Przyjaciel Schumachera: Jego życie już nie jest zagrożone

- Doktor Gerard Saillant powiedział, że stan Schumachera wciąż jest poważny, ale jego życiu już na szczęście nie zagraża niebezpieczeństwo. Nie jestem lekarzem, powtarzam tylko to, co powiedział Saillant - przyznał Phillippe Strieff, były kierowca Formuły 1 i przyjaciel Schumachera cytowany przez brytyjskie ?Metro?. Lekarze do tej pory nie potwierdzili tej informacji.

Schumacher wciąż znajduje się w śpiączce po wypadku na nartach, w którym doznał poważnego urazu głowy. Od środy nie ma nowych informacji na temat stanu zdrowia siedmiokrotnego mistrza F1. W Nowy Rok menedżer Schumachera Sabine Kehm mówiła dziennikarzom, że jego stan jest "krytyczny, ale stabilny".

Dziś przyjaciel kierowcy Phillippe Strieff przekazał mediom, że życiu Schumachera nie zagraża już niebezpieczeństwo. - Doktor Gerard Saillant powiedział, że stan Schumachera wciąż jest poważny, ale jego życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo. Nie jestem lekarzem, powtarzam tylko to, co powiedział Saillant - mówił Streiff, którego cytuje "Metro". Powtórzył też słowa dr. Saillanta, że "mózg Schumachera rejestruje każdy dzień".

Lekarze jeszcze nie potwierdzili tych wiadomości. Wcześniej zapowiadali, że o leczeniu kierowcy nie będą informować na bieżąco, ale zwołają konferencję, gdy tylko zajdą zauważalne zmiany. - To bardzo zdrowy facet. Ma 45 lat, jest młody i zawsze był bardzo sprawny. W momencie wypadku był w najlepszej formie i nie widzę powodów, przez które nie mógłby dojść do siebie - dodał Streiff.

Pojawia się coraz więcej informacji na temat okoliczności wypadku Schumachera. Niemiecki "Bild" ujawnił, że tuż przed uderzeniem o skały kierowca pomagał na stoku dziecku jednego ze znajomych. Wypadek nie był spowodowany przez zbyt dużą prędkość.

- Michael jeździł po normalnych szlakach. Pomiędzy niebieskim a czerwonym była część z głębokim śniegiem, w którą wjechał. Osoby towarzyszące twierdzą, że chwilę wcześniej pomagał znajomej [dziewczynce - red.], która przewróciła się na trasie. Potem wjechał w ten głęboki śnieg, skręcając, zahaczył o skałę, wybiło go w powietrze. Upadając, uderzył głową w kolejną skałę. Miał wielkiego pecha, nie chodziło o prędkość. To mogło się przytrafić każdemu, nawet przy prędkości 10 km na godzinę - twierdzi jego menedżerka Sabine Kehm.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.