Robert Kubica pokazał, że niemożliwe nie istnieje

Gdyby na początku 2017 roku ktoś zapytał, czy Robert Kubica wkrótce wsiądzie za kierownicę bolidu F1, żaden poważny ekspert, by na to swoich pieniędzy nie postawił. 12 miesięcy później Polak ma kontrakt z zespołem F1, choć jeszcze pewności, że będzie się ścigał nie ma.
Robert Kubica Robert Kubica twitter.com/WilliamsRacing

Jest szansa, nie ma pewności

Williams ogłosił decyzję. Dla wielu polskich kibiców rozczarowującą, bo przecież apetyty mieliśmy bardzo mocno rozbudzone. Mimo różnych perturbacji, zmian, finansowych zależności czy rozwoju innych dyscyplin, to wciąż jest absolutny szczyt motorsportu. I elita najlepszych kierowców świata. I choć jeszcze pewnego startu w wyścigu nie ma, to on do tej elity wrócił.

Jeżeli kiedykolwiek szukano wzoru historii o wytrwałości i determinacji, to jest właśnie ta historia. Nawet mimo że jego rola w zespole może wydawać się ograniczona, to wciąż jest to sportowy powrót o niesamowitym, wręcz epickim wymiarze - uważa Natalie Pinkham z telewizji Sky Sports.

Trzeba docenić, co osiągnął po rajdowym wypadku. A sama droga, którą przeszedł od tego koszmarnego lutowego dnia, już sama w sobie jest sukcesem.

Wypadek zmienił wszystko

Gdy z Ligurii w niedzielny poranek 6 lutego 2011 roku zaczęły dochodzić informacje o tym co się stało, mało kto wierzył, że Kubica będzie w stanie jeszcze kiedykolwiek znów się ścigać. Podczas rajdu Ronde di Andora prowadzona przez niego Skoda Fabia S2000 na mokrym asfalcie wpadła w poślizg i uderzyła w barierę oddzielającą drogę od zbocza. Niestety bariera była źle zamontowana. Jej część wdarła się do środka pojazdu. Przebiła się przez grodź oddzielającą komorę silnika od kabiny i poważnie raniła prawą stronę ciała Kubicy. Cudem uszedł z życiem. Polski kierowca był zakleszczony. Strażacy potrzebowali dużo czasu i sporo sprzętu, by wydostać go z auta.

Kubica trafił do szpitala z połamanymi kończynami. Szczególnie ucierpiała jego prawa strona - noga złamana w kilku miejscach i ręka, o którą długimi tygodniami walczyli lekarze. Najpierw chodziło o to, by uniknąć amputacji, potem, by zachować jak najwyższą sprawność. A nie jest o to łatwo, gdy uszkodzone są nerwy. Kubica spędził długie miesiące w szpitalu i na rehabilitacji. Jego powrót do względnie normalnego funkcjonowania przedłużyło pechowe złamanie kości piszczelowej.

Robert Kubica Robert Kubica AP/Jacques Boissinot

Rajdowy powrót

Rok i dziewięć miesięcy po wypadku Robert Kubica znów siedział za kierownicą rajdówki. Dyscyplina, która w brutalny sposób przerwała jego karierę w F1, teraz była częścią jego planu na powrót do ścigania. Wygrał trzy małe włoskie imprezy, wystartował też w prestiżowym Rallye du Var, a brytyjski magazyn Top Gear wybrał go człowiekiem roku za powrót do motorsportu po ciężkim wypadku.

Apetyt Kubicy był większy. W 2013 roku, choć miał propozycję z serii DTM od Mercedesa, postawił dalej na rajdy. Zdecydował się na starty w mistrzostwach świata w klasie WRC-2 za kierownicą Citroena DS3 RRC. Oczywiście, jego zdrowie nie było w stu procentach idealne. Prawa ręka pełni sprawności nie odzyskała, więc w rajdówce trzeba było dokonać niewielkich przeróbek m.in. przy systemie zmiany biegów i hamulcu ręcznym, by mógł bez problemów się ścigać.

Na trasie tej niepełnosprawności widać nie było. Z siedmiu imprez WRC-2, które pojechał, wygrał pięć i został mistrzem świata. Co więcej, w Rajdzie Niemiec zajął też piąte miejsce w klasyfikacji generalnej pokonując załogi w o wiele mocniejszych autach WRC. Tak dobrej lokaty w rajdowych mistrzostwach świata nie wyjeździł żaden inny polski kierowca.

Robert Kubica Robert Kubica VESA MOILANEN/AP

Micha się cieszy, ale frustracja goni frustrację

Kubica po roku nauki na niższym poziomie wskoczył do WRC. W barwach prywatnego zespołu robił więcej niż wydawało się możliwe - wygrywał odcinki specjalne, momentami nawet prowadził w rajdzie, ale braki w doświadczeniu i konieczność zmiany przyzwyczajeń wyścigowych na rajdowe sprawiły, że kolejne lekcje były trudne. Sprawy nie ułatwiał brak wsparcia zespołu fabrycznego. W 2014 roku Kubica jeździł przy M-Sporcie, choć formalnie częścią zespołu nie był. Rok później był już całkowicie na swoim, ale o zapleczu, jakim dysponowali kierowcy Volkswagena, Citroena czy Hyundaia mógł tylko pomarzyć. Motorsport jest brutalny - większy budżet daje większe szanse na sukces. Pewnych rzeczy nie był w stanie przeskoczyć. Tyle problemów, awarii i kłopotów, z którymi się mierzył wystarczyłaby, by obdzielić kilku kierowców. - Okres jest taki, że można tym było wszystkim za przeproszeniem pierdzielnąć i pojechać na wakacje czy na tor i pojeździć na spokojnie - mówił gorzko na mecie Rajdu Katalonii 2015 roku.

Gdy spytałem go, czemu mimo tylu niepowodzeń wciąż jeszcze męczy się z rajdami, odparł: - Motywacja? Ja wsiadam za kółko i mi się micha cieszy, ponieważ lubię jeździć i to mnie samo motywuje.

Historia rajdowa mogłaby się pewnie potoczyć inaczej, gdyby przed sezonem 2014 skorzystał z propozycji fabrycznego zespołu Citroena, który zapraszał go za kierownicę auta WRC. Polak nie miał wtedy jednak pilota, nie chciał też zrywać kontraktów ze sponsorami, dzięki którym mógł w ogóle wrócić do profesjonalnego sportu.

Kubica po raz ostatni w rajdowych mistrzostwach świata wystartował w styczniu 2016 roku. Legendarnego Rajdu Monte Carlo nie ukończył, bo na trzecim odcinku wypadł z trasy na oblodzonej drodze i uderzył w drzewo. I rajdy poszły w odstawkę.

Robert Kubica Robert Kubica FOT. KUBA ATYS

Nowy cel - wyścigi

Powrót na wyścigowy tor zaczął kiełkować u Kubicy jeszcze, gdy startował w rajdach. Zanim na dobre porzucił rajdowanie można było dostrzec, że szykuje sylwetkę wyścigową. Bo w rajdach aż tak mocno o linię dbać nie musiał, zaokrąglił się na twarzy. Ale już pod koniec 2015 roku było widać, że jest szczuplejszy. Twierdził, że mieści się w swój kombinezon z czasów F1.

Na torze po raz pierwszy w zawodach pojawił się w marcu 2016 roku, gdy ze swoim rajdowym kolegą Martinem Prokopem pojechali w 12-godzinnym wyścigu w Mugello. Auto uległo awarii, mety nie udało się osiągnąć, ale Polak się nie zniechęcił.

We wrześniu wrócił po raz pierwszy na tor, na którym ścigał się w F1. Wystartował gościnnie w ramach serii Renault Sport Trophy. W listopadzie testował w Bahrajnie z zespołem byKolles prototyp LMP1, czyli aut startujących w wyścigach długodystansowych. Wydawało się, że to będzie nowe zajęcie Kubicy.

Polak dołączył do zespołu Colina Kollesa, znajomego ze świata F1, miał przejechać cały sezon, po raz pierwszy zmierzyć się z 24-godzinnym wyścigiem w Le Mans. Nic z tego. Zespół nie był w stanie przygotować sprawnego auta na przedsezonowe testy, Kubica kilka dni przed pierwszym wyścigiem na torze Silverstone poinformował, że w takich warunkach ścigać się nie zamierza i z zespołem się rozstał. Najwyraźniej nie miał znów ochoty uczestniczyć w czymś, co nie jest do końca profesjonalne. Znów, bo przecież doświadczył tego w rajdach. Tam oprócz pełnienia roli kierowcy, był też szefem zespołu, dbał o najmniejsze detale. A tak o sukces trudno. Dlatego też z byKollesem rozstać się musiał.

Wydawało się, że znów o Kubicy będzie cicho. W końcu była połowa kwietnia, wszystkie serie wyścigowe już ruszyły, rajdowy sezon był w pełni. Polak jednak był już na wyścigi nastawiony. Od miesięcy testował w różnych wyścigowych symulatorach, "tłukł" kolejne kilometry wirtualnie. Choć na zewnątrz nic na to nie wskazywało, on był coraz bliżej spróbowania F1.

Robert Kubica podczas testow formuly 1 Robert Kubica podczas testow formuly 1 Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Wyborcza.pl

Renault rozbudziło apetyt

Gdy jeszcze w kwietniu sprawdził się za kierownicą bolidu GP3 było jasne, jaki jest cel. Potem były testy w aucie Formuły E i znów GP3. Wszystko po to, by się upewnić, że ograniczenia mobilności ręki nie uniemożliwiają prowadzenia pojazdów jednomiejscowych o wąskich kokpitach.

A potem gruchnęła wiadomość: Robert Kubica weźmie udział w testach zespołu Renault. Bolid był z 2012 roku, Polak jeździł po torze w Walencji (przejechał 115 okrążeń) i sprawy nabrały tempa. Kubica za kierownicę pięcioletniego bolidu wsiadał jeszcze dwa razy - podczas festiwalu w Goodwood oraz na testach we Francji na torze Paul Ricard. Wszystko na nich poszło nadspodziewanie dobrze. Na tyle, że Renault postanowiło sprawdzić Kubicę w aktualnym bolidzie.

- Nie pojawię się na torze F1, jeśli nie będę miał kasku w ręku i nie będę ubrany w kombinezon - zapowiedział przed laty. I słowa dotrzymał. Na oficjalnej sesji testowej na torze Hungaroring po raz pierwszy od lat znów wszedł do środowiska F1. Na rozpalonym od słońca torze pod Budapesztem sprawiał wrażenie, jakby przerwa trwała sześć godzin, a nie sześć lat. Był delikatny uśmiech, ale i pełna koncentracja. A potem pracowity dzień ponad 40-stopniowym upale.

142 okrążenia, osiem godzin na torze, dobre tempo, zadowolenie Kubicy i umiarkowany entuzjazm samego Kubicy, który znany jest z tego, że wymagania ma wysokie, przede wszystkim do samego siebie. Przypomnijmy, że kierowca z nie w pełni sprawną jedną ręką i sześcioletnią przerwą w wyścigach F1 osiągał czasy na poziomie zawodników, dla których to chleb powszedni.

Wydawało się, że Polak będzie miał szansę wskoczyć na stałe za kierownicą auta Renault od 2018 roku, a może już wcześniej. Zespół poza lakonicznym i kurtuazyjnym komunikatem po testach milczał. Bo w tle toczyła się rozgrywka biznesowo-polityczna.

Zespół znalazł następcę cieniującego Joylona Palmera w innej stajni. Ale żeby go stamtąd wyciągnąć, trzeba było porozumienia de facto trzech teamów. Carlos Sainz przeszedł z Toro Rosso po części jako rekompensata za wcześniejsze rozwiązanie umowy na silniki od Renault, by w ich miejsce wstawić jednostki napędowe Hondy, z których z kolei zrezygnował McLaren. na rzecz silników Renault. Intryga grubymi nićmi szyta. A Kubica znów został sam.

Robert Kubica Robert Kubica twitter.com/WilliamsRacing

Szansa od Williamsa

Mimo decyzji Renault testy z francuskim zespołem nie były stratą czasu, a wręcz otworzyły kolejne furtki. Do menedżerskiego zespołu Kubicy dołączył Nico Rosberg, czyli mistrz świata z 2016 roku, który zaczął prężnie działać. Spotykał się z ważnymi ludźmi ze świata F1 i na szczeblu rządowym, pracował nad zapewnieniem finansowego wsparcia Polakowi. Chęć sprawdzenia Kubicy wyraził Williams. Najpierw wsadzili Kubicę do auta z 2014 roku na torach Silverstone i Hungaroring, wreszcie dali mu okazję do kolejnych jazd w aucie z 2017 roku podczas testów opon Pirelli pod Grand Prix Abu Zabi.

Polak pozostawił po sobie świetne wrażenie, na torze Yas Marina miał postawić kropkę nad i. Notował dobre czasy, imponował regularnością, zespół był zadowolony z jego pracy, ale niespodziewanie na horyzoncie pojawił się mocny rywal.

Młodszy o 11 lat od Polaka Rosjanin Siergiej Sirotkin dostał nieco ponad pół dnia na przekonanie do siebie zespołu. Pojechał na tyle dobrze, że władze Williamsa oprócz argumentów sportowych zaczęły analizować inne czynniki. A za Rosjaninem stoją możni sponsorzy projektu SMP Racing, czyli bliscy Putinowi oligarchowie z branży bankowo-energetycznej Boris i Arkadij Rotenbergow, którym bardzo zależy na tym, by rosyjski kierowca po prostu był w F1. Takiego wsparcia Polak nie ma. Za nim stoją umiejętności i świetna reputacja.

Trzeba to napisać wyraźnie. Kubica wypadł bardzo dobrze na testach. Ale po prostu nie okazał się na tyle szybki, by pieniądze przestały mieć znaczenie dla prywatnego zespołu, który w najbliższej przyszłości może stracić nie tylko dwóch sponsorów, ale i jednego z głównych udziałowców. A potrzeba mieć za sobą wielkie zasoby, by z takimi graczami wygrać licytację.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.