Smutny start. Formuła 1 się kurczy, a Mercedes odziera ją z emocji

Grand Prix Australii w Melbourne zaczęło 15 bolidów F1 - najmniej od 1963 roku! Po połowie pierwszego okrążenia pozostało tylko 13. Wygrał Lewis Hamilton z Mercedesa przed Nico Rosbergiem, co niestety można było przewidzieć kilka miesięcy temu. Pozytyw? Debiutant Felipe Nasr i jego genialne miejsce.

Nowy sezon F1, który rozpoczął się pechowego 13. w piątek pierwszą sesją treningową, może zostać zapamiętany jako ten przełomowy. Jednak przełom ten wygląda na razie jak początek końca sławy elitarnych wyścigów. Regulacje i zmiany przepisów przed sezonem 2014, miały - o czym wprost zapewniał szef F1 Bernie Ecclestone - zniwelować wielką przewagę zespołu Red Bulla i uatrakcyjnić rywalizację. Zamiast tego stworzyły nowego potwora.

To Mercedes, który geniuszem kilkudziesięciu osób, ze wsparciem legendarnego Nikiego Laudy i po zatrudnieniu dwóch wybitnych kierowców Hamiltona i Rosberga, zdominował wyścigi w poprzednim roku. Tylko trzykrotnie oddali pierwsze miejsce Danielowi Ricciardo z Red Bulla, resztę zwyciężali, w tym 11 razy mistrz Hamilton.

Nie inaczej zaczyna się rok 2015 w F1. Hamilton wygrał kwalifikacje przed Rosbergiem. Brytyjczyk miał blisko 1,5 sekundy przewagi nad trzecim i czwartym Felipe Massą (Williams) i Sebastianem Vettelem (Ferrari). Kiedyś, gdy kierowcy Mercedesa objeżdżali rywali o pół sekundy, określałem ich przewagę mianem przepaści. Dziś to chyba wyrwa jak Wielki Kanion, dosłownie inna klasa. Ale to już ani wina, ani zmartwienie Mercedesa, który po prostu jest najlepszy.

15. na starcie, 13. po okrążeniu, 11. na mecie

Na starcie oba srebrne bolidy wystrzeliły i szybko uzyskały przewagę, pozwalającą operatorom kamer w Melbourne zapomnieć o nich na długo i skupić na reszcie. Już po pierwszym zakręcie uderzył w bandy potrącony przez Felipe Nasra Pastor Maldonado z Lotusa.

- Przynajmniej wiemy, że mamy odpowiednie tempo - taki wniosek wysnuł już w garażu Wenezuelczyk po przejechaniu kilkuset metrów wyścigu, treningów i kwalifikacji.

W trakcie gdy na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, z wyścigu wycofał się drugi kierowca tego teamu Romain Grosjean - jego bolid stracił moc. W ogóle na starcie nie pojawił się Valteri Bottas z Williamsa, któremu lekarze zabronili jazdy z powodu urazu i bólu kręgosłupa. W drodze na pole startowe spłonął bolid McLarena prowadzony przez Kevina Magnussena. Duńczyk zastąpił w kokpicie Fernando Alonso, przechodzącego rehabilitację po wypadku podczas testów sezonowych w Barcelonie. Nie dotarł na start także Danił Kwiat - jego Red Bull miał problemy z mocą jednostki napędowej. W ogóle na silniki Renault spływa ogromna krytyka. Najostrzejsza z ust szefa rozwoju Red Bulla Adriana Neweya, który powiedział, że Francuzi nic nie poprawi przed sezonem, nie posłuchali też zaleceń zespołu. I dlatego jednostki Renault tak wyraźnie ustępują nie tylko tym Mercedesa, ale też Ferrari. Jeszcze gorzej mają w McLarenie, którego małżeństwo z Hondą na razie zaowocowało aż 4- i 5-sekundowymi stratami ich zawodników w kwalifikacjach do Mercedesa.

Gdy doliczymy jeszcze dwa samochody zespołu Manor, który w ogóle nie zdążył przygotować się i nie rywalizował w Melbourne, do GP Australii ruszyło rekordowo mało bolidów - najmniej od startu serii F1 w obecnej formule - tylko 15.

Jasne punkty - Vettel, Nasri i Sainz

Na 15 okrążeń przed metą, gdy przewaga Hamiltona i Rosberga nad jadącym na trzecim miejscu Sebastianem Vettelem w Ferrari urosła do pół minuty, pech dopadł drugiego kierowcę włoskiej stajni Kimiego Raikkonena. W bolidzie Fina poluzowało się źle dokręcone na pit stopie koło. Jednak generalnie Ferrari może chyba odetchnąć. Wydaje się, że po koszmarnym poprzednim sezonie wreszcie przygotowali niezły bolid, mają też w składzie czterokrotnego mistrza świata. Pytanie tylko, gdzie znajdą brakujące 1,5 sekundy na okrążeniu, które tracą dziś do Mercedesa i czy wtedy nie będzie już po zabawie - po mistrzostwie. W podobnej sytuacji jest dziś Williams, który jednak już rok temu był drugą siłą w stawce. Rywalizacja Massy i Vettela o podium może być w każdym wyścigu pasjonująca. Ale na razie tylko o najniższy stopień podium, o ile w rywalizację nie wmiesza się Pan Pech i nie wyeliminuje Mercedesów.

F1 ma też nowe gwiazdy, kierowców, którzy w debiucie zapunktowali i nie wynika to tylko z kuriozalnej liczby bolidów na starcie. Felipe Nasr, Brazylijczyk w barwach Saubera, przejechał naprawdę doskonały wyścig, wyprzedził m.in. Ricciardo, nie dał się dopaść doświadczonemu Nico Hulkenbergowi w Force India i zajął doskonałe 5. miejsce. Zadowolony może być też Carlos Sainz, syn legendarnego kierowcy rajdowego, zwycięzcy Dakaru. Jego bolid Toro Rosso minął linię mety na 9. pozycji tuż za zdobywającym pierwsze punkty w karierze Marcusem Ericssonem z Saubera.

Jedynym, który dojechał do mety, ale nie zdobył punktu, był były mistrz świata Jenson Button. Sam fakt jednak, że McLaren potrafił przejechać 58 okrążeń Melbourne Park należy uznać za sukces.

Taką mamy dziś Formułę 1. Totalna dominacja zespołu Mercedesa, dwa porządne zespoły Ferrari i Williams, przeżywający kłopoty, ale zawsze groźny Red Bull, cieszący się z każdego okrążenia McLaren oraz kilku młodych kierowców, którzy nawet w nie najlepszych bolidach w takiej F1 będą mogli błysnąć.

Kolejny wyścig za dwa tygodnie w Malezji.

Wyniki Grand Prix Australii

1. Lewis Hamilton (Mercedes)

2. Nico Rosberg (Mercedes)

3. Sebastian Vettel (Ferrari)

4. Felipe Massa (Williams)

5. Felipe Nasr (Sauber)

6. Daniel Ricciardo (Red Bull)

7. Nico Hulkenberg (Force India)

8. Marcus Ericsson (Sauber)

9. Carlos Sainz (Toro Rosso)

10. Sergio Perez (Force India)

11. Jenson Button (McLaren)

Inni kierowcy nie wystartowali lub nie dojechali.

Przeczytaj o człowieku, który zbudował imperium Formuły 1 >>

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.