Leclerc zadedykował zwycięstwo tragicznie zmarłemu przyjacielowi. Niedługo spotka się z czymś niewyobrażalnym

Wygraj to dla Anthoine'a Huberta - powiedział Pierre Gasly do Charlesa Leclerca przed wyścigiem o Grand Prix Belgii. Łączyło ich coś więcej niż Francja. Wszyscy trzej, a także Esteban Ocon ścigali się w pierwszym, kartingowym wyścigu w karierze. W Belgii Leclerc pojechał bezbłędnie i zapewnił pierwsze w tym sezonie zwycięstwo Ferrari. Za linią mety zadedykował wygraną przyjacielowi, który zginął tragicznie podczas sobotniego wyścigu Formuły 2.
Zobacz wideo

To nie był ani łatwy wyścig, ani łatwy weekend. Śmierć na torze, zawsze pozostawia po sobie głęboki ślad u wszystkich kierowców. Niedzielny wyścig Formuły 2 odwołano, ale kierowcy Formuły 1 stanęli normalnie na starcie. Po raz trzeci w tym sezonie z pole position ruszał Charles Leclerc, który wciąż marzył o pierwszym zwycięstwie. Nie tylko on, całe Ferrari czekało na wygraną w tym sezonie. Mieli bić się o mistrzowski tytuł, tymczasem Mercedes wygrał 10 wyścigów, Red Bull dołożył dwa, a Scuderii wciąż czegoś brakowało.

A to Leclercowi padła jednostka napędowa kilka okrążeń przed metą w Bahrajnie, a to Vettel otrzymał w Kanadzie kontrowersyjną karę za niebezpieczny powrót z pobocza toru. Ale przyszedł moment, w którym ich najmocniejsze w stawce silniki miały pole do popisu, bowiem Spa-Franchorchamp jest rajem dla koni mechanicznych. Leclerc nie zawiódł, choć nad drugim na mecie Lewisem Hamilotnem z Mercedesa miał tylko niecałą sekundę przewagi. - Zabrakło mi jednego, może dwóch okrążeń - tłumaczył na mecie pięciokrotny mistrz świata, który powoli zaczyna się oswajać z szóstym tytułem.

Charles Leclerc bohaterem dnia

Bohaterem dnia był jednak młody kierowca z Monaco. Nie ma łatwego życia i nie pierwszy raz, musiał pożegnać kogoś bliskiego sercu w trakcie weekendu wyścigowego. Aż trudno w to uwierzyć, ale za każdym razem kiedy spotykały go tragiczne wydarzenia, potrafił kompletnie się od nich odciąć i zaraz po domknięciu wizjera kasku walczyć na torze, jakby odpalenie silnika przenosiło go w zupełnie inny wymiar koncentracji. Najpierw stracił Jules’a Bianchiego, nie tylko starszego przyjaciela, ale również ojca chrzestnego i nauczyciela wyścigowych tajników. - Bez rodziny Bianchich nigdy bym nie trafił do Formuły 1. To oni pomogli mi finansowo, a także wspierali w każdym możliwym momencie - podkreśla zawsze Leclerc. - Kiedyś Jules, który podpatrywał mój wyścig w niższej kategorii, poradził mi żebym był nieco agresywniejszy na starcie. Od razu go posłuchałem i na pierwszym zakręcie zderzyłem się z rywalem i wypadłem z toru. Po wyścigu Jules śmiał się ze mnie. Agresywny, ale nie aż tak - wspominał Leclerc wpatrzony w przyjaciela, jak w obrazek. Jules trafił przecież do Formuły 1 i zasłynął punktem dla beznadziejnego zespołu Marussia, zdobytym na ulicach Monaco. Bianchi miał jednak fatalny wypadek na torze Suzuka w 2014, po którym zapadł w śpiączkę i zmarł 9 miesięcy później.

Leclerc w tym czasie ścigał się w swoim świecie i nigdy nie rozproszyła go myśl o tragedii przyjaciela. Nigdy nie pomyślał też o wycofaniu się ze sportu. W 2017 r. przeżył kolejny szok. Tuż przed weekendem w Baku stracił ojca, Herve’a, który odszedł nieoczekiwanie. Mimo oczywistej tragedii Leclerc nie zrezygnował ze startu w Formule 2. Malo tego, wygrał kwalifikacje, pierwszy wyścig, a w drugim zajął drugie miejsce. Teraz w Belgii przeżył kolejny dramat i w pierwszych słowach za linią mety zadedykował zwycięstwo zmarłemu dzień wcześniej przyjacielowi. - To dla mnie szczególny dzień, pierwsze zwycięstwo, pierwsze dla Ferrari w tym sezonie, ale to także wyjątkowym dzień ze względu na śmierć Anthoina. Nie potrafię się cieszyć. Pewnie emocje związane z wygraną dotrą do mnie za kilka dni - mówił w wywiadach już po wyścigu.

Za kilka dni spotka się z czymś niewyobrażalnym, wyścigiem na Monzy w barwach Ferrari, które dla Włochów jest religią. Nie ma drugiego miejsca na mapie Formuły 1, w którym kibice byliby tak fanatyczni. Z tym będzie się musiał zmierzyć człowiek w czerwieni, człowiek o psychice cyborga. Mając 23 lata i 10 miesięcy został właśnie najmłodszym zwycięzcą wyścigu w historii Ferrari. Dał Scuderii radość, jakiej nie przeżyli od ponad roku. I dał nadzieję na kolejne zwycięstwa, a wygranie na Monzy jest dla nich nich tak samo ważne, jak zdobycie mistrzowskiego tytułu. Oprócz uczucia gigantycznej ulgi, w Ferrari zdarzyło się coś jeszcze. Wyzbyli się wątpliwości co do hierarchii, z początku tego sezonu, kiedy stawiali na czterokrotnego mistrza świata Sebastian Vettela. Doświadczony Niemiec wyraźnie ma jednak problem z nawiązaniem walki ze znacznie młodszym partnerem z zespołu. W Belgii szefowie Ferrari nie zawahali się nawet na sekundę i poświęcili wyścig

Vettela na rzecz Charlesa Leclerca. Choć nie brakowało głosów, że ryzykują sięgając po tak młodego kierowcę, teraz nie ma wątpliwości, że doczekali się zawodnika, o jakim marzyli od lat. Ostatnim kierowcą, który pierwsze zwycięstwo w Formule 1 odniósł na torze Spa był w 1992 r. Michael Schumacher. 27 lat później, to samo przydarzyło się Leclercowi. Porównanie nieprzypadkowe.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.