Bez adminów. Najmocniejsze poglądy na Facebook.com/Sportpl ?
Na toruńskie GP (27 sierpnia) sprzedano komplet biletów, na stadionie będzie ponad 16 tys. kibiców. Toruń - tak jak Leszno i Gorzów Wielkopolski - kupił od angielskiej firmy BSI prawa do organizacji prestiżowych zawodów za miliony złotych. Magistrat nie zdradza konkretnej kwoty.
Od lat w Grand Prix istniała tradycja, że gospodarz zawodów ma prawo wystawić swojego reprezentanta z tzw. dziką kartą. Dzięki temu wśród zawodników klasyfikowanych w GP przez lata był np. Włoch, choć żużel w tym kraju to sport egzotyczny, ale turnieje rozgrywane były w Lonigo lub Terenzano.
Tak samo było w rozkochanej w żużlu Polsce jeszcze na początku tego sezonu. W pierwszym turnieju zaprezentował się przeciętny w polskiej lidze Damian Baliński, bo startował na swoim torze w Lesznie. Czesi w Pradze wystawili niemającego szans na starty w GP Mateja Kusa, Duńczycy w Kopenhadze - zaledwie 16-letniego Mikkela B. Jensena, najmłodszego żużlowca w historii cyklu.
Teoretycznie prawo zaproszenia dowolnego zawodnika ma w tym roku również Toruń. Faworytem był krajowy lider miejskiej drużyny Adrian Miedziński. Nikt nie zakładał, że w Grand Prix w Toruniu z dziką kartą wystartuje obcokrajowiec.
Choć oficjalnie zgłoszony - i przez toruńskich organizatorów, i polską federację - został Miedziński, według informacji Sport.pl w sierpniowych zawodach go zabraknie. Wśród uczestników będzie za to Australijczyk Darcy Ward - młodzieżowy mistrz świata, który już odpadł z eliminacji.
Miedziński wciąż jest na liście zawodników, ale wkrótce Anglicy z BSI mają poinformować, że decydują się na ewenement i ignorują polską kandydaturę. Potwierdziły nam to dwie osoby - według jednej sprawa jest już przesądzona, według drugiej "załatwiona na 99 proc., bo brakuje tylko oficjalnego ogłoszenia".
Anglicy zrobią to zgodnie z prawem. Według zasad to krajowe związki proponują zawodników. Dotychczas akceptowano ich bez uwag. Ostateczna decyzja należy jednak do organizatorów cyklu, czyli BSI, i komisji powołanej na potrzeby Grand Prix.
Ta chce w Toruniu widzieć Warda, mimo że zawodów GP bez Polaków i polskich kibiców praktycznie by nie było. Już w ubiegłym sezonie Paul Bellamy, dyrektor BSI, zastrzegł, że w 2011 r. być może zerwie się z tradycją przyznawania kart gospodarzom, jednak wtedy ta deklaracja przeszła bez echa. - Trzeba dać szansę pokazania się zawodnikom, których kraje nie organizują turniejów GP - mówił. Takim państwem jest Australia.
Wśród Polaków wrze, ale na razie nieoficjalnie - trwa oczekiwanie na ogłoszenie informacji przez BSI. Jedna z osób związanych z polskimi reprezentantami: - Dzika karta dla Warda będzie moim zdaniem wyraźnym sygnałem, że z Polską w Grand Prix nikt się nie liczy. I to mimo że płacimy za te imprezy najwięcej na świecie, a polscy żużlowcy są najlepsi. Anglicy i reszta Europy ma nas gdzieś.
BSI nie komentuje sprawy. Ward jest nieosiągalny. W lipcu w jednym z wywiadów dla anglojęzycznego serwisu Grand Prix stwierdził, że liczy na dziką kartę od organizatorów np. w Toruniu, ponieważ "zanim kupi się Ferrari, trzeba je wcześniej przetestować".
Dzika karta dla Warda w Toruniu będzie kolejną przegraną w urzędowych starciach Polski z działaczami żużlowymi z Europy. Przed sezonem mistrz świata Tomasz Gollob, wicemistrz Jarosław Hampel i inni zawodnicy domagali się, by w Grand Prix ścigać się, używając tłumików starego typu, a nie nowego, który wymuszały na nich władze światowego żużla. Mimo argumentów Polaków wskazujących, że ich używanie jest niebezpieczne dla zdrowia i kosztowne, szefowie cyklu GP nie pozostawili im złudzeń. Golloba, Hampela i innych krajowych zawodników postawiono pod ścianą - dowiedzieli się, że jeśli nie akceptują zasad narzucanych przez Anglików, mogą w ogóle zrezygnować z walki o mistrzostwo. Polacy zgodzili się na nowe tłumiki.