Niezłomny Niki Lauda. Legenda zrodzona w płomieniach

Nie zaprzeczał, gdy mówili o nim, że potrafi być potworny. Nawet śmierć musiała Nikiemu Laudzie zjechać z drogi, bo on miał swoje plany. Właśnie umknął jej kolejny raz.
Zobacz wideo

Trzykrotny mistrz świata Formuły 1 został kilka dni temu wypisany ze szpitala w Wiedniu. Trafił tam z powodu grypy. Brzmi niegroźnie, ale nie w przypadku człowieka, który ledwie kilka miesięcy temu przeszedł przeszczep płuc. Lekarze dawali mu wtedy niewielkie szanse na przeżycie. Wykaraskał się. Teraz grypa zapędziła wymęczony organizm, osłabiony lekami pomagającymi przyjąć przeszczep, na oddział intensywnej terapii. Ale 16 stycznia lekarz prowadzący mistrza, profesor Walter Klepetko, poinformował, że jego niezłomny pacjent znów wygrał i dostał zgodę na powrót do domu.

Niki Lauda zawsze chłodno kalkulował ryzyko. Trudno coś wyczytać z pooranej bliznami twarzy, pokrytej skórą przeszczepioną z jego nóg. Rzadko dzieli się emocjami, ale nigdy nie ucieka przed opiniami. Nawet, jeśli są bolesne i niepopularne. Enzo Ferrari, który zaprosił go do jazdy w najsłynniejszym zespole świata, po pierwszych testach na torze był ciekawy, co jego nowy kierowca myśli o samochodzie. – Jest gówniany – wypalił Lauda w swoim stylu. Choć świta wielkiego Enzo pobladła ze strachu, bezczelny Austriak wiedział, że ma rację. Udowodnił, że z zalecanymi przez niego zmianami jest w stanie pojechać pół sekundy szybciej na okrążeniu. Od tego czasu cieszył się wielkim szacunkiem Il Commendatore.

Gdyby dzwonili z Ferrari…

Jazda w Ferrari była spełnieniem marzeń młodego Austriaka. Na początku swojej kariery, gdy wyjeżdżał na jakikolwiek wyścig, w zaimprowizowanym biurze w Wiedniu powtarzał sekretarce swojego brata: – Daj znać, gdyby dzwonili z Ferrari – po czym, śmiejąc się, zamykał drzwi. I w końcu pewnego dnia sekretarka poinformowała go, że rzeczywiście dzwonił ktoś z Ferrari i prosi go o kontakt. Lauda oniemiał, a kiedy zadzwonił pod podany numer, odebrał Luca di Montezemolo, prawa ręka Enzo Ferrariego.

Pierwsze zwycięstwo w Ferrari przyszło już w czwartym starcie. Rok później zdobył pierwszy mistrzowski tytuł, a dwa lata później miał wypadek, który przyniósł mu cierpienie, nową twarz i niezwykłą historię.

Kiedy w samym środku Nurburgringu wyciągnięto go z płonącego samochodu, był przytomny. Podobno dopytywał o kluczyki do auta stojącego na parkingu, w którym miał swoje rzeczy. Przez podany mu telefon udzielił też wywiadu brazylijskim dziennikarzom. Podobno, bo sam tego nie pamięta. Pamięta jednak, jak jechał karetką, a później leciał helikopterem, a także słowa lekarza w szpitalu. – Jeśli damy mu tlen, umrze. Miał szczęście w nieszczęściu, że trafił do kliniki w Mannheim, specjalizującej się w poparzeniach. Ale to nie one były największym problemem. Najgorsze były spalone fragmenty plastiku i innych części, które dostały się do płuc, a także trujące gazy, krążące już we krwi.

Przez odkurzacz do F1

W szpitalu zapytano go, czy chce się spotkać z księdzem. – Co jest do cholery? – pomyślał. Ale późnej, jako pragmatyk, doszedł do wniosku, że właściwie czemu nie. Po pierwsze, jeśli jest ktoś wyżej, to namaszczenie może się przydać, a po drugie, ksiądz trochę do niego pogada, a właśnie tego bardzo potrzebował, żeby nie zasnąć. Plan powiódł się połowicznie. Ksiądz przyszedł, ale zrobił tylko znak krzyża, obrócił się na pięcie i już go nie było. To tak zirytowało Laudę, że nie zasnął przez kilka godzin.

Oczyszczanie płuc specjalnym odkurzaczem okazało się straszne. – Płuca się zapadały, nie miałem czym oddychać, dusiłem się i panikowałem. Do tego ból był ogromny – opowiadał później w wywiadach. Zapamiętał jednak jedno zdanie lekarza. – Im częściej będziesz to robić, tym szybciej wrócisz do zdrowia. Pół godziny po pierwszej koszmarnej sesji z odkurzaczem poprosił o następną.

– Był jeden moment w szpitalu, kiedy czułem, że unoszę się do jakiejś wielkiej dziury. Zrobiło mi się dość przyjemnie. I wtedy dotarło do mnie, że umieram. Zacząłem intensywnie myśleć. Nie, nie nie, musisz słuchać lekarzy. Słuchaj lekarzy. I tak wrócił do rzeczywistości.

Nie mógł dotykać przeszczepionej skóry, więc leżał z rękami przywiązanymi do łóżka. Pewnego dnia zobaczył, jak do pokoju wchodzi człowiek w lekarskim fartuchu, wyjmuje aparat fotograficzny, robi mu zdjęcie i wychodzi. Wiedział, co się stało, był wściekły, ale nie mógł absolutnie nic zrobić.

Przyszedł w końcu moment, kiedy przeszczepiona skóra zaczęła się goić, a pielęgniarka zapytała go, czy chce się zobaczyć w lustrze. Wiedział, że musi to zrobić, ale to, co zobaczył, przerosło jego wszelkie wyobrażenia.

 – Co zrobię, jeśli będę tak wyglądać przez resztę życia? – zastanawiał się, patrząc w szpitalne lustro na zniekształconą twarz. Sam sobie odpowiedział – Nic. Nic z tym nie mogę zrobić, więc muszę to zaakceptować. Z czasem zaczął sobie powtarzać, że jego wytłumaczeniem na ten wygląd jest wypadek, a są tacy, którzy nie mieli wypadku…

Lauda kontra brutalna rzeczywistość

Do zdrowia wrócił szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Pchała go chęć walki o tytuł z Jamesem Huntem. Wystartował w wyścigu już po sześciu tygodniach od wypadku. I to na Monzy, czyli w królestwie Ferrari. Zanim pojawił się na torze, postanowił zorganizować konferencję w Salzburgu. W hotelu, który przedstawił wyjątkowo dobrą ofertę finansową.

Niki Lauda był przygotowany na trudne pytania, ale tego zupełnie się nie spodziewał. – Jak na twoją twarz zareagowała żona? Co myśli, kiedy rano patrzy na ciebie? – wypalił niemal na samym początku jeden z niemieckich dziennikarzy. Niki wstał i zakończył konferencję. Dziennikarz dopadł go przy wyjściu, zadając to samo pytanie. Lauda odwrócił się i lodowatym szeptem wycedził mu prosto w twarz. – Jeśli spytasz o to jeszcze raz, kopnę cię w jaja tak, jak jeszcze nikt nigdy cię nie kopnął.

- Kiedy wrócił później do pokoju, był bardzo rozemocjonowany – opowiadał jego menedżer, Herbert Fechter, w filmie pt. "Niki, urodzony zwycięzca". Po chwili krzyknął do mnie: – Widziałeś, jak ich kręci moja spalona twarz? Podwajamy stawki!

Choć błyskawicznie wrócił do ścigania, w tamtym sezonie nie zdobył tytułu. Przegrał z Jamesem Huntem o jeden punkt. Miał nad nim przewagę przed ostatnim wyścigiem. Wycofał się jednak z Grand Prix Japonii, bo uważał, że ściganie się w wielkiej ulewie jest zbyt niebezpieczne. Myślał, że inni pójdą jego śladem. Nie poszli. – Cieszę się z twojego zwycięstwa bardziej niż ty sam – pogratulował szczerze Huntowi. O sezonie pełnym bólu i przyjaźni nakręcono film pt. "Wyścig".

Lauda przyjaźnił się z Jamesem Huntem. W młodości mieszkali nawet w jednym mieszkaniu w Londynie. O brytyjskim bawidamku Niki powiedział, że był on jednym z nielicznych, których lubił, jeszcze bardziej nielicznych, których szanował i jedynym, któremu zazdrościł. Czego? Życia pełną piersią. Lauda tego nie potrafił.

Walczyć, zawsze walczyć

Był skuteczny na torze, ale w życiu prywatnym bywało różnie. Jego pierwsza żona, Marlene Knaus, nazwała go nawet "potwornym dupkiem". Zapytany o to po latach przez Grahama Bensingera, odpowiedział w swoim stylu. – Miała rację. Ale wytłumaczył też, że jeździł w czasach, kiedy właściwie co roku ktoś ginął w Formule 1. Musiał skupić się wyłącznie na sobie i swojej pracy. Inaczej nawet minimalny brak koncentracji mógłby go kosztować życie. Przyznał jednak, że jego żonie należy się wielki podziw, bo, choć nie znosiła tego, co on robi, wspierała go w stu procentach. Rozwiedli się w 1991 r. Później związał się z Birgit Wetzinger, stewardessą linii lotniczych Lauda. To właśnie ona oddała mu nerkę, gdy pierwszy przeszczep w 1997 roku został odrzucony.

Kolejny poważny problem zdrowotny pojawił się w sierpniu 2018 roku. Nie miał nic wspólnego z wypadkiem na Nurburgringu. Powikłania pogrypowe spowodowały konieczność przeszczepu obu płuc. Ponownie musiał walczyć z całych sił. Lekarze dawali mu niewielkie szanse na przeżycie, ale Lauda jak zwykle się nie poddawał. Wyszedł i z tej opresji, choć był kompletnie wycieńczony. Chodzić zaczął dopiero po kilku miesiącach rehabilitacji. Ćwiczył po sześć godzin dziennie z dwoma trenerami. Nie porzucił też Formuły 1. Jako niedecyzyjny dyrektor Mercedesa śledził wszystkie wyścigi i na bieżąco otrzymywał raporty od szefa zespołu, Toto Wolffa, oraz pięciokrotnego już mistrza świata, Lewisa Hamiltona. Najbardziej wzruszył go jednak odręczny list od Sebastiana Vettela z ekipy Ferrari. Jak sam przyznał "taki list to rzadko spotykana rzecz we współczesnym świecie Formuły 1".

Kiedy był zdrowy, pojawiał się na wszystkich wyścigach w sezonie. Wydarzenia na torze obserwował z garażu Mercedesa, zawsze w towarzystwie Toto Wolffa. Często zakładali się o to, kto wygra kwalifikacje. Na pytanie komu kibicuje, Lauda niezmiennie odpowiadał: – Rozum jest za Mercedesem, a serce za Ferrari. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niedługo znowu pojawi się w padoku paradując w czapeczce, która chroni go przed słońcem oraz "głupimi pytaniami głupich ludzi".

Autor korzystał z wywiadów z Nikim Laudą, przeprowadzonych przez Sky Sports, BBC, Grahama Bensingera, a także z fragmentów filmu „Niki, urodzony zwycięzca”.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.