Orlen zrobił świetny interes na sponsorowaniu Roberta Kubicy. Promocyjna cena

Robert Kubica powrócił do F1, zwiększając budżet Williamsa o 10 milionów euro rocznie, który wpłaci sponsorujący Polaka Orlen. Żadna polska firma nie wyłożyła dotychczas takich środków z tytułu sponsoringu, ale i tak jest to dla nich świetny interes.
Zobacz wideo

F1 się zmienia, wzrastają budżety zespołów, jednak niezmienne pozostaje jedno. Kto ma najwięcej pieniędzy, ten ma największe możliwości. Z tego powodu od zawsze wiele warci są zawodnicy, którzy są w stanie oprócz swoich umiejętności dołożyć dodatkowo możliwie duże nakłady finansowe. W historii takich zawodników było już wielu, stąd powstało określenie "pay-drivera" – kierowcy, który za swoje starty płaci.   

Najwięcej w historii płacił bez wątpienia Pastor Maldonado. Wenezuelczyk, wspierany przez koncern PDVSA, wpłacał do kasy Williamsa w latach 2011-2013 dziesiątki milionów dolarów. W internecie znalazła się nawet faktura za sezon 2012, na której widnieje kwota blisko 30 milionów funtów, czyli niespełna 40 milionów dolarów. Maldonado wygrał jeden wyścig, GP Hiszpanii w 2012 roku, został jednak zapamiętany przede wszystkim z wielu wypadków i incydentów, których był uczestnikiem.

Faktura za starty Pastora MaldonadoFaktura za starty Pastora Maldonado cyrkf1.pl

Natomiast jednym z pierwszych "pay-driverów" był Niki Lauda. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, trzykrotny mistrz świata swoją karierę rozpoczął od wkupienia się w łaski zespołu March, za kwotę 100 tys. funtów, a następnie rok później wpłacił 80 tys. funtów, aby znaleźć się w zespole BRM. To otworzyło mu drogę do dalszej kariery. Znalazł się w Ferrari, które spłaciło jego zobowiązania, powstałe w wyniku zaciąganych przez Austriaka pożyczek.

Lauda był przekonany o swoim poziomie i potrafił to udowodnić na torze. Zdarzały się jednak niejednokrotnie przypadki, że sponsorzy płacili dziesiątki milionów dolarów za umożliwienie startów wspieranemu przez siebie kierowcy, a on odpłacał się co najwyżej pojedynczymi zdobyczami punktowymi. Tak było z Marcusem Ericssonem. Szwed ścigał się w barwach Saubera, który otrzymywał w zamian za fotel kierowcy 18 milionów dolarów rocznie. Przez 4 lata jazdy w tym zespole zdobył łącznie 18 punktów. Dla porównania, Charles Leclerc, który był jego partnerem przez rok, zapisał w tym czasie na swoim koncie 39 „oczek”. 

Nieco mniejszą kwotę miał wpłacać Witalij Pietrow, który ścigał się w ekipie Renault wraz z Robertem Kubicą. Sponsorzy z nim powiązani zasilili konto zespołu kwotą ok. 12 milionów funtów, a więc nieco ponad 15 milionów dolarów. Identyczne sumy do tego zespołu trafiały od firm związanych z Bruno Senną. Brazylijczyk, choć spokrewniony z mistrzem, Ayrtonem, nie miał w sobie aż tyle talentu, aby dorównać jego osiągnięciom. Z kolei Sergio Perez dostał się do F1, mając silne wsparcie meksykańskiej firmy Telmex, która za rok startów w Sauberze wpłacała do kasy ekipy ok. 13 milionów dolarów.

Byli też kierowcy, którzy już w seriach juniorskich przejawiali swoje predyspozycje, jednak bez silnego zaplecza finansowego, nie byliby w stanie przebić się z grona wielu zawodników bijących się o posadę kierowcy wyścigowego w F1. Jednym z nich był choćby Lance Stroll, który przed awansem do Williamsa, zdominował sezon europejskiej Formuły 3, gdzie tytuł mistrzowski zapewnił sobie na 4 wyścigi przed końcem rywalizacji. Lawrence Stroll, jego ojciec, aby zabezpieczyć mu pozycję kierowcy Williamsa, zebrał kwotę rzędu 25 milionów dolarów, którą wykupił fotel w tej ekipie. Kanadyjczyk dość długo nabierał doświadczenia, ale debiutancki sezon zakończył na 12. miejscu w klasyfikacji generalnej, zdobywając jedno miejsce na podium, po chaotycznym wyścigu na ulicach Azerbejdżanu. Podobnie jak ze Strollem, sytuacja miała się z Siergiejem Sirotkinem, z którym rywalizację o fotel przegrał Robert Kubica. Rosjanin przed wejściem do F1 zakończył sezon w GP2 na 3. pozycji, ośmiokrotnie stając na podium. On, wraz ze swoimi sponsorami, płacili za starty ok. 15 milionów dolarów, czyli nadal o kilka milionów więcej, niż w obecnym sezonie będzie płacić Orlen.

Mniej od Kubicy płacił choćby Rio Haryanto. Indonezyjczyk, za starty w najmniej konkurencyjnym bolidzie HRT, dołożył do budżetu 5 milionów dolarów. W 2012 roku, gdy on się ścigał, na polach startowych ustawiały się 24 auta, a nie 20 jak obecnie. Ekipa z powodu braku funduszy nie przystąpiła już do następnego sezonu. Haryanto próbował ponownie wejść do F1 w 2016 roku. Nie ukończył sezonu, choć aby zebrać brakujące pieniądze do dalszej rywalizacji, zorganizowano w Indonezji specjalną zbiórkę. Każdy mógł wysłać SMS, by wesprzeć jego karierę, jednak nie przyniosła ona żadnego rezultatu.

To wszystko oznacza mniej więcej tyle, że Orlen za stosunkowo niewielkie pieniądze będzie miał duże możliwości reklamowe. F1 na całym świecie w ubiegłym roku oglądało przeszło 1,75 mld ludzi. Biorąc pod uwagę, że polski koncern paliwowy chce kontynuować swój rozwój poza granicami Polski, skąd już teraz pochodzi 60% przychodów, zaistnienie w królowej sportów motorowych z pewnością mu w tym pomoże. Najlepiej obrazuje to przykład Mercedesa. Gdyby niemiecki zespół chciał wykupić reklamy na całym świecie, musiałby wydać 3 miliardy dolarów, aby być widocznym przez ten sam czas antenowy. Plan Orlenu jest więc przemyślany, zwłaszcza mając na uwadze, że może się promować tak małym nakładem finansowym.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.