F1. Kierowcy nie chcą płacić

Wybuchł konflikt między kierowcami a Międzynarodową Federacją Samochodową (FIA) z powodu drastycznych podwyżek opłat za superlicencję. Kierowcy nie chcą oddawać setek tysięcy euro za prawo do ścigania się

Nowy bolid Red Bulla już jest ?

Superlicencja to "prawo jazdy", które musi posiadać każdy startujący w F1. Aby je otrzymać, należy spełnić konkretne wymagania - wygrywać albo przynajmniej zajmować czołowe pozycje w niższych seriach lub przejechać 300 km w bolidzie F1 podczas testów. Ale najważniejszy obecnie wymóg to opłata. Magazyn F1: Kierowcy odchudzają się na potegę (1)

Cena za superlicencję w ostatnich latach znacznie wzrosła - w 2007 roku kierowcy płacili 1690 euro opłaty podstawowej i 447 euro za każdy punkt. Teraz te kwoty to odpowiednio 10 400 i 2100. Mistrz świata z 2006 roku Fernando Alonso płacił w następnym sezonie 64 tys. euro, a tegoroczny obrońca tytułu Lewis Hamilton - razem z obowiązkowym ubezpieczeniem - musi wydać 218 tys. euro. I to pomimo że zdobył o 36 pkt mniej niż Hiszpan. Robert Kubica w tym roku powinien zapłacić 170 tys. euro, czyli ok. 760 tys. zł. Tymczasem najwyższa opłata za licencję poza F1 w sportach motorowych to... 4 tys. dolarów w amerykańskiej serii NASCAR.

FIA argumentuje, że podwyżki były konieczne, aby kontynuować podwyższanie standardów bezpieczeństwa podczas wyścigów. Kierowcy skupieni w Stowarzyszeniu Kierowców Grand Prix (GPDA) odpowiadają: - Obowiązkiem zespołów jest dostarczenie nam bezpiecznych samochodów. Organizatorzy wyścigów muszą zadbać o bezpieczną konfigurację toru, a producenci sprzętu zapewnić nam kaski i ubrania odporne na ogień. FIA powinna czuwać nad dostosowywaniem przepisów. My, kierowcy, zdobywając licencje, zapewniamy, że jesteśmy kompetentni do brania udziału w wyścigach.

Zawodnikom nie podoba się także to, że opłata zależy od ich wyników. - To jak nakazywanie producentom samochodów, aby płacili większe podatki, bo sprzedają więcej samochodów. Sprawiedliwiej byłoby, gdyby opłaty za superlicencje zależały od zarobków.

Szef FIA Max Mosley przyznał, że GPDA wysłała mu list, w którym prosi o rozpatrzenie takiego wyjścia z sytuacji. - Odpisałem im, że jeśli podadzą mi kwoty swoich zarobków, to się zastanowię. Ale kierowcy nie chcą tego ujawnić - rozkłada ręce Mosley. - To nonsens, bo wiadomo, że ten, kto zdobywa dużo punktów, ma dużo pieniędzy.

Kierowcy zasłaniają się tajemnicą kontraktów i mówią, że są skłonni płacić stawki z 2007 roku powiększone o inflację. - Ze swojej strony oferujemy pomoc FIA, która w 2008 roku miała dziurę budżetową o wysokości 1,7 mln euro, a w tym roku zabraknie jej 3 mln - napisali w oświadczeniu kierowcy.

- Zapewniam, że w wyścigu o Grand Prix Australii nie weźmie udziału nikt, kto nie będzie miał ważnej superlicencji - straszy Mosley. - W obecnym klimacie gospodarczym ten, kto zarabia kilka milionów rocznie i nie chce przeznaczyć procentu czy dwóch na wpisowe, nie zaskarbi sobie sympatii. A my być może będziemy mieli cichy piątek w Melbourne - kończy szef FIA.

Sytuacja wygląda na patową. Sezon F1 rusza - a raczej ma ruszyć - 29 marca w Australii.

Kubica zrobi szum w tym sezonie ?

Ile płacą, ile zarabiają

*według szacunków mediów

Karol Nasz wygrywa. Szef Kubica zadowolony - czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA