Odkąd Formuła 1 zawitała w Australii, czyli od 1985 roku, żaden kierowca z tego kraju nie zwyciężył w domowym wyścigu. Co więcej, żaden z nich nie stanął nawet na podium, a tę serię podtrzymał w obecnym sezonie Daniel Ricciardo, który tuż po starcie stracił przednie skrzydło, a potem musiał wycofać się z rywalizacji na skutek awarii bolidu.
Po raz pierwszy w historii Formuły 1 aż 8 zespołów zdobyło punkty w pierwszym wyścigu sezonu. Ta sztuka nie udała się w niedzielę tylko ekipom McLarena i Williamsa. Dotychczas najlepszym rezultatem było 7 ekip punktujących w pierwszych rundach sezonu w latach 2012, 2015 oraz 2016. Śrubowanie tego rekordu jest znacznie łatwiejsze, odkąd w 2010 roku wprowadzono przepis, dzięki któremu punktuje dziesięciu najlepszych kierowców na mecie.
Trzecie miejsce Maxa Verstappena to pierwsze podium bolidu napędzanego silnikiem Hondy od GP Wielkiej Brytanii w sezonie 2008, gdy także trzecie miejsce zajął Rubens Barrichello. Japoński producent, który po zakończeniu tamtego sezonu zniknął z F1, powrócił w 2015 roku jako dostawca silników. Od tamtej pory jednak ich współpraca z McLarenem, a potem Toro Rosso nie pozwalała na takie sukcesy. Podczas tegorocznej rywalizacji z ich silników korzystają Red Bull i Toro Rosso.
Valtteri Bottas wygrywając wyścig o GP Australii, a także zdobywając dodatkowy punkt za najszybsze okrążenie zebrał łącznie 26 "oczek". Drugi w niedzielę Lewis Hamilton ma ich o 8 mniej, co daje największą różnicę pomiędzy dwoma czołowymi kierowcami w klasyfikacji generalnej po pierwszym wyścigu w historii.
Fiński kierowca Mercedesa zwyciężył w wyścigu z przewagą blisko 21 sekund nad kolegą z zespołu. To największa różnica dzieląca dwóch czołowych zawodników od czasu GP Rosji w 2016 roku, gdy Nico Rosberg przyjechał na metę ponad 25 sekund przed drugim Lewisem Hamiltonem.