Dlaczego Robert Kubica ma w Polsce tylu przeciwników? Były menedżer: Robert jest postacią polaryzującą

- Robert Kubica jest postacią polaryzującą. Ma głównie wyznawców i hejterów. To wynika z jego zero-jedynkowej osobowości. Jest skupiony wyłącznie na tym, by wykonać swoją robotę jak najlepiej. Nie myśli o tym, by zabiegać o uwagę czy sympatię - mówi w rozmowie ze Sport.pl Marcin Czachorski, szef firmy menedżerskiej Attitude One, wieloletni bliski współpracownik Roberta Kubicy.

Wielkie sukcesy Kamila Stocha i jego kolegów, zimowe igrzyska olimpijskie, bohaterska akcja Adama Bieleckiego i Denisa Urubki pod Nanga Parbat, piłkarskie mistrzostwa świata, obfitujące w polskie medale lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata polskich siatkarzy, koniec kariery Agnieszki Radwańskiej, powrót Roberta Kubicy do Formuły 1 i wiele, wiele innych. Tyyyle działo się w sportowym 2018 roku. Przypominamy #najlepsze2018 teksty Sport.pl.

Dlaczego Robert Kubica ma w Polsce tylu przeciwników?

Każdy sportowiec zderza się z takim zjawiskiem. Jak się odnosi sukces, to siłą rzeczy przyciąga się też więcej osób. Nastawionych pozytywnie lub krytycznie do zawodnika. Bardzo łatwo jest wyrażać swoją opinię, gdy siedzi się za ekranem komputera i ma poczucie anonimowości. Wsiąść w auto WRC i rywalizować z najlepszymi, jak równy z równym, to zupełnie inna sprawa. Robert jest postacią polaryzującą. Ma głównie wyznawców i hejterów.

To celowa taktyka z jego strony?

Myślę, że nie. To po prostu wynika z jego zero-jedynkowej osobowości. On jest skupiony wyłącznie na tym, by wykonać swoją robotę jak najlepiej. Nie myśli o tym, by zabiegać o uwagę czy sympatię. Taką ma naturę i zawsze go za to podziwiałem.

Nigdy nie przejmował się negatywnymi opiniami?

Gdy był juniorem, to zdarzało mu się śledzić, co ludzie piszą o nim. Jednak moim zdaniem w karierze każdego sportowca przychodzi taki moment, gdy trzeba przestać się tym zajmować. Inaczej ciężko jest realizować cele, które same w sobie są wystarczająco trudne.

Kubica wraca do ścigania w F1. W przyszłym sezonie będzie kierowcą wyścigowym Williamsa. Zaskoczenie?

Zupełnie nie. Poznałem Roberta gdy miał 8-9 lat, a pracuję z nim od kiedy miał 17 lat. Mogę śmiało powiedzieć, że znam go jak mało kto. Wiedziałem, że jeśli ktoś może dokonać czegoś takiego, to właśnie on. Z różnych zakulisowych informacji wynikało, że wszystko zmierza w tym kierunku, by Robert został wybrany przez Williamsa na kierowcę na przyszły sezon.

A czy powrót Kubicy do Formuły 1 to największy powrót w historii polskiego sportu?

Myślę, że jego sukces wykracza poza nasz sport. To wyczyn na skalę światową. Historia Roberta nadaje się na film. On dokonał prawie niemożliwego. Trzeba pamiętać, że kierowców F1 jest na świecie mniej niż kosmonautów. Do tego grona przepustkę otrzymują naprawdę nieliczni. A takich ludzi, którzy wskutek różnych zdarzeń musieli opuścić Formułę 1 i dostali w niej ponowną szansę, można policzyć w historii tej dyscypliny na palcach jednej ręki. Zatem bez dwóch zdań jest to wielkie wydarzenie, zwłaszcza z perspektywy polskiego sportu.

Eksperci przewidują, że przyszły rok może być dla Kubicy trudny. - Musi się przygotować na sezon pełen frustracji - mówił Michał Gąsiorowski, komentator F1 w Eleven Sports. Czy Kubica nie będzie żałował, że zdecydował się jeździć w słabym Williamsie?

Jestem przekonany, że frustracji u Roberta nie będzie. On jest człowiekiem bardzo twardo stąpającym po ziemi. Na pewno już dziś rozumie skalę wyzwań, z którymi będzie musiał się zmierzyć w następnym sezonie znacznie lepiej niż najlepsi eksperci F1. Myślę, że w głowie ma już od dawna ułożony plan. Jeśli pojawi się frustracja, to wyłącznie u kibiców, którzy nie zawsze rozumieją okoliczności i wyzwania, jakie towarzyszą zawodnikowi. Moim zdaniem na tym etapie trzeba być bardzo ostrożnym i wyrozumiałym wobec Roberta. Zdawać sobie sprawę, w jakim zespole on startuje i z braku konkurencyjności jego samochodu. Na dziś sam powrót Kubicy jest już gigantycznym wydarzeniem. Nie wieszajmy na jego ramionach nie wiadomo jakich oczekiwań, bo one powinny być przede wszystkim realistyczne.

A jakie podejrzewa Pan, że sam Kubica stawia sobie cele na przyszły sezon?

Ciężko mi się w jego imieniu wypowiadać, aczkolwiek myślę, że to co dla niego jest ważne, to pozytywnie zaskoczyć tych ludzi, którzy są decydentami w Formule 1. To prawdopodobnie jest jego najważniejszy cel. Udowodnić im, że skala obrażeń, których doznał, nie przeszkadza mu w byciu ponownie konkurencyjnym w F1. Prawda jest taka, że do tej pory szefowie większości zespołów nie mieli dostępu do realnych, twardych danych, które by to potwierdzały. Jedyny sposób, w jakim mogli go oceniać, to obserwując jego występy na torze jako kierowcy testowego. Inne teamy nie mają wglądu do danych Williamsa, wobec czego nie są w stanie obiektywnie ocenić, na ile Robert rzeczywiście jest szybki.

Czyli przyszły sezon dla Kubicy to będzie próba udowodnienia..

To będzie próba udowodnienia, że jest podobnie szybki, jak był kiedyś.

Były prezes F1 Bernie Ecclestone powiedział w rozmowie z Eleven Sports, że jego zdaniem Robert Kubica powinien jeździć w lepszym zespole. Czy to możliwe?

Myślę, że gdyby Bernie był nadal szefem Formuły 1, to zadbałby o to, żeby Robert wystartował w konkurencyjnym samochodzie. Sama F1 zyskałaby na tym. Robert ma swój plan i wie, którą ścieżką musi pójść. Musimy mu tylko trochę zaufać.

Kubica ostatni raz startował w wyścigu F1 osiem lat temu. Wówczas miał 25 lat, dziś już 33. Wielu kibiców obawia się, że tak długa przerwa może mieć zły wpływ na jego występy.

Malkontentów zawsze jest wielu. Jednak ci, którzy najgłośniej się na ten temat wypowiadają, najmniej go znają i nie mają podstaw do formułowania takich sądów. Ze swoim 20-letnim doświadczeniem w sporcie wiem, że przyczyną spadku formy u wielkich sportowców z reguły wcale nie jest wiek. Prędzej poczucie spełnienia czy zyskany status. Motywacja kończy się wtedy, gdy nie ma się więcej celów. A z kolei Robert jest bardzo głodny sukcesów. Trzeba pamiętać o tym, że w 2010 roku był uznany przez najważniejszych dziennikarzy F1 na świecie za najlepszego kierowcę w stawce. Kubica wygrywał w tamtym czasie w wielu prestiżowych konkursach na kierowcę roku. Miał przed sobą, co sam już potwierdził, w 2012 roku kontrakt z Ferrari. I nagle zatrzymał się na etapie wielkiego potencjału, wielkiej nadziei.

Po wypadku we Włoszech jego kariera wyhamowała.

Miałem tą unikalną szansę, by być bardzo blisko Roberta po wypadku i przez kolejne lata spędzone w WRC. Wiem, że prędkość nigdy nie była u niego problemem. Pamiętajmy, że w międzyczasie Robert dokonał kilku niewiarygodnych wyczynów w rajdach – wspomnę np. odcinek specjalny w Monte Carlo w 2015 roku, podczas którego dotarł na metę z ogromną przewagą nad legendą rajdów Sebastienem Loebem czy dwukrotnym wówczas mistrzem świata Sebastienem Ogierem. A okoliczności były wtedy wyjątkowo ciężkie – śnieg, lód i nieustannie zmieniające się warunki. Uważam, że prędkość w jego przypadku nigdy nie doznała uszczerbku.

Był Pan przy Kubicy, gdy w 2005 roku okazało się, że jako pierwszy Polak pojedzie w Formule 1. Jak Pan wspomina tamten okres?

To była perła w moim życiu. Formułą 1 fascynowałem się od szkoły podstawowej. Wychowywałem się na takich idolach, jak Ayrton Senna. Talent Roberta zobaczyłem pierwszy raz w życiu chwilę przed jego oficjalnym debiutem w kartingu. Wówczas z powodu ograniczeń wiekowych mógł w nim startować w wieku 10 lat. A gdy miał 8-9 lat jeździł już po torach, na których rozgrywane były zawody. Trenował w warunkach przypominających te wyścigowe.

Dołączyłem do zespołu Roberta w 2002 roku, na cztery lata przed debiutem w F1. Jego droga do F1 była trudna i wyczerpująca. Bardzo ciężko było znaleźć zaplecze finansowe, które pomogłoby dojść tak wysoko. Tak naprawdę żaden etap juniorskiej kariery Roberta, żaden jego krok na przód, nie wynikał z tego, że znalazł sobie zamożnego sponsora. On łamał kolejne bariery swoim talentem, zaangażowaniem i zupełnie wyjątkową osobowością. Końcówka 2005 roku była niezwykle ekscytująca. W grudniu wiedzieliśmy już, że Robert będzie kierowcą F1. Z jednej strony była to chwila niezwykle wzruszająca, a z drugiej mobilizująca, bo mieliśmy świadomość, że wchodzimy w zupełnie nowy świat.

Ile razy wracał Pan myślami do Rajdu Andory, w którym Kubica zanotował wypadek, który zahamował jego karierę?

Myślę, że całe moje życie zawodowe i poniekąd też osobiste obróciło się wokół tego. Z mojej prywatnej perspektywy 5 lutego 2011 roku byłem jedną z najbliższych osób Polaka, który ma kontrakt z Ferrari na 2012 rok. Dzień później leciałem do Włoch i czekałem na wiadomość, czy Robert w ogóle przeżyje. Przez pierwsze miesiące po wypadku w ogóle nie myśleliśmy, czy on wróci do sportu. Jedynie Robert już wtedy o tym myślał. Wszyscy z jego otoczenia zastanawiali się tylko, czy on będzie sprawny. To były bardzo trudne chwile.

Pamiętam spotkanie z Robertem w lipcu 2012 roku w okolicach Genui. Patrzyłem wówczas na jego rękę i miałem taką uderzającą myśl, że być może jego powrót nigdy się nie wydarzy. Minęły dwa tygodnie od tamtego spotkania, a Robert zadzwonił do mnie i powiedział, że chciałby spróbować swoich sił w rajdach i zapytał, czy mógłbym rozejrzeć się za partnerami, którzy byliby gotowi wesprzeć taki projekt. W pierwszej chwili uznałem, że to absurdalny pomysł. Druga myśl, która pojawiła się natychmiast była zaś taka, że on zawsze dokonywał rzeczy niemal niemożliwych, więc dlaczego to ma się nie udać?

Podjąłem się tej próby i Robertowi udało się wystartować w rajdach. To nie było dla niego łatwe. Trzeba pamiętać, że dla kogoś, kto od 4. roku życia jest uczony bycia kierowcą wyścigowym, przejście w rajdy to jak wkroczenie w zupełnie inną dyscyplinę sportu. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że między tymi dwoma konkurencjami jest ogromna przepaść. Zawsze używam takiego porównania, że między siatkówką, a koszykówką częścią wspólną jest piłka i podobieństwa na tym się kończą. Mógłbym dziś poprosić Marcina Gortata, by zagrał w mistrzostwach świata w siatkówce i oczekiwać, że będzie najlepszy. Wszyscy jednak wiemy, że byłaby to absurdalna próba, raczej skazana na niepowodzenie.Gdyby Gortat popełnił błąd w meczu siatkarskim, to jego konsekwencją byłaby strata punktu, a piłka mogłaby opuścić boisko. Błąd Roberta w rajdzie mógł kosztować znacznie więcej, a obserwował go cały świat i wszyscy mieli  ogromne oczekiwania.

A jak Pan wspomina etap jego występów w rajdach?

To był bardzo trudny okres. Z jednej strony inspirujący, bo Robert udowadniał, że jest w stanie walczyć z najlepszymi w tej dyscyplinie sportu. Z drugiej strony było bardzo dużo wypadków i nie każdy miał świadomość skali wyzwań, z jakimi Robert musiał się mierzyć. Tego, że rywalizował z najlepszymi na świecie, jeżdżąc w prywatnym teamie. Walczył z zespołami fabrycznymi, które dysponowały znaczenie wyższymi budżetami. Tymczasem oczekiwania społeczne w stosunku do Roberta były bardzo wysokie. Najłatwiej było wówczas powiedzieć: „rozbija się, bo jest ryzykantem”. Rajdy samochodowe to zupełnie inny świat i on w tych wymagających okolicznościach zdobył tytuł Rajdowego Mistrza Świata WRC2 i wygrał 14 odcinków specjalnych z najlepszymi kierowcami rajdowymi na świecie, którzy startowali w barwach uzbrojonych po zęby zespołów Volkswagena, Citroena, Hyundaia czy Forda. Myśmy wówczas dysponowali budżetem dziesięciokrotnie mniejszym niż ekipy fabryczne i z mojej perspektywy była to walka Dawida z Goliatem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.