Ekscytująca sceneria ostatniego wyścigu sezonu nie mogła w znaczący sposób wpłynąć na towarzyszące rywalizacji emocje. Tu rzeczy pasjonujące skończyły się podczas GP USA, gdzie Hamilton wywalczył mistrzostwo świata. I piękny zachód słońca oraz błyszczące nocą przy sztucznym świetle bolidy mknące unikalną zatoką Yas Marina tego nie zmienią - z niewielką dawką wyjątków mieliśmy jeden z najbardziej monotonnych sezonów F1 od lat.
Dobitnym dowodem na przewidywalne rozstrzygnięcia na torze jest też klasyfikacja końcowa mistrzostw świata, która wygląda jak przedsezonowy spis treści. Pierwsze dziesięć miejsc układa się tak: Hamilton, Rosberg (obaj Mercedes), Sebastian Vettel, Raikkonen (obaj Ferrari), Valtteri Botas, Felipe Massa (obaj Williams), Danił Kwiat, Daniel Ricciardo (obaj Red Bull), Sergio Perez, Nico Hulkenberg (obaj Force India).
Przypadek? Nie do końca. Różnice między zespołami były na tyle wyraźne, że sam fakt, iż do ostatniego wyścigu trwała walka o 4. miejsce należy uznać za anomalię.
Raikkonen wygrał z Bottasem najpierw kwalifikacje, w niedzielę miał bezbłędny wyścig, ukończył jazdę na 3. miejscu i wyprzedził rodaka z Finlandii, który przed weekendem w Abu Dhabi miał nad nim 1 punkt przewagi. W ogóle dla Bottasa ten wyścig był jakimś koszmarem. Już na pierwszych okrążeniach stracił kilka miejsc, jechał nierówno, nerwowo, ani przez chwilę nie mógł liczyć na obronę miejsca w "generalce".
Podobnie Vettel, który po nieudanych kwalifikacjach szarżował aż z 15. miejsca, oraz Raikkonen. Oni także nie mieli złudzeń, że będą w stanie zagrozić Mercedesom. Te, jak wielokrotnie w tym sezonie, jechały swój własny, zupełnie nieosiągalny dla innych wyścig. Rosberg nie dał się na starcie wyprzedzić Hamiltonowi, po czym obaj jak roboty dojechali do mety. Niczego nie zmieniło nawet to, że zespół tym razem wyjątkowo pozwolił obu kierowcom mieć wpływ na taktykę zmiany opon i pozorną walkę. Dla Niemca było to trzecie zwycięstwo z rzędu, osiągnięcie celu "wygrywania wszystkiego do końca" i marne jednak pocieszenie, bo tytuł dawno temu zdobył Brytyjczyk, ewidentnie mniej cisnący bolid od czasu kiedy laur mistrza zawisł na jego szyi.
Tylko na początku rywalizacji, w marcu i kwietniu, przez jedną tylko chwilę wydawało się, że to może nie być rok totalnej dominacji Mercedesa, kiedy w Malezji wygrał Vettel. Ale to był tylko moment. Sezon 2015 przechodzi do historii i nie będzie z niej często przywoływany, chyba, że przez świętującego trzecie mistrzostwo Lewisa.
Rosberg
Hamilton
Raikkonen
Vettel
Perez
Ricciardo
Hulkenberg
Massa
Romain Grosjean (Lotus)
Kwiat