Pojawiła się informacja o dowodzie, który może rzucić nowe światło na sprawę wypadku Schumachera (choć, jak wiadomo, w takiej sytuacji zawsze należy być ostrożnym).
"Der Spiegel" donosi, że 35-letni Niemiec, filmujący na stoku swoją dziewczynę, przez przypadek uchwycił również w tle wypadek swojego rodaka.
Według tej wersji Schumacher jechał wolno - na pewno nie więcej niż 20 km/h - i skręcił gwałtownie w kiepsko oznaczoną strefę pomiędzy niebieską (łatwiejszą) a czerwoną (trudniejszą) trasą. Menedżerka siedmiokrotnego mistrza F1, Sabine Kehm, również twierdziła, że Schumacher nie jechał szybko.
Niemiecki narciarz przekazał wideo władzom, które prowadzą śledztwo w sprawie wypadku. Rodzina Schumachera przekazała im też kamerę Go Pro, która była zamontowana na kasku Schumachera. Nie ma jednak żadnych informacji o tym, czy była włączona w momencie, gdy doszło do incydentu.
Mija tydzień od wypadku Michaela Schumachera, który upadł i uderzył się w głowę podczas jazdy na nartach we Francji. Niemiec pozostaje w stanie "stabilnym, ale krytycznym", jak informuje Kehm.
Szef Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) Jean Todt skrócił swoje wakacje na Bali i pojechał na pięciodniowe czuwanie przy rodzinie swojego byłego protegowanego. Właśnie wrócił ze szpitala w Grenbole do Paryża.
Kehm stanowczo zaprzecza doniesieniom byłego kierowcy Formuły 1 Philippe'a Streiffa, jakoby życiu Schumachera "nie zagrażało już niebezpieczeństwo" - Streiff twierdzi, że usłyszał to od jednego z lekarzy Schumachera, bliskiego przyjaciela Todta, Gerarda Saillanta.
Kehm zapowiedziała, że jedyne prawdziwe raporty, dotyczące stanu zdrowia Niemca wypływać będą wyłącznie od jego rodziny i lekarzy.
Niektórzy dopatrują się jednak prawdy w słowach Streiffa, bo skoro Todt odszedł już od łóżka Schumachera, to może rzeczywiście najgorsze już minęło?