Wioślarstwo. Czy to koniec złotej czwórki?

Kontuzja Adama Korola wyeliminowała go z mistrzostw świata w Bledzie. - Jeśli do listopada nie wrócę do pełnej sprawności, prawdopodobnie zakończę karierę - mówi szlakowy najlepszej wioślarskiej czwórki ostatnich lat.

Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Konrad Wasielewski nie przegrali na wielkiej światowej imprezie od 2005 roku. W tym czasie wywalczyli olimpijskie złoto, czterokrotnie byli mistrzami świata, raz mistrzami Europy. Ukoronowaniem miały być igrzyska olimpijskie w Londynie w 2012 roku, po których zakończenie kariery zapowiedzieli weterani światowych wioseł - Kolbowicz (40 lat) i Korol (37 lat).

Tego drugiego zabraknie jednak w rozpoczynających się 28 sierpnia MŚ w słoweńskim Bledzie, które jednocześnie są kwalifikacją olimpijską. Szlakowego polskiej osady dopadła pod koniec lipca groźna kontuzja kręgosłupa. - Tuż po powrocie ze zgrupowania w Zakopanem mieliśmy kolejny trening na ergometrze - relacjonuje Korol. - Podczas ostatniej serii poczułem straszny ból w odcinku lędźwiowo-krzyżowym kręgosłupa. Początkowo tłumaczyłem go sobie skutkami obozu przygotowawczego. Kiedy jednak następnego dnia nie mogłem się wyprostować, jedynym wyjściem była wizyta u lekarza - wspomina wioślarz. Diagnoza wykazała wysunięcie kręgów, a to oznaczało tylko jedno: rezygnację ze startu w mistrzostwach świata.

- Jestem załamany, bo nie dość, że na marne poszedł cały trud przygotowań do zawodów w Bledzie, to jeszcze zakłócony został cykl przygotowań do igrzysk - tłumaczy Korol. - Teraz czuję się już troszkę lepiej, ale np. kiedy jednego dnia przesadziłem z wieczornymi ćwiczeniami [Korol próbuje wrócić do zdrowia w warszawskiej klinice Carolina Center], to nazajutrz czułem się strasznie połamany. Muszę być bardzo ostrożny, bo kontuzja jest delikatna, z drugiej strony chęć jak najszybszego powrotu do pełnej sprawności mam ogromną. Czasu brakuje, bo postanowiłem, że do listopada, kiedy zaczynamy już bezpośrednie przygotowania do igrzysk, muszę być na 100 proc. sprawny. W przeciwnym razie chyba dam sobie spokój, tym bardziej że na wioślarstwie świat się nie kończy. A nie chciałbym kończyć kariery jako kaleka. Z kręgosłupem nie ma żartów - podkreśla wioślarz.

Być może kontuzję udałoby się szybciej wyleczyć, gdyby Korol zdecydował się na operację. - Wykluczone - kategorycznie twierdzi Korol. - W moim wieku nie zaryzykuję zabiegu, który w przypadku urazu kręgosłupa zawsze jest niebezpieczny. Pozostaje mi fizjoterapia, różnego rodzaje ćwiczenia, naciąganie, rozciąganie. Za miesiąc, dwa będę mądrzejszy. W tej chwili ciężko mi o optymizm i jestem raczej w minorowym nastroju. Tym bardziej że główną imprezę sezonu opuszczę po raz pierwszy od... 1992 roku - zaznacza Korol.

Polacy będą musieli walczyć w Bledzie bez swojego wieloletniego szlakowego. Zastąpi go Piotr Licznerski, dla którego nie będzie to debiut w tej osadzie. W zeszłym roku już raz "podsiadł" Korola podczas zawodów Pucharu Świata w Lucernie, w którym Polacy zajęli siódme miejsce. Wiadomo jednak, że do klasy Korola brakuje mu wiele i - co chyba jeszcze ważniejsze - nie jest zgrany z pozostała trójką.

- Na treningach nasza jazda raz wygląda lepiej, raz gorzej, ale liczę, że na mistrzostwach będziemy mieli przebłysk geniuszu i powalczymy o wysoką lokatę - mówi Kolbowicz.

Planem minimum jest 11. miejsce, co da bezpośrednią kwalifikację do igrzysk. Wbrew pozorom nie będzie to łatwe zadanie, bo na 20 zgłoszonych osad tylko Wenezuelczycy i może Szwajcarzy wydają się nieco słabsi. Cała reszta ma uzasadnione ambicje olimpijskie. - Nawet nie dopuszczam myśli, że nie wywalczymy awansu do igrzysk, zadowoli mnie tylko miejsce w przedziale jeden-osiem - zapowiada Kolbowicz. - Nie dopuszczam również myśli, że Adam do nas nie wróci. Oczywiście jest teraz w podłym nastroju, ale wiem, że rehabilitacja przebiega dobrze, i wierzę w jego powrót - podkreśla Kolbowicz.

Gdyby Polakom w Bledzie powinęła się noga, ostatnią szansą na kwalifikację do Londynu będą przyszłoroczne zawody Pucharu Świata w Lucernie, które odbędą się miesiąc przed igrzyskami. - To byłby dramat - mówi Korol. - Przygotować dwa szczyty formy w sezonie olimpijskim to niezwykle ciężkie zadanie. Sam byłem w takiej sytuacji w 1996 roku, kiedy z Kajetanem Broniewskim świetnie popłynęliśmy w Lucernie, wywalczyliśmy kwalifikacje, a na igrzyskach w Atlancie zajęliśmy dopiero 13. miejsce - wspomina.

Londyn 2012. Na co czeka cały świat?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.