Niki Lauda nie żyje. Historia legendy zrodzonej w płomieniach

Nie zaprzeczał, gdy mówili o nim, że potrafi być potworny. Nawet śmierć zjeżdżała Nikiemu Laudzie z drogi, bo on miał swoje plany. W poniedziałek legendarny Austriak przegrał z chorobą i zmarł w wieku 70 lat.

Niki Lauda zawsze chłodno kalkulował ryzyko. Trudno coś wyczytać z pooranej bliznami twarzy, pokrytej skórą przeszczepioną z jego nóg. Rzadko dzielił się emocjami, ale nigdy nie uciekał przed opiniami. Nawet, jeśli były bolesne i niepopularne. Enzo Ferrari, który zaprosił go do jazdy w najsłynniejszym zespole świata, po pierwszych testach na torze był ciekawy, co jego nowy kierowca myśli o samochodzie. – Jest gówniany – wypalił Lauda w swoim stylu. Choć świta wielkiego Enzo pobladła ze strachu, bezczelny Austriak wiedział, że ma rację. Udowodnił, że z zalecanymi przez niego zmianami jest w stanie pojechać pół sekundy szybciej na okrążeniu. Od tego czasu cieszył się wielkim szacunkiem Il Commendatore.

Gdyby dzwonili z Ferrari…

Jazda w Ferrari była spełnieniem marzeń młodego Austriaka. Na początku swojej kariery, gdy wyjeżdżał na jakikolwiek wyścig, w zaimprowizowanym biurze w Wiedniu powtarzał sekretarce swojego brata: – Daj znać, gdyby dzwonili z Ferrari – po czym, śmiejąc się, zamykał drzwi. I w końcu pewnego dnia sekretarka poinformowała go, że rzeczywiście dzwonił ktoś z Ferrari i prosi go o kontakt. Lauda oniemiał, a kiedy zadzwonił pod podany numer, odebrał Luca di Montezemolo, prawa ręka Enzo Ferrariego.

Pierwsze zwycięstwo w Ferrari przyszło już w czwartym starcie. Rok później zdobył pierwszy mistrzowski tytuł, a dwa lata później miał wypadek, który przyniósł mu cierpienie, nową twarz i niezwykłą historię.

Kiedy w samym środku Nurburgringu wyciągnięto go z płonącego samochodu, był przytomny. Podobno dopytywał o kluczyki do auta stojącego na parkingu, w którym miał swoje rzeczy. Przez podany mu telefon udzielił też wywiadu brazylijskim dziennikarzom. Podobno, bo sam tego nie pamięta. Pamięta jednak, jak jechał karetką, a później leciał helikopterem, a także słowa lekarza w szpitalu. – Jeśli damy mu tlen, umrze. Miał szczęście w nieszczęściu, że trafił do kliniki w Mannheim, specjalizującej się w poparzeniach. Ale to nie one były największym problemem. Najgorsze były spalone fragmenty plastiku i innych części, które dostały się do płuc, a także trujące gazy, krążące już we krwi.

Przez odkurzacz do F1

W szpitalu zapytano go, czy chce się spotkać z księdzem. – Co jest do cholery? – pomyślał. Ale późnej, jako pragmatyk, doszedł do wniosku, że właściwie czemu nie. Po pierwsze, jeśli jest ktoś wyżej, to namaszczenie może się przydać, a po drugie, ksiądz trochę do niego pogada, a właśnie tego bardzo potrzebował, żeby nie zasnąć. Plan powiódł się połowicznie. Ksiądz przyszedł, ale zrobił tylko znak krzyża, obrócił się na pięcie i już go nie było. To tak zirytowało Laudę, że nie zasnął przez kilka godzin.

Oczyszczanie płuc specjalnym odkurzaczem okazało się straszne. – Płuca się zapadały, nie miałem czym oddychać, dusiłem się i panikowałem. Do tego ból był ogromny – opowiadał później w wywiadach. Zapamiętał jednak jedno zdanie lekarza. – Im częściej będziesz to robić, tym szybciej wrócisz do zdrowia. Pół godziny po pierwszej koszmarnej sesji z odkurzaczem poprosił o następną.

– Był jeden moment w szpitalu, kiedy czułem, że unoszę się do jakiejś wielkiej dziury. Zrobiło mi się dość przyjemnie. I wtedy dotarło do mnie, że umieram. Zacząłem intensywnie myśleć. Nie, nie nie, musisz słuchać lekarzy. Słuchaj lekarzy. I tak wrócił do rzeczywistości.

Nie mógł dotykać przeszczepionej skóry, więc leżał z rękami przywiązanymi do łóżka. Pewnego dnia zobaczył, jak do pokoju wchodzi człowiek w lekarskim fartuchu, wyjmuje aparat fotograficzny, robi mu zdjęcie i wychodzi. Wiedział, co się stało, był wściekły, ale nie mógł absolutnie nic zrobić.

Przyszedł w końcu moment, kiedy przeszczepiona skóra zaczęła się goić, a pielęgniarka zapytała go, czy chce się zobaczyć w lustrze. Wiedział, że musi to zrobić, ale to, co zobaczył, przerosło jego wszelkie wyobrażenia.

 – Co zrobię, jeśli będę tak wyglądać przez resztę życia? – zastanawiał się, patrząc w szpitalne lustro na zniekształconą twarz. Sam sobie odpowiedział – Nic. Nic z tym nie mogę zrobić, więc muszę to zaakceptować. Z czasem zaczął sobie powtarzać, że jego wytłumaczeniem na ten wygląd jest wypadek, a są tacy, którzy nie mieli wypadku…

Lauda kontra brutalna rzeczywistość

Do zdrowia wrócił szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Pchała go chęć walki o tytuł z Jamesem Huntem. Wystartował w wyścigu już po sześciu tygodniach od wypadku. I to na Monzy, czyli w królestwie Ferrari. Zanim pojawił się na torze, postanowił zorganizować konferencję w Salzburgu. W hotelu, który przedstawił wyjątkowo dobrą ofertę finansową.

Niki Lauda był przygotowany na trudne pytania, ale tego zupełnie się nie spodziewał. – Jak na twoją twarz zareagowała żona? Co myśli, kiedy rano patrzy na ciebie? – wypalił niemal na samym początku jeden z niemieckich dziennikarzy. Niki wstał i zakończył konferencję. Dziennikarz dopadł go przy wyjściu, zadając to samo pytanie. Lauda odwrócił się i lodowatym szeptem wycedził mu prosto w twarz. – Jeśli spytasz o to jeszcze raz, kopnę cię w jaja tak, jak jeszcze nikt nigdy cię nie kopnął.

- Kiedy wrócił później do pokoju, był bardzo rozemocjonowany – opowiadał jego menedżer, Herbert Fechter, w filmie pt. "Niki, urodzony zwycięzca". Po chwili krzyknął do mnie: – Widziałeś, jak ich kręci moja spalona twarz? Podwajamy stawki!

Choć błyskawicznie wrócił do ścigania, w tamtym sezonie nie zdobył tytułu. Przegrał z Jamesem Huntem o jeden punkt. Miał nad nim przewagę przed ostatnim wyścigiem. Wycofał się jednak z Grand Prix Japonii, bo uważał, że ściganie się w wielkiej ulewie jest zbyt niebezpieczne. Myślał, że inni pójdą jego śladem. Nie poszli. – Cieszę się z twojego zwycięstwa bardziej niż ty sam – pogratulował szczerze Huntowi. O sezonie pełnym bólu i przyjaźni nakręcono film pt. "Wyścig".

Lauda przyjaźnił się z Jamesem Huntem. W młodości mieszkali nawet w jednym mieszkaniu w Londynie. O brytyjskim bawidamku Niki powiedział, że był on jednym z nielicznych, których lubił, jeszcze bardziej nielicznych, których szanował i jedynym, któremu zazdrościł. Czego? Życia pełną piersią. Lauda tego nie potrafił.

Walczyć, zawsze walczyć

Był skuteczny na torze, ale w życiu prywatnym bywało różnie. Jego pierwsza żona, Marlene Knaus, nazwała go nawet "potwornym dupkiem". Zapytany o to po latach przez Grahama Bensingera, odpowiedział w swoim stylu. – Miała rację. Ale wytłumaczył też, że jeździł w czasach, kiedy właściwie co roku ktoś ginął w Formule 1. Musiał skupić się wyłącznie na sobie i swojej pracy. Inaczej nawet minimalny brak koncentracji mógłby go kosztować życie. Przyznał jednak, że jego żonie należy się wielki podziw, bo, choć nie znosiła tego, co on robi, wspierała go w stu procentach. Rozwiedli się w 1991 r. Później związał się z Birgit Wetzinger, stewardessą linii lotniczych Lauda. To właśnie ona oddała mu nerkę, gdy pierwszy przeszczep w 1997 roku został odrzucony.

Kolejny poważny problem zdrowotny pojawił się w sierpniu 2018 roku. Nie miał nic wspólnego z wypadkiem na Nurburgringu. Powikłania pogrypowe spowodowały konieczność przeszczepu obu płuc. Ponownie musiał walczyć z całych sił. Lekarze dawali mu niewielkie szanse na przeżycie, ale Lauda jak zwykle się nie poddawał. Wyszedł i z tej opresji, choć był kompletnie wycieńczony. Chodzić zaczął dopiero po kilku miesiącach rehabilitacji. Ćwiczył po sześć godzin dziennie z dwoma trenerami. Nie porzucił też Formuły 1. Jako niedecyzyjny dyrektor Mercedesa śledził wszystkie wyścigi i na bieżąco otrzymywał raporty od szefa zespołu, Toto Wolffa, oraz pięciokrotnego już mistrza świata, Lewisa Hamiltona. Najbardziej wzruszył go jednak odręczny list od Sebastiana Vettela z ekipy Ferrari. Jak sam przyznał "taki list to rzadko spotykana rzecz we współczesnym świecie Formuły 1".

Kiedy był zdrowy, pojawiał się na wszystkich wyścigach w sezonie. Wydarzenia na torze obserwował z garażu Mercedesa, zawsze w towarzystwie Toto Wolffa. Często zakładali się o to, kto wygra kwalifikacje. Na pytanie komu kibicuje, Lauda niezmiennie odpowiadał: – Rozum jest za Mercedesem, a serce za Ferrari. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niedługo znowu pojawi się w padoku paradując w czapeczce, która chroni go przed słońcem oraz "głupimi pytaniami głupich ludzi".

Niki Lauda zmarł w poniedziałek w prywatnej klinice w Szwajcarii, gdzie przebywał z powodu problemów z nerkami. Austriak w przeszłości przeszedł dwa przeszczepy tego narządu - w 1997 i 2005 roku. Trzykrotny mistrz świata F1 miał 70 lat.

Autor korzystał z wywiadów z Nikim Laudą, przeprowadzonych przez Sky Sports, BBC, Grahama Bensingera, a także z fragmentów filmu „Niki, urodzony zwycięzca”.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.