Wydarzenie - od razu ocenione jako jeden z najbardziej jaskrawych przypadków zabronionych w F1 tzw. team orders - z pewnością będzie wyjaśniane przez sędziów.
W wyścigu wypadającym dokładnie rok po niemal śmiertelnym wypadku przed Grand Prix Węgier kierowca Ferrari Brazylijczyk Felipe Massa jechał fantastycznie. Wystartował tak dobrze, jakby w jego ferrari był zainstalowany silnik rakietowy. Śmignął obok zdobywcy pole position Sebastiana Vettela, który skoncentrował się na zablokowaniu przed pierwszym zakrętem Fernanda Alonso. Tak nieskutecznie, że już do końca wyścigu jechał trzeci.
Massa utrzymywał bezpieczną przewagę nad kolegą z zespołu aż do 40. okrążenia. - To śmieszne - mówił przez radio sfrustrowany Alonso, dwukrotny mistrz świata, kiedy próbował wyprzedzić zdeterminowanego Brazylijczyka na 21. okrążeniu.
Na 47. okrążeniu wyścigu w Hockenheim Massa usłyszał jednak w słuchawkach głos inżyniera Ferrari Roba Smedleya: - Cóż, Fernando jest szybszy od ciebie.
Jako zdyscyplinowany członek zespołu Massa wiedział, co robić. Po prostu odpuścił gaz po wyjściu z ostrego zakrętu nr 6 i Alonso z łatwością pognał dalej.
Rozczarowanie Brazylijczyka było oczywiste, kiedy obaj wyszli z samochodów za metą. Massa odrzucił próbującego uścisnąć go Hiszpana, świętującego 23. zwycięstwo w karierze.
Ale nie tylko on był rozczarowany. - Ten manewr był tak bezczelny, jak tylko można. Równie dobrze Massa mógł wystawić rękę z kokpitu i machnąć w geście "no, jedź przodem, puszczam cię" - mówił w radiu BBC brytyjski kierowca Anthony Davidson. - To najjaskrawszy przypadek "team order", jaki kiedykolwiek widziałem - powiedział szef zespołu Red Bull Chris Horner. - Nie ma co do tego wątpliwości, zwłaszcza słysząc, jak zespół przeprasza tego drugiego. Wszyscy wiemy, że od 2002 r. taki proceder jest w F1 zakazany. My pozwalamy naszym kierowcom się ścigać. Massa wciąż walczy o mistrzostwo świata, chyba że podpisał kontrakt na kierowcę nr 2. Ale to byłoby fatalne dla sportu. Kierowcy powinni się ścigać. Massa wykonywał lepszą robotę, prowadził wyścig.
Dzięki zwycięstwu Alonso wzmocnił swoją pozycję w klasyfikacji osiem wyścigów przed końcem sezonu. Jest wciąż piąty, ale teraz ma zaledwie 34 punkty straty do lidera Lewisa Hamiltona. Dwaj kierowcy Red Bulla - Vettel i Mark Webber - mają nad Hiszpanem zaledwie po 13 pkt przewagi. Wicelider z McLarena Button - 20. Massa przed wyścigiem i po nim jest zaledwie ósmy. Nawet gdyby wygrał, nie przesunąłby się w klasyfikacji.
Polecenia służbowe są obecne w zawodowym sporcie od zawsze. W kolarstwie kolarz wyrobnik zostaje ze swoim liderem, jeśli ten złapie gumę, bo razem łatwiej dogonić peleton. W skrajnych przypadkach ma nawet obowiązek oddać rower liderowi.
Jednak w Formule 1 polecenia służbowe zostały uznane za zakałę sportu. Powszechne potępienie, a potem regulaminowy zakaz wziął się z wydarzeń w sezonie 2002. Podczas GP Austrii Rubens Barrichello dostał nakaz puszczenia przodem walczącego o tytuł Michaela Schumachera. Brazylijczyk rzeczywiście przepuścił wielkiego niemieckiego kolegę z Ferrari na ostatnich metrach wyścigu, za ostatnim zakrętem, mimo że był lepszy podczas kwalifikacji i podczas samego GP.
- To nie było planowane. Chcieliśmy wjechać na metę razem, ale to się nie udało z powodu ułamka sekundy różnicy - Schumacher pokrętnie tłumaczył wówczas finisz, choć w jego sporcie liczą się tysięczne sekundy, czyli frakcje czasu niedostępne percepcji człowieka. Zresztą Niemiec minął linię mety około 10 metrów przed Barrichello.
To właśnie po tym przypadku FIA zakazała stosowania "team orders". Polecenia służbowe były i tak wykonywane, ale dyskretnie. Kibicom trudno było wyśledzić, że kierowca A stracił miejsce na rzecz kierowcy B podczas zmiany opon i tankowania, zwłaszcza gdy odbywały się one na różnych etapach wyścigu. Tak właśnie zdarzyło się w 2007 r., kiedy ten sam Felipe Massa puścił walczącego o tytuł Kimiego Räikkönena, również w Ferrari.
Wcześniej - podobnie jak w kolarstwie - kierowca nr 2 miał obowiązek odstąpić samochód lepszemu koledze, jak zdarzyło się w 1957 r. podczas GP Wielkiej Brytanii.
To jednak była w Formule 1 inna epoka.
100
Tyle tysięcy euro kary musi zapłacić Ferrari za niedzielny "team order"
Tłumaczenia szefa Ferrari ?