Robert Kubica w Formule 1. Ta historia wreszcie ma bajkowe zakończenie

Robert Kubica znów będzie się ścigał w F1! Po ośmiu latach od niemal tragicznego wypadku w rajdzie i blisko dziewięciu od ostatniego startu w Grand Prix. W jego przypadku niemożliwe nie istnieje.

- Dobrze być w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, bez szczęścia się nie obędzie. I to sprawia, że ten ostatni krok jest najtrudniejszy. Ale to nie jest tak, że będę oceniał te ostatnie kilkanaście miesięcy przez pryzmat tego, czy zostanę znów kierowcą wyścigowym czy nie. To jest inna bajka i inny rozdział. Bardzo się staram, ale sam mogę dojść tylko do pewnego momentu. Potem w grę wchodzą inne czynniki już ode mnie niezależne - mówił Robert Kubica Sport.pl.

W zeszłym roku przekonał się dobitnie, że gra o fotel toczy się do momentu oficjalnego ogłoszenia. Wtedy te inne czynniki zdecydowały o tym, że to Siergiej Sirotkin dostał fotel w Williamsie, a nie Kubica. Polak się nie poddał, to nie w jego naturze. Ciężko i pokornie pracował na to, by powrót możliwy. Jeżeli kiedykolwiek szukano wzoru historii o wytrwałości i determinacji, to jest właśnie ta historia. Trzeba docenić, co osiągnął po rajdowym wypadku. A sama droga, którą przeszedł od tego koszmarnego lutowego dnia, już sama w sobie jest sukcesem. To, że go zobaczymy na starcie do marcowego Grand Prix Australii, oznacza, że niemożliwe niemal nie istnieje. A w jego przypadku wydarzyło się nawet dwa razy.

W końcu do F1 dostał się Polski, czyli wyścigowej pustyni. I to bez złotówki wsparcia. Dobrą jazdą i ciężką pracą w młodym wieku, a także odważnymi decyzjami zapracował już w młodym wieku na wysoką renomę, a tempem na torze wzbudzał szacunek rywali i obserwatorów. Talent ma niezaprzeczalny. W swoim trzecim wyścigu w F1 stanął na podium obok Michaela Schumachera i Kimiego Raikkonena. W drugim pełnym sezonie zdobył pole position, wygrał wyścig i był liderem klasyfikacji kierowców. Talent na miarę przyszłego mistrza świata, kontrakt z Ferrari podpisany. Świat stał u jego stóp. I znów trzeba było walkę zaczynać od początku.

Wypadek Kubicy, który zmienił wszystko

Gdy z Ligurii w niedzielny poranek 6 lutego 2011 roku zaczęły dochodzić informacje o tym co się stało, mało kto wierzył, że Kubica będzie w stanie jeszcze kiedykolwiek znów się ścigać. Podczas rajdu Ronde di Andora prowadzona przez niego Skoda Fabia S2000 na mokrym asfalcie wpadła w poślizg i uderzyła w barierę oddzielającą drogę od zbocza. Niestety bariera była źle zamontowana. Jej część wdarła się do środka pojazdu. Przebiła się przez grodź oddzielającą komorę silnika od kabiny i poważnie raniła prawą stronę ciała Kubicy. Cudem uszedł z życiem. Polski kierowca był zakleszczony. Strażacy potrzebowali dużo czasu i sporo sprzętu, by wydostać go z auta.

Kubica trafił do szpitala z połamanymi kończynami. Szczególnie ucierpiała jego prawa strona - noga złamana w kilku miejscach i ręka, o którą długimi tygodniami walczyli lekarze. Najpierw chodziło o to, by uniknąć amputacji, potem, by zachować jak najwyższą sprawność. A nie jest o to łatwo, gdy uszkodzone są nerwy. Kubica spędził długie miesiące w szpitalu i na rehabilitacji. Jego powrót do względnie normalnego funkcjonowania przedłużyło pechowe złamanie kości piszczelowej.

Niemożliwe nie istnieje. Część druga

Choć do dziś nie odzyskał takiej sprawności, która pozwalałaby na bezproblemowe funkcjonowanie w życiu codziennym, to za kierownicą dokonuje rzeczy spektakularnych. - Gdyby mnie dotknęła taka historia w życiu jak Roberta, to przypuszczam, że siedziałbym w domu na bujanym fotelu i użalał się nad sobą, że coś mi się nie udało w życiu. A to jest facet, który się nie poddaje. Nigdy. Gdybym miał go określić jednym słowem, to jest niezłomny - mówił Sport.pl Maciej Szczepaniak, były pilot Kubicy.

Zawziętość, charakter i konsekwencja w dążeniu do celu są ważne. To wszystko Kubica ma. Rok i dziewięć miesięcy po wypadku Robert Kubica znów siedział za kierownicą rajdówki. Dyscyplina, która w brutalny sposób przerwała jego karierę w F1, teraz była częścią jego planu na powrót do ścigania. Wygrał trzy małe włoskie imprezy, wystartował też w prestiżowym Rallye du Var, a brytyjski magazyn Top Gear wybrał go człowiekiem roku za powrót do motorsportu po ciężkim wypadku.

Rok później był mistrzem świata WRC-2, dwa kolejne sezony ścigał się w królewskiej klasie WRC. Budził powszechny podziw i uznanie, choć nie wygrał ani jednego rajdu. Na to, startując w prywatnym zespole w starciu z potężnymi zespołami fabrycznymi, szans nie miał. - Prowadzi w zasadzie jedną ręką i wychodzi mu to nadspodziewanie dobrze, ale uwierz mi, on ciągle nie pokazał prawdziwego potencjału - mówił Andreas Mikkelsen, wtedy kierowca fabrycznego zespołu Volkswagena, w 2015 roku.

I w rajdach tej pełni potencjału nie pokazał. Postanowił wrócić do wyścigów. W 2016 roku sprawdzał się za kierownicą wyścigówek różnych serii. Przez miesiące testował w różnych wyścigowych symulatorach, "tłukł" kolejne kilometry wirtualnie. Choć na zewnątrz nic na to nie wskazywało, on był coraz bliżej spróbowania F1. I wtem w czerwcu 2017 roku gruchnęła wiadomość: Robert Kubica weźmie udział w testach zespołu Renault. Bolid był z 2012 roku, Polak jeździł po torze w Walencji (przejechał 115 okrążeń) i sprawy nabrały tempa.

Robert Kubica blisko, coraz bliżej

Oficjalne testy F1 na torze Hungaroring z Renault były pierwszym razem Kubicy w padoku od czasu wypadku. I już się wydawało, że tam zagości na stałe. Już go widzieliśmy jako etatowego kierowcę Renault. Francuzi wybrali jednak Carlosa Sainza. Ale Kubica na lodzie nie został. Polaka postanowił sprawdzić Williams.

Najpierw wsadzili Kubicę do auta z 2014 roku na torach Silverstone i Hungaroring, wreszcie dali mu okazję do kolejnych jazd w aucie z 2017 roku podczas testów opon Pirelli po Grand Prix Abu Zabi. Wrażenia były dobre, od fotela kierowcy wyścigowego dzieliło go kilka kroczków. Ale niespodziewanie na horyzoncie pojawił się mocny rywal.

Młodszy o 11 lat od Polaka Rosjanin Siergiej Sirotkin dostał nieco ponad pół dnia na przekonanie do siebie zespołu. Pojechał na tyle dobrze, że władze Williamsa oprócz argumentów sportowych zaczęły analizować inne czynniki. A za Rosjaninem stali możni sponsorzy projektu SMP Racing, czyli bliscy Putinowi oligarchowie z branży bankowo-energetycznej Boris i Arkadij Rotenberg, którym bardzo zależy na tym, by rosyjski kierowca po prostu był w F1. Takiego wsparcia Polak nie miał.

Przystał na propozycję kierowcy rezerwowego i rozwojowego. Był obecny na każdym wyścigu w sezonie. Była szansa na odświeżenie relacji z dawnymi znajomymi i poznanie nowych ludzi. Polak dostał też dużo szans za kierownicą auta w czasach, gdy tylko sporadycznie dopuszcza się do kokpitu tych bez etatu kierowcy wyścigowego. Jeździł we wszystkich sesjach testowych, zakontraktowane miał trzy piątkowe treningu (Hiszpania, Austria, Abu Zabi). I czekał na rozwój sytuacji.

Williams sezon przerżnął z kretesem. Z piątej pozycji w klasyfikacji konstruktorów spadł na samo dno. Finansowo też nie jest różowo, bo żegna się jeden z głównych sponsorów. Lance Stroll odchodzi do Force India, które kupił jego ojciec. Siergiej Sirotkin nie okazał się cudotwórcą, a pozycja jego sponsorów spadła. Znów pojawiła się szansa na fotel kierowcy wyścigowego.

Kubica pojedzie w GP Australii

- Było mnóstwo rzeczy, przez które musiałem przejść czy zrobić, bo były potrzebne do tego, żeby nie tylko inni w to uwierzyli, ale i przede wszystkim ja sam. Najcenniejszą rzeczą było to, że sam powiedziałem: „jestem w stanie to zrobić”. Gdyby tak nie było, w życiu bym się w F1 z powrotem nie pojawił - stwierdził Kubica.

Tym razem znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, a niezależne od niego czynniki tym razem okazały się mu przychylne. I stanie na starcie do rozpoczynającego sezon 2019 Grand Prix Australii w samochodzie Williamsa. To będzie piękna nagroda za heroiczną walkę o marzenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.