6 lutego 2011 roku, podczas rajdu Ronde di Andora, Robert Kubica wypadł z drogi, uderzył w barierę, która wbiła się w samochód i poważnie uszkodziła prawą rękę i nogę polskiego kierowcy. Wydawało się, że już nigdy nie powróci do rywalizacji w Formule 1, ale to udało mu się w sezonie 2019, gdy został kierowcą wyścigowym Williamsa.
Polak przyznał w programie "Alarm" na antenie TVP, że ten wypadek na zawsze zmienił jego życie. - Było parę nocy w moim życiu, które przepłakałem. 20 lat pasji i pracy zmieniło się w trakcie jednej sekundy - powiedział Kubica.
- Rajdy to jego przekleństwo. Prawie stracił przez nie życie. Dwa razy otarł się o śmierć. Raz, gdy szyna weszła do samochodu i wyszła tyłem. Wystarczyłoby parę centymetrów i zginąłby na miejscu. Potem był problem z wyciągnięciem go samochodu i stracił sporo krwi - powiedział Artur Kubica, ojciec Roberta.
Polski kierowca zdradził, że gdyby nie zmiany w jego psychice, nie byłby w stanie powrócić na tor. - Musiałem się rehabilitować umysłowo. Punkt zwrotny nastąpił w momencie, gdy nie myślałem jak coś robię, ale cieszyłem się z tego, że umiem to zrobić - dodał Kubica.
Wypadek zmienił życie Kubicy na zawsze. Polak przyznał, że nie jest w stanie normalnie zawiązywać butów. - Ja z zasady jestem leniem i ich nie wiążę. Jakbym to robił tak jak przed wypadkiem, nie byłoby to możliwe. Po pewnym czasie umysł i ciało znajduje nową drogę. Ważny jest efekt końcowy