Żebro Kimiego, czyli Lotusowi nawet Kubica nie pomoże

Oficjalnie Kimi Raikkonen cierpiał katusze. Nie mógł spać bez silnych środków przeciwbólowych. Na dwa wyścigi przed końcem sezonu F1 były mistrz świata zdecydował się ujawnić, że pęknięte tuż przy kręgosłupie żebro wymaga natychmiastowej operacji. Tylko, że to, co oficjalne w F1 nie zawsze jest prawdziwe.

Fin nie pojedzie bolidem za tydzień w Austin w Grand Prix USA ani podczas kończącego cykl wyścigu w Brazylii (24 listopada). Po operacji czeka go co najmniej miesięczna rehabilitacja, a później już treningi w nowym zespole - wszak od kilku miesięcy wiemy, że Raikkonen żegna się z Lotusem i przechodzi do Ferrari, gdzie u boku Fernando Alonso postara się odzyskać tytuł w 2014 r.

Pożegnanie to zaczyna wyglądać na najpaskudniejszą historię tego sezonu. Nie śmiem podejrzewać Kimiego o symulowanie, nie śmiem zarzucać, że na zabieg byłby czas po sezonie. Nie jestem żebrem kierowcy F1, by wiedzieć, czy wytrzymam obciążenia dwóch kolejnych wyścigów czy nie. Jednak atmosfera, w jakiej trzeci kierowca klasyfikacji generalnej decyduje się na zakończenie sezonu u wielu komentatorów budzi wątpliwości. Bo chodzić może nie tylko o uraz, ale też o pieniądze, a kiedy do pieniędzy dochodzi jeszcze żądza zemsty, tolerancja na ból może się znacznie obniżyć. Tym bardziej że sam zainteresowany dał powody, by podejrzewać go o nieładną grę.

Z niesmakiem przypominam, że Lotus obok oficjalnych zapewnień o profesjonalnym rozstaniu pożegnał Kimiego również niewybrednym rysunkiem na profilu twitterowym. Króliczek z tyłu napadł w celach rozrodczych na innego króliczka, mało z tej roli zadowolonego. Podpis brzmiał: "Boli!". Wszyscy domyślili się, że Lotus czuje się wykorzystany, tym bardziej że robił wiele, by dać Raikkonenowi maszynę godną mistrza. Ten jednak nie pozostał dłużny. Kilka tygodni temu wypalił, że Lotus mu nie płaci od początku sezonu. Konkretnie nie dostał ani jednego euro z obiecanych kontraktem ok. 15 mln. Raikkonena wsparł szef F1 Bernie Ecclestone, który zauważył, że kierowcom należy się zapłata za wykonaną pracę i już. Nikt nie dociekał, czy owe miliony euro nie miały być czasem wypłacone po zakończeniu sezonu. Pojawiły się za to plotki, że to nieładne zagranie ze strony zespołu, który w ten sposób odwdzięcza się swojemu kierowcy za ucieczkę do konkurentów z Ferrari. Ale Kimi to przebił. Zaczął szantażować zespół, że nie pojedzie w dwóch ostatnich wyścigach.

Szantaż to bardzo celny, gdyż zemsta kierowcy również może być liczona w milionach euro. Kimi mimo operacji może utrzymać trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata kierowców, strata czwartego Lewisa Hamiltona z Mercedesa wydaje się nie do odrobienia. Ale brak Kimiego na pewno grzebie jakiekolwiek marzenia Lotusa o podium konstruktorów. Jeszcze przed weekendem i przed decyzją Raikkonena szef teamu Eric Boullier zapewniał: - Kimi? Wiemy, co się stanie po sezonie, ale też wiemy, że mamy przed sobą jeszcze dwa wyścigi. Musimy zdać sobie sprawę, że póki jest matematyczna szansa na P2, to musimy zrobić wszystko, by o to walczyć. Co prawda marzenie to zakłada, że Red Bull przestanie wygrywać, ale mimo wszystko nie odpuścimy.

Teraz to zadanie zdaje się już niewykonalne. Na dwa ostatnie wyścigi w bolidzie Kimiego Raikkonena zasiądzie ktoś od niego słabszy, ktoś, kto nie pracował przez cały sezon nad każdą śrubką w kokpicie, ktoś, kto dostanie wielką szansę zaistnienia w F1, ale nie zagwarantuje wielu punktów. W najlepszym wypadku będzie to któryś z kierowców testowych Lotusa, może wielkie nazwisko wyścigowe Nicolas Prost? Ale nawet gdyby - pozwolę sobie na ten żart - był to kończący udany sezon rajdowy Robert Kubica, który wróciłby w ten sposób do Lotusa, to i tak team Bouliera musi pogodzić się ze stratami finansowymi. Obok 15 mln euro dla Raikkonena musi przełknąć jeszcze ucieczkę co najmniej kilkunastu kolejnych milionów przyznawanych za zajęcie wyższego niż czwarte miejsca w klasyfikacji generalnej.

Relacje z kwalifikacji i wyścigu o GP USA 16 i 17 listopada w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.