Liga Mistrzów. Maksimum Wisły

Nie minął kwadrans środowego meczu w Krakowie, a już biło po oczach, że trener Ivan Jovanović lepił swoją drużynę znacząco dłużej - konkretnie: przeszło trzy razy dłużej niż trener Robert Maaskant.

Bez adminów. Najmocniejsze poglądy na Facebook.com/Sportpl ?

Piłkarze Apoelu Nikozja przewyższali wiślaków przede wszystkim organizacją pracy zbiorowej: synchronizacją ruchów; zagraniami niepoprzedzonymi ułamkiem sekundy namysłu, sprawiającymi wręcz wrażenie odruchowych; wynikającą z powyższego szybkością rozwijania natarć. Tego wypadało się spodziewać, choć Polskę po losowaniu rozanieliła tradycyjna już euforia: pychy u nas pod dostatkiem, żadne przypadkowe klęski z rywalami estońskimi czy azerskimi naszego ducha nie złamią. Kto by tam poważnie traktował Cypryjczyków, nawet jeśli Cypryjczycy pobawili się niedawno w fazie grupowej Ligi Mistrzów i wcale nie są Cypryjczykami, bo potęgę klubu budują na imporcie.

Mistrzowie Cypru robili zatem lepsze wrażenie. Ale wygrali mistrzowie Polski. Wygrali, dodajmy, niespodziewanie. W ogóle cała ich europejska kampania przebiega niespodziewanie.

Nie będę nikomu wmawiał, że styl Wisły porywa, skoro nie porywa. Nie będę wmawiał, że przed rewanżem wyrosła na faworyta, skoro nie wyrosła. Nie, cieszę się skromnie - Wisłę podziwiamy w eliminacjach Champions League perfekcyjną. Perfekcyjną w tym sensie, że wykorzystuje swoje możliwości i szanse do maksimum.

Dotąd stuprocentową, w futbolu niemal niespotykaną wydajnością imponował nam dyrektor sportowy Stan Valckx, który nie wykonał żadnego fałszywego ruchu transferowego. Teraz stuprocentową wydajność dorzuca trener Maaskant, który w kwalifikacjach LM popchnął piłkarzy do pięciu zwycięstw w pięciu meczach.

Poszukajcie takiej serii polskiego klubu w międzynarodowych pucharach, a prędko nie znajdziecie. O ile w ogóle znajdziecie. Krakowianie modelowo rozkładają też siły - poziom gry dostosowują do klasy przeciwnika, rosną z każdą rundą, wraz z narastaniem wyzwań. I modelowo reagują na sukcesiki - jeśli wierzyć ich szefowi, wczorajszy przyjęli z umiarkowanym zadowoleniem, świadomi, że ostateczną batalię stoczą w cypryjskim ukropie.

Liga Mistrzów. Małecki: to koszulka z Papieżem przyniosła mi szczęście

 

Z beatyfikacją Maaskanta się wstrzymajmy, nie wiemy przecież, czy Wisła nie skończy jak Lech - "tylko" w Lidze Europejskiej, a tam jej gracze powalczą z taką pasją, że w lidze polskiej będą się z mozołem wlekli od kolejki do kolejki. Na razie nieskazitelnie wygląda wyłącznie strategia trenera na operację Liga Mistrzów i mamy powody przypuszczać, iż nawet po ewentualnym niepowodzeniu krakowianie zostawią wrażenie, że wykorzystali wszystkie szanse. Bezcenne, bo też u nas niespotykane. Nawet w udanym minionym sezonie, kiedy oklaskiwaliśmy Lecha dokazującego w meczach z Juventusem czy Manchesterem City, z tyłu głowy kołatało się pytanie, czy poznaniacy nie mogliby zamachnąć się na rundę grupową LM, gdyby nie spóźnili się z transferem Artjoma Rudniewa, a ich trener umiał przygotować ich do lepszej gry już w sierpniu.

Wisła, powtórzmy, wyciska z pucharów maksimum, co istotne także dla pozycji całej naszej ekstraklasy w europejskim rankingu UEFA. Wyciska z niej maksimum Maaskant, choć okoliczności pozwalałyby wiele mu wybaczyć - w środę rzucił na niecypryjskich Cypryjczyków aż dziesięciu piłkarzy, o których przed rokiem w Krakowie nikt jeszcze nie słyszał. A oni mogli niewiele słyszeć o Krakowie.

Biorąc pod uwagę pułap, z jakiego oddana holenderskiemu duetowi Wisła startowała - porażka z Karabachem Agdam przed rokiem, porażka z Levadią Tallin przed dwoma laty - jej awans do LM byłby niesłychaną sensacją. A przegrana walka o awans nadal uzasadniałaby tezę, że buduje europejską firmę - która to już próba? - w tempie ponaddźwiękowym, również sensacyjnym. Maaskant z Valcksem zarządzili totalną czystkę w szatni, werbowali nowych ludzi z różnych piłkarskich kultur, ale nie potrzebowali nawet jednego sezonu przejściowego poświęconego na stawianie fundamentów pod lepsze jutro. Niejako przy okazji krakowianie wzięli tytuł w kraju, mkną od triumfu do triumfu w Europie, w meczu z Apoelem mieli luksus przetrzymania na ławce graczy klasy Kirma i Bitona, nie cierpieli przesadnie z powodu nieobecności kontuzjowanego Lameya. Jeszcze chwilę, a poznamy pierwszą na naszych murawach klubową kadrę, w której trwa autentyczna, permanentna walka o podstawowy skład. I to na każdej pozycji.

Jeszcze raz: nasze umizgi do elity wciąż mogą skończyć się jak zwykle od 15 lat, czyli wyproszeniem mistrza Polski usiłującego wejść na najbardziej ekskluzywne party w klubowym futbolu. Ale wreszcie nie poczujemy, że wyrzucają nas na zbity pysk, jak namolnego, cuchnącego włóczęgę, lecz wycofamy się z przeświadczeniem, że wystarczy dopracować detale, by następnym razem się udało.

Liga Mistrzów. Melikson: 1:0 to świetny wynik. Chiotis: ale dla nas!

Więcej o:
Copyright © Agora SA