeżyć

W piątek podczas losowanie grup Euro 2012 podebraliśmy innym Rosję, Grecję oraz Czechy, czyli zachłannie zagarnęliśmy dla siebie wszystko, co najbardziej pożądane. Od spektakularnego sukcesu zaszumiało nam w głowach, dotychczasowe patałachy z reprezentacji w mgnieniu oka wyrosły na faworytów grupy, nasza drużyna w żadnym razie nie jest już najsłabszym uczestnikiem turnieju, teraz brak ćwierćfinału byłby upiorną sensacją - pisze Rafał Stec

Kibicujemy polskiej kadrze! Pokażmy ilu nas jest - Facebook Polska biało-czerwoni  ?

I znów się nam udało, znów rozgromiliśmy resztę świata jeszcze przed turniejem. W losowaniu poprzedzającym mundial w 2002 roku dopadliśmy kurduplowatych Koreańczyków, przed mundialem następnym wprosiliśmy się na mecz z niezidentyfikowanymi Indianami z Ekwadoru, przed poprzednimi mistrzostwami Europy na czołowe zderzenie z reprezentacją Polski skazaliśmy bezbronnych Austriaków, którzy do tego stopnia pozbawili złudzeń swoich kibiców, że ci serio nawoływali do rozwiązania drużyny i wycofania się z imprezy, zanim narodowa godność zostanie zbrukana na wieczność. Poprawialiśmy się cierpliwie z losowania na losowanie, aż dotknęliśmy perfekcji - w piątek podebraliśmy innym Rosję, Grecję oraz Czechy, czyli zachłannie zagarnęliśmy dla siebie wszystko, co najbardziej pożądane. Zupełnie jakbyśmy dla każdego punkciku na Euro 2012 puścili wszelkie etyczne hamulce i zamierzali nie cofnąć się przed niczym.

Od spektakularnego sukcesu zaszumiało nam w głowach, dotychczasowe patałachy z reprezentacji w mgnieniu oka wyrosły na faworytów grupy, nasza drużyna w żadnym razie nie jest już najsłabszym uczestnikiem turnieju, teraz brak ćwierćfinału byłby upiorną sensacją, kompromitacją i wstydem nie z tej ziemi. Nieważne, że wtedy w Korei gospodarze chyba tylko w meczu z Polską nie potrzebowali wsparcia sędziów, by zwyciężyć. Nieważne, że pobili potem Polskę także Ekwadorczycy, którzy generalnie przegrywali wszędzie poza swoim rozrzedzonym powietrzem w Andach, gdzie normalni ludzie nie mają czym oddychać. Nieważne, że w 2008 roku do pokonania Austrii nie wystarczył Polakom nawet błogosławiony błąd sędziego - tak, wbrew legendzie Howard Webb nie skrzywdził wówczas nas, lecz rywali, pozwalając spolszczonemu Brazylijczykowi Rogerowi strzelić gola ze spalonego. Zapomnieliśmy już wreszcie, że przed chwilą eksperci byli dość zgodni, iż Franciszek Smuda dobiera z pokolenia w talent jeszcze uboższego niż czołowi przedstawiciele pokolenia, którzy dostawali po głowach od Koreańczyków i Ekwadorczyków.

Cóż, musieliśmy wyprzeć ze świadomości nawet incydenty najświeższe i najdrastyczniejsze, skoro znów potwierdziło się, że jesteśmy bezdyskusyjnymi mistrzami świata wszechwag w losowaniach. Przecież nie dalej niż w sierpniu fetowaliśmy osiągnięcie Wisły, która w eliminacjach Ligi Mistrzów wzięła sobie na przeciwnika APOEL Nikozja. Cypryjczycy co prawda krakowian w rewanżu wyeliminowali, a jesienią wywołali niesłychaną sensację, bo wepchnęli się do 1/8 finału, ale to wszystko powydarzało się dopiero na boisku, najpierw swoje pięć minut przeżyliśmy my - ależ była euforia, ależ się spojeni szczęściem entuzjazmowaliśmy, że trafiliśmy na przybłędy z peryferyjnej wyspy, która służy głównie do byczenia się na plażach i przyjmowania drinków z parasolką!

Dla stonowania nastrojów przyznam się, że osobiście dostrzegam pewne wady grupy grecko-rosyjsko-czeskiej, w chwilach słabości miewam wręcz ochotę, by ogłosić ją grupą śmierci.

Śmiertelnie niebezpieczna może przygnieść naszych piłkarzy presja. Oni w reprezentacji odwykli od gry o stawkę, od dwóch lat zabawiają się wyłącznie sparingowo, a tu znienacka wyjdą na murawę, dźwigając na plecach cały naród. Naród żądający zwycięstw bezwarunkowo - chyba nikt się nie łudzi, że jakiekolwiek sugestie przemądrzałych fachowców, iż przeciwnicy też lubią wygrywać, będą słyszalne. Jak nad obozem reprezentacji zawiśnie helikopter TVN 24, jak obóz wezmą w oblężenie rozszalali reporterzy każdej ze stu tysięcy naszych telewizji, to najmarudniejszy ponurak nie odważy się pisnąć, że w Rosjanach dostaliśmy medalistów Euro 2008, a w Grekach i Czechach - medalistów Euro 2004. Sprawa przegrana jest na starcie, z każdym dniem przybliżającym nas do turnieju naród będzie umacniał się w przekonaniu, że lata 1974-82 nie były chwilowym dziejowym zaburzeniem zasługującym na osobną szufladę w Archiwum X, lecz odzwierciedlały naszą genetyczną skłonność do odnoszenia futbolowych zwycięstw. Słowem, sukces jest nieunikniony.

Gdyby nie naturalne emocje mistrzostw organizowanych na naszych trawach, kibiców mogłaby też dopaść śmiertelna nuda.

Grecja jeszcze udoskonaliła metodę wygrywania z Euro 2004, na selekcjonera najęła wirtuoza od szlifowania na połysk schematów rozgrywania rzutów wolnych i rożnych, więc jej piłkarze nadal lubią tkwić w bezbramkowym klinczu, by zabić wroga odosobnionym - nie muszę dodawać, że śmiertelnym - pchnięciem. W eliminacjach dawali takiego czadu, że najlepsi snajperzy zdobyli po całe dwie bramki, a zostali nimi obrońca Torosidis z obrońcą Papadopoulosem. Ich zbiorowy dorobek strzelecki z kwalifikacji byłby najskromniejszy wśród wszystkich uczestników mistrzostw, gdyby jeszcze rzadziej nie porywali się na gola Czesi, którzy głównego kanoniera odkryli w obrońcy Kadlecu - dysponującym tym atutem, że został pasowany na głównego specjalistę od rzutów karnych. Słowem, w estetyczną ekstazę nasi przeciwnicy nie wprowadzają.

Oni w ogóle niespecjalnie nas na co dzień obchodzą, bo nie onieśmielają wysadzaną trofeami historią, nie stoczyliśmy z nimi zapadających w pamięć batalii, nie torturowali nas z bezwzględnością Niemców czy Anglików, nie przywiozą zwalających z nóg megagwiazd. Śmiertelnie przerażeni muszą być marketingowcy, którzy będą mieli nie lada kłopot z wmówieniem kibicowi, że dzieje się historia - zwłaszcza przy po sąsiedzku znajomych buziach czeskich i przyjaznych greckich trzeba wybitnych zdolności indoktrynacyjnych, by mdłą szarość ubarwić w oszałamiające show. Z Rosją szlagierowo to się bijemy raczej w siatkówkę; żeby serio podskoczyć Czechom, musielibyśmy umieć wywijać kijem hokejowym; ostatni rywale straszą perspektywą nieuchronnie jajcarskiego tytułu "Szczęsny heroicznie zatrzymał Greków".

Mógłbym jeszcze postękać, że na Euro 2012 raczej się nie obłowimy, skoro nadciągną do nas wszystkie ludy znokautowane (Grecja), ostro posiniaczone (Hiszpania), liczone (Włochy) lub wstające z desek (Irlandia) po zapaści ekonomicznej, natomiast Ukraina podebrała nam fanów najbogatszych - z Niemiec, Holandii, Szwecji, Danii, Francji czy Anglii. Ale stękać nie zamierzam. Skoro wyspowiadałem się z lęków i powodów do zmartwień, to chyba wolno mi wyznać, że również należę do nieuleczalnego, endemicznie nadwiślańskiego oszołomstwa, które sądzi, że nasi mają obowiązek przynajmniej raz wygrać, raz zremisować i co najwyżej raz przegrać, by potem wychynąć z grupy i w pełnym relaksie zamachnąć się w ćwierćfinale np. na Niemca. Niemca, którego nie pokonaliśmy nigdy, choć próbowaliśmy wielokrotnie. Innej takiej graniczącej ze sobą pary w Europie nie znajdziecie.

Przed pierwszą rundą z entuzjazmem zgodzę się z selekcjonerem Smudą - nie miejmy żadnych kompleksów, bo jeśli naszych nie położą kontuzje i inne choróbska, to członkowie podstawowej jedenastki wcale nie powinni czuć się w grupie pariasami. Mało tego, zdołalibyśmy wskazać swoje ewidentne przewagi, idę o zakład, że na reklamowy slogan "najbardziej niebezpieczny snajper grupy A" zasługuje wyłącznie Robert Lewandowski, który w sobotę, nawiasem mu gratulując, obchodził ładny jubileusz - skończył ledwie 23 lata, w Zniczu Pruszków, Lechu Poznań i Borussii Dortmund zdążył rozegrać 190 meczów, a jego cały strzelecki łup to już okrągłe sto goli.

Robert coraz śmielej rozstawia po kątach czołowe defensywy w Bundeslidze i jest kolejnym cudem nad Wisłą - w naszych futbolowych wiekach ciemnych, gdy za zaniedbania w systemie edukacji płacimy koniecznością masowego importowania do ligi cudzoziemców, narodził się nam najzdolniejszy napastnik od czasów Bońka. Dzięki niemu postanowiłem nawet podzielić się prywatnym marzeniem przyszłego korespondenta z Euro 2012. Otóż chciałbym przed ćwierćfinałem zastosować na łamach mrożącą krew w teutońskich żyłach frazę: "Niemcu, pamiętaj, mamy Lewandowskiego i nie zawahamy się go użyć".

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Zobacz oficjalną piłkę na Euro 2012 - Tango 12 [GALERIA] 

Więcej o:
Copyright © Agora SA