F1. GP Austrii. Williamsa sezon stracony. Walczą o to, by kolejny był lepszy

- Musimy zrozumieć, co jest nie tak z tegorocznym autem, żeby w lutym przyszłego roku nie okazało się, że nowy samochód też nie jest najlepszy - mówił Robert Kubica. Jeśli Williams nie zrobi postępu do przerwy letniej, skupi się na pracach nad przyszłorocznym autem.

W Grand Prix Austrii nikt w Williamsie nie spodziewał się wielkiego przełomu. Zespół zdawał sobie sprawę z tego, że obiekt nie do końca pasuje do charakterystyki ich auta. Co prawda, w tym sezonie samochód jest tak słaby, że nie ma odpowiedniego toru dla Williamsa, ale Red Bull Ring nie pasuje im szczególnie. Dlatego nikt specjalnie nie przejął się 13. miejscem Lance’a Strolla i 14. lokatą Siergieja Sirotkina.

Paddy Lowe na każdym kroku podkreślał, że w Austrii zespół wykonał dobrą pracę. - Widzę postęp, ale pewnie nie widać tego w tabelach wyników, bo też nie wiemy, co robią inni. Ważne jest dla nas to, że wdrażamy odpowiednie procedury, poprawiamy się organizacyjnie - mówił podczas sobotniego spotkania z dziennikarzami.

Restrukturyzacja Williamsa trwa

Zespół jest w trakcie przeprowadzania planu naprawczego. W ostatnich miesiącach z Williamsa odeszło kilku ważnych inżynierów w tym główny projektant i spec od aerodynamiki. Poszukiwanie odpowiednich osób na ich miejsce trwa, ale proste nie będzie na pewno, bo kto by chciał odejść z jednego z topowych zespołów do takiego z końca stawki.

Lowe podkreślał, jak ważne jest to, żeby wypracować odpowiednie procedury, by wszystko działało jak należy. - Nie wszystkie rzeczy, które funkcjonowały dobrze za czasów mojej pracy w Mercedesie da się tu przenieść. Potrzebujemy na to czasu - mówi Lowe, który w Williamsie jest od marca 2017 roku.

Kubica eksperymentował, żeby zrozumieć

Oprócz zmian w pionie organizacyjnym trwają prace nad poprawieniem obecnego samochodu. Ale choć sezon dopiero zbliża się dopiero do półmetka, trudno Williamsowi będzie odbić się od dna tabeli konstruktorów. W piątek Robert Kubica testował elementy aerodynamiczne przygotowane ostatnio w fabryce. I sprawdzał je, jak sam powiedział, przy wykorzystaniu ekstremalnych ustawień auta. - Robiłem rzeczy, których normalnie się nie robi i których nie powinni robić kierowcy wyścigowi. Od tego jestem. Miałem zebrać jak najwięcej danych i przekazać informacje - powiedział o swojej roli. Jego praca miała pomóc zrozumieć, czemu auto jest tak niestabilne. Czy już pomogła, nie wiadomo.

Williams ma zaplanowane pakiety poprawek do auta. Część z nich ma zadebiutować w Silverstone, gdzie 8 lipca odbędzie się kolejny weekend Grand Prix. A 10 i 11 lipca na tym samym torze autem z wyścigu pojedzie Robert Kubica w ramach testów opon Pirelli (włoski producent narzuci ustawienia auta). W drugiej połowie lipca na wyścigi w Niemczech i na Węgrzech brytyjski zespół przygotuje kolejną serię poprawek. - Po nowych częściach dostępnych w Silverstone nie spodziewam się wielkiego progresu. Liczymy na niego z kolejnym pakietem - przyznał szczerze Lowe.

Nie wyjaśnił, czy żeby przyspieszyć poprawę tegorocznego auta, będzie wykorzystywał piątkowe treningi jako testy nowych części. Tak robi choćby McLaren, który też jest daleki od formy, której by się spodziewał.

Sezon spisany na straty. Co z następnym?

GP Węgier i odbywające się na nim na przełomie lipca i sierpnia testy wydają się ostatnim momentem na decyzję, czy jeszcze próbować walczyć o ten sezon. Ale nie ma się co oszukiwać. Pozycji już wiele poprawić się nie da.

Oczywiście, zespół już pracuje nad przyszłorocznym autem - to normalna praktyka, ale wedle słów Roberta Kubicy dopóki w Williamsie nie odkryją, dlaczego tegoroczne auto jest, określając je kolokwialnie, do kitu, to nie ma gwarancji, że w lutym sytuacja się poprawi. - Musimy zrozumieć, co jest nie tak z tegorocznym autem, żeby w lutym przyszłego roku nie okazało się, że nowy samochód też nie jest najlepszy - mówił Polak.

Paddy Lowe nie chciał zadeklarować, jaki jest graniczny moment dla jego zespołu. Wszystko dlatego, że w zespole nawarstwiają się problemy. Bycie na szarym końcu klasyfikacji konstruktorów będzie ich „kosztować” miliony przy podziale zysków. Do tego, niezłe wyzwanie czeka zespół marketingu - w tym roku wygasa umowa z głównym sponsorem, firmą Martini, a na razie na horyzoncie nie widać potencjalnego następcy. A nie wydaje się, by było to łatwe dla zespołu, który ciągnie się na końcu stawki i dał sobie przylepić łatkę tego, który zatrudnia takich kierowców, którzy za miejsce w zespole płacą czy to z własnej kieszeni czy poprzez swoich sponsorów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.